Każdy zrozumie ten film inaczej.
Większość komentujących pisze o jakichś manipulacjach, sektach itp. Ja w ogóle tego w filmie nie
widziałem, ale to co widziałem to człowieka który nie potrafi (nie potrafi nawet zechcieć) nauczyć
się żyć z ludźmi. Nauczyć się kochać, wybaczać i ufać.
Ci z was którzy są "normalni" uznają ten film za nudny, ale dla takich jak ja jest to zwierciadło. To
po prostu boli, bo przez dwie godziny patrzyłem na siebie.
Film jest z pozoru o niczym. Ale jest na prawdę o ciągłych, bezustannych próbach wyrwania się z
"matni". Przekroczenia "siebie", pokonania tego co bezustannie ogranicza człowieka. Tego co tkwi
w nim głęboko, w jego trzewiach. Film jest o wychodzeniu z "Matrixa" swego umysłu. W tej całej
podróżny pomagał Mistrz. Pomagał na tyle na ile umiał i na ile pozwalała mu wiedza. Ale wszystko
tak na prawdę w konsekwencji zależało od "ucznia". W jednej ostatnich scen żona Mistrza
powiedziała "on nawet nie chce...." o uczniu. A trochę wcześniej Mistrz powiedział "Źródłem
wszystkiego jesteście Wy". Pięknie się to składa w mozaikę na której widać, że to my sami siebie
więzimy i to tylko my sami potrafimy wyrwać się z kajdan. Żaden Mistrz nam w tym nie pomoże. To
jest nasze więzienie, my je stworzyliśmy i tylko my możemy je zburzyć. Ale musimy tego chcieć.
I jeszcze ten alkohol... ciągłą ucieczka przed rzeczywistością. Tym właśnie on jest. Ucieczką od
cierpień, od niewygodnych uczuć, od zaangażowania i od rzeczywistego obrazu samego siebie.
Jest ucieczką w "więzienie" w którym spędziło się tyle czasu, że tylko tam człowiek czuje się
dobrze. Smutne to. Ale tak jest. Wierzcie mi.
"Normalni" tego nie zrozumieją. Nie dziwię się i po cichu zazdroszczę.