PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1267}

Missisipi w ogniu

Mississippi Burning
7,7 22 495
ocen
7,7 10 1 22495
7,3 14
ocen krytyków
Missisipi w ogniu
powrót do forum filmu Missisipi w ogniu

Film ten ogółem uważam, za świetny i bardzo warty poznania. Nie widziałem lepszego obrazu o tej tematyce, a to przykład takiej produkcji, w której wszystko stoi na bardzo wysokim poziomie i trudno wskazać jakąś wadę. Ale bez problemu mogę wskazać największą zaletę - aktorstwo, szczególnie w przypadku Gene'a Hackmana. Wszyscy trzymają wysoki poziom, ale to, co wyrabia Hackman, po prostu przechodzi ludzkie pojęcie.

Zapewne nie zdobędę dużego poparcia, gdyż moja teza nie należy do najpopularniejszych, ale rolę Hackmana uważam za najlepszą rolę męską, jaką widziałem kiedykolwiek. Nie ma do niego startu żadna z kreacji, które powszechnie uważa się za najlepsze - czy to Leadger jako Joker w "Mrocznym rycerzu", czy Nicholson w "Locie nad kukułczym gniazdem" albo "Lśnieniu", Marlon Brando w "Czasie Apokalipsy" albo "Ojcu chrzestnym", Dustin Hoffman w "Rain Manie". To wszystko wybitne role, ale Hackman przebija wszystkich.

Dlaczego? Główny powód to wprost niebotyczna charyzma – Gene kradnie każdą scenę w której występuje, trudno oderwać od niego wzrok, w sporej mierze sam ciągnie film. Mimo, że to rola bardzo wyrazista, to nie popada wcale w przeszarżowanie, a w taką pułapkę wpadłoby pewnie wielu innych aktorów. To rola nie tylko ogromnie efektowna i przykuwająca uwagę – uważam, że nikt nigdy nie stworzył postaci tak pełnokrwistej i złożonej, jak właśnie postać agenta Andersona (to też oczywiście zaleta kapitalnego scenariusza). Facet to z jednej strony zimny jak lód funkcjonariusz, z drugiej strony człowiek, w którym tlą się subtelniejsze uczucia (wątek miłosny z panią Pell to najlepszy przykład). To z jednej strony obrońca federalnego prawa i człowiek gardzący rasizmem, a z drugiej strony – człowiek, który sam pochodzi z Missisipi i w jakimś sensie rozumie tutejszych ludzi. Gość jednocześnie sprawia wrażenie apodyktycznego, prymitywnego brutala, a kiedy indziej – inteligentnego i przenikliwego stróża prawa. Facet niekiedy potrafi bezwzględnie przycisnąć swoich przeciwników do ściany, kiedy indziej kryje się za maską uprzejmości, podchodzi ich jak szczwany lis. Anderson wygląda zarazem jak posunięty do skrajności twardziel kina akcji/sensacji, a zarazem jak pełnoprawna postać dramatyczna.

Nie będę tu wymieniał wszystkiego, więc spróbuję to ująć tak: ta postać godzi wewnątrz siebie całą masę paradoksów i pozornych sprzeczności, a jednak pozostaje krystalicznie spójna. Widzimy wiele jego twarzy i poznajemy go od niemal każdej strony. Jest też postacią szalenie efektowną i robiącą wrażenie – może właśnie z tych powodów. W tym filmie jest masa scen, w których postacią Andersona jednocześnie targa wiele sprzecznych emocji, a Hackman oddaje to absolutnie idealnie. Fakt, że nie dostał Oscara to jedno z większych nieporozumień, bo chociaż Hoffman w "Rain manie" też dał wybitny popis, to jednak żadną miarą nie aż tak dobry.

To oczywiście wyłącznie moje zdanie, wynikające w sporej mierze z subiektywnych upodobań i ani myślę uzurpować sobie "absolutną rację". Może akurat tę rolę lubię tak bardzo dlatego, że kiedyś moim ulubionym gatunkiem były filmy akcji, i wszelkie postaci "twardzieli większych niż życie" bywały moimi ulubieńcami. Może w ogóle nie powinienem próbować wybierać "ulubionej roli męskiej", bo aktorzy odgrywają najróżniejsze postaci. Jedyną kreację, która w moich oczach może rywalizować z Hackmanem w "Missisipi..." stworzył Nicholson w "Locie...". Ale jeśli miałbym wybrać tylko jedną najlepszą rolę, wskazuję Gene’a Hackmana jako Ruperta Andersona.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones