Film mi się, niestety, nie podobał.
Podobno film am mnóstwo ukrytych znaczeń. Być może. Ja jednak uważam, że jego wymowa jest prosta. Gdzieś w 40 minucie bohater mówi, że stracił natchnienie. A pod koniec z monologu bohatera dowiadujemy się, ze film zawiera wątki autobiograficzne i co Fellini sądzi o sztuce.
Obejrzałem dwa inne filmy Felliniego: La stradę i Noce Cabiri i te filmy rozumiałem, jakoś przemawiały do mnie.
Pamiętam, że nudziłem się na Stalkerze. Jednak powstrzymałem się z oceną filmu, gdyż sądzę, że ocena mogłaby być krzywdząca. Uważam, ze film, mimo ze mało dla mnie czytelny, jest robiony wedle jakiegoś sensownego klucza, pomysłu.
Natomiast Osiem i pół sprawia wrażenie nadętej bufonady. Rozmowy, rozterki bohaterów obchodzą mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. zresztą ich samych to mało obchodzi, co mówią. Mówią, by mówić. Mogliby gadać o pogodzie, czytać książkę telefoniczną i film byłby taki sam.
Lubię koszmarnie przegadane filmy Rohmer'a. Dialogi w tych filmach mają magnetyzm. Wyrażają emocje, napięcie między bohaterami. Jest jakiś konflikt, jakaś emocja.
Rozterki bohaterów Felliniego nie interesują mnie w ogóle. I co z tego, ze stracił wenę? I z tego powodu zanudza widza przez dwie godziny? By w konkluzji dojść do banalnych wniosków, o których widz zapomni w godzinę po seansie?
Pewnie nie, ale są takie prawie dla każdego, zakwalifikowałbym do tej kategorii Forrest Gump, Nietykalni (2011), Green Books, Mężczyzna imieniem Ove. Można też przejrzeć rozkład głosów dzięki nowej funkcji filmwebu.
Przy tym niejawnie zakładasz, że filmy "prawie dla każdego" to filmy "które prawie każdy wysoko oceni". Otóż nie, bo pewna część widzów nie informuje oceną o tym, czy film im się podobał i czy go cenią, a jedynie, czy zgodnie z ich wiedzą powinni wystawić mu wysoką czy niską ocenę. Gimby, które nie cenią Bergmana i wrzucają od razu 1, są przynajmniej szczere. Gimby, którym się Bergman nie podoba, ale które dają 10 ze snobizmu, wpływają niestety negatywnie na możliwość poprowadzenia takich rozumowań, jak Twoje powyższe.
Zresztą, ile to prawie każdy? Tak zwani krytycy dali "Mężczyźnie..." 5,5.
Ogólnie zgoda. Nie wiązałbym jednak tak ściśle oceny na filmwebie z kategorią "film dla każdego". Film dla każdego to wg mnie taki, który spodoba się Tobie, Twojemu 12-letniemu bratu/synowi, jak i Twojej babci (przykłady hipotetyczne, ogólnie różnym osobom, ja np. wszystkim ww. dałem 8-9 i znam różne osoby, które również lubią te filmy, ale nie mają kont na FW). Liczne generalnie wysoko cenione filmy jak "Ojciec chrzestny", "Joker", "Władca Pierścieni...", "Pulp Fiction" niekoniecznie są dla każdej z ww. osób, choćby ze względu na natężenie przemocy. Jest też zbliżona koncepcja filmu dla wielu grup: "Four-quadrant movie". "Mężczyzna imieniem Ove" ma taką średnią od 4 krytyków, bo m.in. dostał od Kai Klimek 3, czyli jest ona w 0,5% widzów, którzy ocenili go od 1 do 3 - to tak niewiele, że wydaje mi się, że to wciąż film praktycznie dla każdego (fakt, że pozostali dali 6,6 i 7). Na pewno "8 1/2" ani "Rekin widmo" nie są dla każdego (jak sugerował wyżej wyzywający Ciebie od trolli troll Mothyff). Cieszyłbym się, gdyby każdy z oceniających tutaj filmy dawał oceny szczerze. Niestety takie "8 1/2" i inne podobne filmy są szczególnie narażone przez swój status kultowego arcydzieła na nierzetelną ocenę.
Ok, to, że są filmy bezpieczne (to znaczy bez kontrowersyjnego przesłania, nietypowych środków przekazu, filmy zrozumiałe dla szerokiej publiczności i technicznie zrobione na tyle dobrze, by nie przerażać) nie budzi mojego sprzeciwu, spodobają się wielu osobom.
Jednocześnie jednak ich szeroki pozytywny odbiór nie przekłada się ani na to, że są to lepsze filmy niż te "nie dla każdego" (z odbiorem zawężonym przez tematykę, kategorię wiekową, środki wyrazu etc), ani na to, że są gorsze.
Mothyff pisząc o filmach "nie dla każdego" po pierwsze przemyca wartościowanie filmu, po drugie przemyca wartościowanie siebie i widzów, którzy dany film docenią. Chodzi tu o "film o walorach, które nie każdy jest w stanie docenić" (co znów jest truizmem i musielibyśmy przerabiać na "film o walorach, które docenią tylko nieliczni, ci lepiej obeznani, bo nie ma filmów docenionych przez wszystkich").
Przy tym Mothyff przy okazji innych filmów poda dwa oczywiste zaprzeczenia swojej linii argumentacyjnej:
- "ten film jest słaby bo się wielu osobom nie podoba"
- "ten film jest dobry, bo się podoba wielu osobom".
Wobec tego na darmo ratujesz z jego wypowiedzi, co się da uratować. On to sam ukatrupi po niedługim czasie. ;)
Zgadzam się w znacznej mierze z autorem tematu.
Dodałbym jeszcze, że to co można wyciągnąć z filmu jako sceny przedstawiające rzeczywistość niespecjalnie przekonuje. Główny bohater ewidentnie ma swoje reżyserskie zadanie gdzieś, a wszyscy pozostali zupełnie tego nie zauważają.
Nie zgadzam się jednak, że bohaterowie mówią, by mówić. Mówią, bo tak jest w scenariuszu, ale jest to nieprzekonujące z punktu widzenia obserwatora. Oni często mówią nie do siebie nawzajem, ale do widza.
Jest to film zdecydowanie nie dla wszystkich, bo dla reżyserów mających kryzys twórczy i tych, których interesują takie tematy. Z filmów o podstarzałych reżyserach polecam "Ból i blask" - to jest kino, które ogląda się z przyjemnością.
Nie zgodziłabym się. "Osiem i pół" może mnie nie zachwycił, ale to jednak inny kaliber. "Ból i blask" jest przy nim średniakiem, sympatycznym i niegłupim, ale mimo wszystko rozczarowującym.
Fakt, "Ból i blask" ogląda się przyjemniej. Ciekawe, że wspominasz tu o tym filmie, bo mnie skojarzenie z "Osiem i pół" uderzyło od samego początku. Ale to tylko pozór, w istocie są to dwie całkiem odmienne historie. Reżyser "Osiem i pół" boryka się z własną niemocą twórczą, tkwi w impasie z którym nie potrafi sobie nijak poradzić, a w przeszłość zagląda po to jedynie, by znaleźć tam ponownie inspirację do nowego dzieła (zabawne swoją drogą jak niektóre motywy np. katolickie wychowanie przewijają się twórczości Felliniego - nie ma przesady więc w twierdzeniu, które gdzieś tu na Filmwebie wyczytałam, że "Osiem i pół" to film o Fellinim kręcącym film o Fellinim).
"Ból i blask" ponoć też jest w jakiejś mierze autobiograficzny, ale opowiada inną historię. Bohater "Osiem i pół" jest na półmetku życia (nie bez powodu przynajmniej dwukrotnie pada w filmie pytanie o wiek) - brakuje mu zarazem świeżości pomysłów z lat młodości jak i dojrzałości, by poradzić sobie z kryzysem wieku średniego. Dopiero w końcówce udaje mu się przekroczyć granicę i wejść w smugę cienia z podniesionym czołem. W "Bólu i blasku" mamy człowieka o dwie czy trzy dekady starszego, który konfrontuje się z własną starością i cielesną niemocą. Popadając w depresyjne odrętwienie, do lat młodzieńczych wraca po pociechę, ale też i rozlicza się z przeszłością. Cóż z tego, skoro robi to w mało przekonujący sposób. Mnie "Ból i blask" zawiódł, bo jednak odniosłam wrażenie, że tylko ślizgał się po powierzchni, uciekając się przy tym do mocno naciąganych rozwiązań fabularnych.
Generalnie zgadzam się z Tobą a różnice między naszymi zdaniami są normalne - kwestie gustu.
Oczywiście racja np., że w "Osiem i pół" jest bohater w wieku średnim. Mi się oba filmy skojarzyły, na pewno przez to również, że obejrzałam jednego około miesiąc po drugim ("Osiem i pół" później). Staram się podchodzić do każdego dzieła tak samo, nieważne jest dla mnie czy to powszechnie uważany za arcydzieło film ani czy jest ambitny (jak rozumiem o tym myślisz pisząc o "innym kalibrze"), ale pewnie efektu oczekiwań nie jestem w stanie zupełnie wyeliminować. Powinienem się spodziewać wiele po "Osiem i pół" (i pewnie się spodziewałem) - w końcu tyle pochwał zgarnął a po "Ból i blask" nie spodziewałem się wiele, miał ode mnie na pewno znacznie bardziej czystą kartę, dostał 8. Rozumiem krytykę "Ból i blask", ale nie wpływa to na moją ocenę. Film "Ból i blask" inaczej niż ten drugi trzymał się kupy, nie irytował (choćby tymi wątkami religijnymi), był lepszy technicznie, zachowania bohaterów były zrozumiałe, nie było w nim udziwnień. "Ból i blask" oglądało mi się dobrze a "Osiem i pół" nie a moje oceny właśnie to odzwierciedlają, spodobał mi się bardziej niż np. większość oskarowych (Parasite, 1917, Historia małżeńska, Jojo Rabbit, Joker, Le Mans '66).
Oczywiście, że to kwestia gustu:) Ale pisząc o "większym kalibrze" miałam na myśli nie tyle powszechne uznanie jakim cieszy się ten film, ale to, że "Osiem i pół" silniej na mnie działa, wydaje mi się bardziej wiarygodny i przemyślany niż "Ból i blask".
Zabawne, bo częściowo mogłabym się podpisać pod Twoim postem, a częściowo mam odczucia całkiem od Twoich odmienne. Też obejrzałam oba filmy w niewielkim odstępie czasu i naturalnie oglądając jeden, natychmiast pomyślałam o drugim. Też staram się oceniać filmy podług własnej miary, a nie tego, czy inni uważają je za arcydzieła (i z tego co widzę, raczej nie należę do wyjątków). Trzymam się tej zasady bezwzględnie, do tego stopnia, że kiedy oglądałam "Osiem i pół" kilka dobrych lat temu i nic, kompletnie nic z niego nie zrozumiałam, ogarnięta furią oceniłam go na '1'. Postanowiłam dać mu drugą szansę po nieoczekiwanym zachwycie "Słodkim życiem", jednak nie spodziewałam się - w przeciwieństwie do Ciebie - po nim wiele, zniechęcona wcześniejszymi doświadczeniami. Za to od Almodovara, którego lubię i cenię, oczekiwałam czegoś więcej. W obu wypadkach więc "rozczarowałam się", tyle że raz miło, a raz przykro.
Spierałabym się o techniczną wyższość "Bólu i blasku". Istotnie, mniej w nim udziwnień i łatwiejszy jest w odbiorze, ale przy tym wszystkim wydaje mi się dość płytki. Fabuła bywa momentami nieprawdopodobna, a portrety psychologiczne pobieżne. Mnie też oglądało się "Ból i blask" przyjemniej, ale to nie przekłada się na moją ocenę. Zauważyłam, że miłe w odbiorze filmy rzadko kiedy warte są czasu spędzonego przed ekranem. A te trudne, bolesne, irytujące czy z początku niezrozumiałe zostają ze mną na długo. "Ból i blask" szybko zapomnę. "Osiem i pół" - nie.
Też zdarza mi się podwyższyć ocenę po jakimś czasie, bo film został ("Tamte dni, tamte noce" - polecam, ten film wyrywa serce i rozmazuje po ekranie).
>>"Osiem i pół" silniej na mnie działa, wydaje mi się bardziej wiarygodny i przemyślany niż "Ból i blask"<<
Może nie tyle wiarygodny w sensie realistyczny (oba nie są zupełnie wiarygodne dla mnie, ze względów podanych przez Ciebie i mnie parę postów wyżej), co głębszy, silniej wchodzący w głowę bohatera (chyba też o tym dalej piszesz).
Jakoś trudno mi się zidentyfikować z ludźmi przedstawionymi w "Osiem i pół" i "Słodkim życiu" - te zblazowanie, degrengolada, kryzys twórczy i moralny, znaczenie religii.
Aż strach na filmwebie coś takiego pisać, bo zaraz ktoś wyskoczy, że "głupi jestem, za młody i nic nie zrozumiałem". ;)
"Zauważyłam, że miłe w odbiorze filmy rzadko kiedy warte są czasu spędzonego przed ekranem. A te trudne, bolesne, irytujące czy z początku niezrozumiałe zostają ze mną na długo."
Też prawda. Do mniej więcej tego typu zaliczyłbym "Nić widmo" (film ciężkostrawny w czasie jedzenia, może powodować przeczyszczenie po) i "Ghost story" (początkowo wystawia na próbę dłużyznami ale wynagradza taką niesamowitą melancholią).
Dyskutując z Tobą uświadomiłam sobie, że "Osiem i pół" zrobił jednak na mnie większe wrażenie niż pierwotnie sądziłam, za co jestem Ci wdzięczna. Nadto okazało się, że mimo moich tyrad na temat wyższości "Ośmiu..." nad "Bólem..." oba filmy oceniłam identycznie. A sprawiedliwość musi być, więc zmieniłam punktację (bo "Ból" mimo wszystko na mniej niż 6 nie zasługuje, choćby z uwagi na świetną rolę Banderasa). Zdarza mi się to zresztą dość często - czasem wartość filmu widać dopiero z dystansu.
Nie powiedziałabym, że identyfikuję się z bohaterami Felliniego, ale dobrze ich rozumiem. Za to, niestety, postaci z "Tamtych dni..." nie czuję wcale. Może "głupia jestem, za stara i nic nie zrozumiałam", kto wie?:)
Gust mamy definitywnie inny, ale podyskutować było nader miło!