Pierwszy raz spotykam się z sytuacją, że trailer horroru jest mniej ciekawy od samego filmu. Zazwyczaj trailery wszystkie najlepsze momenty streszczają w minutę, a potem oglądam: film się dłuży, jest nudny, przewidywalny i wyczekuję końca. Na temat Oculusa nie mogę powiedzieć złego słowa: interesował mnie od początku, akcja szybko posunęła się do przodu bez godzinnych wstępów o sielskim życiu rodzinki. Wszystko, co istotne zostało wplecione w ciąg wspomnień, co uważam za konieczne dla reszty fabuły.
Horrorów oglądałam bardzo dużo i zwyczajnie nudzą mnie wyświechtane schematy, stąd nie nastawiałam się, że film z ubiegłego roku może w ogóle być dobry - horrory ostatnich lat to jak brodzenie w gównie w poszukiwaniu diamentu... Jednak opłaciło się, dla mnie Oculus to 10/10 w skali współczesnego horroru. Nie zabrakło standardowych jumpscare, a nawet było ich całe mnóstwo, aczkolwiek nie były tak natrętne, przewidywalne i irytujące jak zazwyczaj.
Ktoś może powiedzieć, że horror jest po to, żeby się bać, a Oculus nie jest straszny. Dla mnie nie istnieje straszny horror, film zawsze pozostanie filmem. Są tylko rzeczy, które oddziałują na nas bardziej lub mniej, ocenianie za straszność to jakaś dziecinada. To, co naprawdę się liczy, to ciągle rosnące napięcie i uczucie osaczenia towarzyszące od momentu pojawienia się lustra, zatarcie granicy między wspomnieniami, urojeniami a rzeczywistością, aż w końcu przytłaczający smutek wieńczący historię rodziny. Zazwyczaj widz ogląda film z perspektywy osoby wszystko widzącej i wiedzącej, łapiąc się za głowę z powodu głupoty bohaterów. Tutaj ani razu nie miałam takiego momentu, wręcz coraz bardziej podobało mi się zatapianie w postępującą schizofrenię razem z bohaterami. Niemożność odróżnienia rzeczywistości to dla mnie najbardziej przerażająca rzecz jaka może spotkać człowieka, w dodatku rewelacyjny i płynny montaż w filmie stale potęgował te uczucia. Wykorzystanie nowoczesnej technologii przeciw bohaterom dodatkowo uświadomiło nam, że wcale nie będziemy bezpieczni, nawet przy tak zaawansowanych przygotowaniach. Jeśli kogoś nie wciągnęła ta historia, to chyba od początku był na to nastawiony i tylko ziewał.
Muszę dodać, że niezmiernie cieszę się, że wreszcie ktoś pokusił się o prawdziwych aktorów w horrorze. Karen Gillan - moja ulubiona towarzyszka Doktora Who, oraz Katee Sackhoff - przodująca w Battlestar Galactica. Nie jest to idealny dobór pod względem gatunku, ale dzięki nim wiele scen zyskało godną autentyczność emocji (np. gdy Marie dusząc córkę na krótką chwilę odzyskała świadomość tuż przed śmiercią).
Żałuję, że obejrzałam ten film w nocy, bo emocje skutecznie odwiodły mnie od snu - do tej pory współczuję rodzinie udręczonej przez upiora w lustrze.
Bardzo polecam wszystkim fanom igrania z percepcją i zagrywek psychologicznych, ode mnie 9/10.