Dawno się tak nie wyciszyłem na żadnym filmie. Przyprawione pięknymi krajobrazami nostalgiczne kino drogi. Frances McDormand po raz kolejny błyszczy aktorsko.
Egzystencjalny, chłodny i melancholijny obraz o wewnętrznej pustce, życiowej tułaczce i poszukiwaniu ukojenia w smutku i samotności. Zdjęcia oraz aktorstwo zasługują na najwyższe wyróżnienie, zaś dzięki powolnemu tempu i długim ujęciom widz ma okazję rozsmakować się w przedstawionym świecie. Twarze bohaterów, gesty i spojrzenia, to istny wachlarz uczuć i emocji, a nienachalne w swojej treści dialogi iście warte przemyśleń i refleksji. Ponadto Chloe Zhao lirycznie medytuje nad niesłyszalnym bólem w żałobie, obnaża prawdziwie egzystencjalne i jakże bolesne prawdy o człowieku i wewnętrznej goryczy i tym samym portretuje wizerunek kobiety, której wędrówka zdaje się nie mieć końca, a głuszone przez lata emocje prawdopodobnie już nigdy nie znajdą ujścia.
"Podłapałeś taką gadkę w barze dla niewyżytych marynarzy ? Czy dobrałeś się do whisky (...).Wciskaj swój obłęd gdzie indziej. Tu mamy go nadmiar..."
Czym błyszczy? Ja nikogo nie pamiętam z tego filmu. Jest taki zwyczajny, że do pożygu, Chyba nagrodami obsypany bo kobieta reżyser i chyba specjalnie zrobiony pod krytyków wszelkiej maści czyli minimalne środki w filmie, skromny budżet, słynna aktorka, poruszający jeszcze amerykańskie problemy i już, przepis na sukces. Trochę z patetyzmem i ekspozycja w filmie okraszona czasami smutną muzyką ma zmusić niby do autorefleksji, ale to zwykła snujka, bez żadnego wstrząsu. Miałem gdzieś wszystkie postacie. Swoimi filmami lepiej potrafią wstrząsnąć tacy mistrzowie jak Ceylan, Diaz, Tarkowski, Tarr, Angelopoulos