Film George’a Stevensa, jednego z wybitnych amerykańskich reżyserów (znany z takich filmów, jak ,,Kobieta roku/Tess Harding’’ czy ,,Jeździec znikąd’’), stanowi wyzwanie dla przeciętnego widza kinowego/telewizyjnego – trwa nieco ponad 3 godziny. Mimo to ogląda się go bez większego trudu, ponieważ stanowi bardzo udany wytwór amerykańskiej kinematografii jej ,,złotego okresu’’. Wszystko, począwszy od scenariusza (oczywiście na podstawie książki), przez zdjęcia i muzykę (Dimitri Tiomkin), a na reżyserii całości kończąc, zostało zrobione przez wybitnych hollywoodzkich fachowców. Choć sam temat (dzieje pewnej bardzo bogatej rodziny ranczerów w Teksasie na przestrzeni ok. 20-25 lat od lat 20. XX wieku) może na pierwszy rzut oka nie pociągać, został bardzo dobrze rozwinięty w świetnie zbudowanym i bardzo równym filmie Stevensa. Historia jest wciągająca, aktorzy (w tym takie sławy, jak Rock Hudson, Elizabeth Taylor czy James Dean, po raz trzeci i ostatni na ekranie) grają bardzo przekonująco, zdjęcia i muzyka zapadają w pamięć, a dialogi są zgrabnie napisane – momentami wręcz kapitalne. Całość jest dobrym i naprawdę udanym produktem Hollywoodu, a precyzyjniej wytwórni braci Worner. Oczywiście fascynatom francuskiej ,,nowej fali’’, Federica Felliniego i Ingmara Bergmana film może się wydać jeszcze jedną, niewiele wartą, wypolerowaną amerykańską produkcją. Ale nie musi.