Potencjał był, wykonanie przeciętne. Niewiele zabrakło, aby powstał przyzwoity horror komediowy, pełen ironii i sarkazmu, pokazujący w krzywym zwierciadle płytką, ludową religijność, poprzez przerysowane, wyolbrzymione postacie (świetnie zagrana scena z załamaniem i śmiercią przeora) wszystkie słabości kościoła rzymskokatolickiego. Zakonników, którym uniesienie religijne i lokalna społeczność służy wyłącznie do zaspakajania siedmiu grzechów głównych. Albo, albo, albo... Albo horror komediowy, albo horror psychologiczny, albo horror satanistyczny. Ewentualnie satyra obyczajowo-społeczna, thriller kryminalny, thriller psychologiczny. Świadoma żonglerka konwencjami, schematami, stylami, stereotypami. Najlepiej opracowana została scenografia, strona wizualna wręcz osacza obserwatora. Cóż jednak dzieje się, gdy spojrzymy za dekoracje, zerkniemy za kulisy tego widowiska? Nic, dosłownie nic. Grozy, strachu, paraliżującej obserwatora tajemnicy, stopniowania napięcia to w tym filmie tyle, co kot napłakał. Jak zabrakło złego w murach klasztoru, to może sami zakonnicy ujawnią swoją krwiożerczą, obłąkaną naturę podsycaną religijną gorliwością? Też nie, duszyczki to raczej słabe, uległe i zagubione. Intryga kryminalna? Żałosna. Człowiek ogląda "Ostatnią wieczerzę" i w trakcie zaczyna sobie przypominać wszystkie horrory jakie obejrzał. Na początku te z lat 90 np. "Armia Boga", czy "I stanie się koniec", później patriotycznie twórczość Polańskiego ("Dziecko Rosemary", Dziewiąte wrota"). Zle to świadczy o filmie...