Oto na przykład w latach 80. w jakimś warszawskim klubie czy czymś podobnym kierownik tego klubu albo ktoś w tym rodzaju oznajmia rozochoconej publiczności, iż za chwilę obejrzy ona Rogera Moore'a w roli Jamesa Bonda, zaś młody Beksiński będzie osobiście naczytywał dialogi.
Widzowie polskiego filmu w Berlinie, Paryżu, Sztokholmie, Zurichu albo Madrycie (jeśli tacy będą) mogą się zastanawiać: dlaczego ci wszyscy ludzie nie pójdą do zwyczajnego warszawskiego kina by tam obejrzeć "Szpiega, który mnie kochał" - z normalnymi napisami albo z normalnym dubbingiem...
Trochę mniejsze szanse na zrozumienie.
Ja osobiście chciałbym, aby filmy Made in Poland były oglądane (ze zrozumieniem) nie tylko nad Wisłą.
Nie powiedziałbym, że funkcja lektora byłaby niezrozumiała dla zachodnich (bo nie dla tych zza dawnej żelaznej kurtyny) widzów. Co najwyżej zdziwiliby się, że w taki sposób można oglądać filmy. Hermetyczny to jest np. "Miś", co wcale zresztą nie jest wadą tego filmy, tylko jego cechą. Dużo większym problemem "Ostatniej rodziny" jest koszmarne przeszarżowanie postaci Tomasza Beksińskiego.