Niech to się nazywa jak chce. Podziemny krąg, Fight Club czy jeszcze inaczej. Myślę, ze nie ważny jest tytuł gdy treść przemawia. Nie chce nikogo gloryfikować. Ani Finchera, ani Pitt'a, ani Norton'a. Myślę jednak, że aby powstała jedna przemawiająca kompozycja potrzeba zgranego zespołu. Tak się chyba stało w tym filmie. Oni czują to co robią. Interpretacji może być wiele. Dla mnie to zwichnięty świat, który biegnie do nikąd. Uzależniona od wszystkiego Ameryka, "magia" kasy, upadek wartości. Tylko czekać, aż nasza poczciwa, tak dążąca do przodu Polska stanie się takim samym "śmietnikiem" duchowości. Takie filmy uświadamiają mi jedno. Wierzyć w to co się czuje i nie patrzeć na to co nas otacza, bo można zatrącić siebie, a to już upadek. Zakręcony świat amerykańskiego przeciętniaka, to może być świat każdego z nas. Tylko kto znajdzie w sobie tyle siły, żeby stworzyć siebie innego, aż tak odmiennego. Może determinacja będzie rosła w miarę zmieniania świata. To dzieje się zbyt szybko. Pewnie niedługo po ulicach zaczną chodzić nasze wyimaginowane osoby. Nie ja jako ja, ale ja jako ktoś wyidealizowany przez sama siebie, społeczeństwo i warunki. Staniemy się własnością tego co posiadamy jak to stwierdził Tyler Durden. Ale idąc za jego słowami. Życie to po prostu ewolucja i tego się trzymajmy. Zapomnijmy o ideałach. Bądźmy sobą. Poddajmy się życiu. Sorry, ze zajęłam tu tyle miejsca.