Ogólnie filmy z gatunku komedii romantycznych mają być lekkie i przyjemne. Jestem świeżo po seansie i muszę przyznać, że jeszcze żadna komedia romantyczna nie wywołała we mnie tylu negatywnych emocji. Oceniłam film na 4 a nie na 1, ponieważ role drugoplanowe były rzeczywiście śmieszne i na swój sposób romantyczne, w przeciwieństwie do głównych bohaterów. Uważam, że film ten powinno się puszczać studentom psychologii, żeby wiedzieli, czym będą się w życiu zajmować. Z jednej strony ekstremalnie zakompleksiona, tak zwana "MIŁA" dziewczyna, która ukończyła prawo (więc nie byle co), a jednocześnie jest kompletną ofiarą losu nie tylko społecznie, ale również zawodowo, co widać, podporządkowującą się od lat koleżance o silnym charakterze. Co ciekawe, potrafi krzyknąć na kolegę, ale nie umie powiedzieć "nie" koleżance. Totalna sprzeczność. Z drugiej strony ekstremalnie nieśmiały facet, który przez część filmu uchodzi za damskie bożyszcze, a przez inną część filmu nie potrafi wydusić z siebie słowa. Mężczyzna, który jakimś cudem związał się z kobietą o bardzo silnej osobowości, ale jakimś innym cudem jest też absolutnie pozbawiony charakteru i charyzmy w kontaktach społecznych z rodzicami i inną kobietą. Kolejna totalna sprzeczność: dość przebojowy, żeby być z przebojową blondynką, ale nie dość przebojowy żeby poderwać nieśmiały i zakompleksiony słup soli? I wisienka na torcie - narzeczona: osoba ewidentnie zaburzona, egocentryczna, zdolna do konfabulacji, bez zdolności odczuwania empatii, ale z drugiej strony szalona, przebojowa, praktycznie bez barier (zwykle właśnie osoby zaburzone nie miewają pewnych barier społecznych), która przyjaźni się z zakompleksionym i nudnym słupem soli oraz planuje wyjść za mąż za mężczyznę, który też ją nudzi - do tego stopnia, że przy pierwszej okazji go zdradza. Na koniec - sos słodko-nijaki - wrzucono wątek zabujanego kolegi, który jednak nie jest na tyle zabujany, żeby zawalczyć o koleżankę więc pozwala jej odejść do innego - wątek który nie wniósł zupełnie niczego do tego filmu i był w ogóle niepotrzebny. Rozumiem, że role zostały skrojone być może celowo w tak skrajny sposób i zaskoczyło mnie pozytywnie, że to nie Hudson gra w tym filmie pierwsze skrzypce, ale całość fabuły, nieudolność i nijakość dwojga głównych bohaterów, a do tego jeszcze wątek zdrady (której można się spodziewać po każdym, lecz nie po oddanych "pieskach" w postaci nijakiej koleżanki i równie nijakiego narzeczonego) nie trzyma się dla mnie kupy. Gdyby te postaci istniały w realu, skierowałabym je na leczenie zaburzeń poczucia własnej wartości.