DAWNO, żeby nie powiedzieć NIGDY żaden film mnie tak nie wkurzył niesamowicie. widziany na festiwalu w Krakowie, doprowadził do takiego stanu polowe kina, walczylam ze soba zeby sasiadce nie przysolic, po proatu nosilo mnie :/ a wszystko przez ta okropna muzyke. sielsko-anielsko, ladne surrealistyczne zdjecia, a muzyka wwiercala sie w mozg tysiacem piskow i zgrzytow, brr. mam nadzieje ze taki byl zmaiar rezysera, bo jak to przypadkiem to juz go nie lubie.
film faktycznie adresowany do bardzo wyrobionego odbiorcy, który potrafi np skojarzyć, że dobór muzyki był nieprzypadkowy. np. te chóry i podniosłe tony nadają dokumentalnym zdjęciom NASA jakiś wymiar niemal religijny. tysiąca pisków i zgrzytów nie skomentuję bo ich się nie doszukałem (a filmik nagrałem sobie z BBC 5 więc mogłem go sobie z przyjemnośią powtórzyć). w każdym razie gwarantuję, że nie o to chodziło żeby było dziwnie i niezrozumiale:)
Rozumiem Cię doskonale. Ja nie mogłem obejrzeć filmu do końca- dawno nie czułem podobnej irytacji. Nie chodzi o muzykę, lecz o sposób, w jaki Herzog potraktował widza. "Ja jestem mistrzem, mam zasłużoną pozycję, od dawna wypinam się na odbiorcę, zresztą, znajdą się i tacy, którzy wpadną w bezkrytyczny zachwyt; dorobią otoczkę, znajdą ideę i wszystko będzie cacy..."- nie ze mną takie numery, Panie Herzog.
Ale właśnie o brak idei Herzogowi chodzi!!! Reżyser pokazuje galaktyczną pustkę - a dzięki muzyce nadającej filmowi religijny wymiar - zdaje się podważać pewne idee i racje. "Odmitologizuje" jednym słowem naszą egzystencję.
Ale właśnie o brak idei Herzogowi chodzi!!! Reżyser pokazuje galaktyczną pustkę - a dzięki muzyce nadającej filmowi religijny wymiar - zdaje się podważać pewne idee i racje. "Odmitologizuje" jednym słowem naszą egzystencję.
nie szarżujmy-nie nadawałbym temu filmowi religijnego znaczenia, ot ciekawostka do obszernej filmografi jednego z moich ulubionych reżyserów. Ciekawy dokument. Moim zdaniem muzyka była kapitalnie dobrana i bardzo mi pasowała do tych podwodnych obrazów. Podróż pod zamarznięte niebo. Końcówka naprawdę urzeka (przypominała mi trochę "Szklane Serce").
Bardzo lubie Herzoga, ale tutaj musze sie z Wami zgodzic. Dla mnie to jeden z najslabszych filmow Niemca. Nie dziwie sie juz, ze po kilku swietnych produkcjach w latach 70-tych i 80-tych potem na dlugo o Herzogu zapomniano, skoro tworzyl cos takiego. Na szczescie w ostatnich latach stary mistrz jakby zaczal wracac do formy.
duraq: mówisz dokument. To niedopuszczalny brak precyzji! Jest to film s-f w konwencji dokumentu.
Herzog oczarował mnie "Spotkaniami na krańcach świata". Postanowiłem poznać lepiej twórczość tego reżysera ale niestety na razie nie znajduję tego co w "Spotkaniach..". Owszem, widać rękę Herzoga ale "Cerro Torre" i "Odległa.." nie są takie dopracowane, porywające jak film o którym wspominałem. Nie ma tak dobrego wyważenia wszystkich czynników składających się na idealny film. Myślałem że Herzog stanie się jednym z moich ulubionych twórców ale niestety na razie nie mogę tego powiedzieć. Póki co się nie zniechęcam ;)
Prawda, na swoją obronę mam to, że post jest sprzed czterech lat :-). Na obronę "Odległej..." mam to, że ciągle dobrze pamiętam ten film. U Herzoga często więcej jest "konwencji" niż dokumentu (chociażby "Rekolekcje...", "Biały Diament"). Na szczęście czy nieszczęście? Pozdrawiam.
"mówisz dokument. To niedopuszczalny brak precyzji! Jest to film s-f w konwencji dokumentu."
Jak dla mnie to w ogóle nie ma sensu. Dlaczego nie dokument? To jest przecież 1000000% dokument, powiedziałbym nawet, że autokrytyczny dokument. Te wypowiedzi znawcy od tuneli czasowych to przecież 100% szydera z tego co można zobaczyć na Discovery. Dodatkowo nie ma tu jako takich bohaterów, jedynie obcy o którym niewiele wiemy, bo nie mówi o sobie tylko o tym o czym jest film.
Czepiacie się muzyki, piszecie, że "Spotkania..." są lepsze.... moim zdaniem ten film jest wybitnie ciężki, przygnębiający, przytłaczający a te określenia są nieodzowne twórczości Herzoga. Spróbujcie obejrzeć Serce ze szkła, gdzie Herzog hipnotyzował aktorów, to jest dopiero irytujące! Dla mnie tylko on mógł zrobić taki film, zresztą świetnie polemizuje z Lessons of a darkness, które też w swojej konwencji jest tak śmiałe, że aż niemal niemożliwe w odbiorze.