Ten film obejrzany był na raty, wczoraj już padło się, dlatego dzisiaj był kontynuowany:
"POŻYCZONY NARZECZONY", nurt komedii romantycznej, fuj, 2011 rok.
W roli głównej Ginnifer Goodwin, która urzekła mnie swoim aktorstwem, urokiem. Aktorka "ściągała" mój wzrok na ekran, gdy tylko widziałem jej buzię. Niesamowita prezencja. Cała reszta mogłaby nie istnieć. Mimika, ten beztroski śmiech, niewinna buzia - ekstra, 10/10!
O co chodzi w filmie? Oto są dwie przyjaciółki, takie z przedszkola, jedna zawsze jest "lepsza", druga "ta druga". "Lepsza" się żeni, okazuje się, że jej narzeczony kochał się ogniś w "tej gorszej", a ta z kolei ma kolejnego przyjaciela, który się w niej podkochuje... Od razu wiadomo jaki będzie tok akcji, wielki BOOM, skok narzeczonego do "tej gorszej", czyli pani Ginnifer Goodwin, kosz dla jej przyjaciela i wielka rozłąka pod koniec damskiej znajomości...
Ten film w luźny sposób pokazuje, to, o czym zawsze mówiłem "miłość wygra zawsze wszystko", chociaż nie znoszę tego, nooo!
W filmie zobrazowane są te pierwsze uroki, te emocje, no warto to zobaczyć. Luźne kino, z pewną ambicją. Emocjonalne bardzo.
6/10.