Słuchałem kiedyś w radio rozmowy z reżyserem tego filmu (którego zresztą nie widziałem) i wywarł on na mnie wrażenie osoby inteligentnej i obeznanej w sztuce filmowej ale jednocześnie osoby o przerośniętym ego, maniaka i swojego największego fana. Bez przerwy powtarzał jak to nie może żyć bez kina, jak dziesiątki razy ogląda te same filmy i sceny bo lubi się w nie "wgryzać". Porównywał się do największych reżyserów, twierdził, że codziennie ogląda trzy filmy. Bez przerwy prowadzi dyskusje na temat spektakli teatralnych i kina. Chwalił się swoją wiedzą zawsze kiedy tylko mógł, opowiadał równie żywo o sobie a robił to w taki sposób jakby muwił o swym idolu. Pomyślałem sobie "musi mieć nasrane we łbie ale może filmy robi rzeczywiście dobre" tymczasem patrzę a tu ocenki bardzo słabiutkie. Coś mi się wydaje, że gość chciałby dużo a umie raczej nie wiele. Sądził pewnie, że obejrzenie kilku setek filmów uczyni go polskim Quentinem Tarantino, a "szał twórczy" i entuzjazm z jakim podchodzi do kręcenia kolejnych obrazów, zastąpi rzetelne przygotowanie do tego poważnego przecież procederu jakim jest kręcenie filmów.