...albo dwóch, albo trzech. "Piranhaconda" to jeszcze jeden bezwstydny gniot ze stajni Rogera Cormana. Ale jest to gniot całkiem przyjemny i w swej tandecie pozbawiony zakłamania. Co prawda, na tle szeregu podobnych tytułów nie znajdziemy tutaj nic wyjątkowego ("Sharknado" to wciąż szczytowe osiągnięcie), ale w paru momentach można się uśmiać. Mamy też biedaka Michaela Madsena, który przejmuje tu smutną schedę Johna Voighta z "Anakondy". Na szczęście tym razem obyło się bez J. Lo i jej zadka. Z minusów: obyło się także bez golizny, bo wszystkie tlenione blondyny paradują tutaj w bikini. Dla smakoszy filmowego śmiecia, którzy pamiętają szlachetne tradycje sequeli "Szczęk".