Nowy film Władysława Pasikowskiego oceniam bardzo wysoko z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze – to udany thriller/dramat z wojną w tle, dorównujący znakomitej „Róży” Smarzowskiego, a przewyższający „W ciemności” Holland. Przy tym jest to na dodatek film „zaangażowany”, rozrachunkowy, mierzący się z historią. Takie ambicje bywają ryzykowne, gdyż balast ideologiczny zabił niejedno filmowe dzieło (żeby wymienić choćby „Pasję” Gibsona). Tymczasem „Pokłosie” broni się, i to równie dobrze, jak najlepsze filmy Ryszarda Bugajskiego: „Przesłuchanie” i „Generał Nil”, czy też pamiętne „Mississippi w ogniu” Alana Parkera.
Pod względem filmowego rzemiosła „Pokłosie” to film wyraźnie konserwatywny, z dość wolno, linearnie prowadzoną fabułą, bez jakichkolwiek udziwnień formalnych. I bardzo dobrze. W kontekście tematyki ta zachowawczość jest dobrym wyborem i stanowi pozytywny kontrast wobec np. „Obławy” Krzyształowicza, gdzie nadmiar retrospekcji i chwilami przesadnie „dynamiczny” montaż w stylu filmów grozy klasy B wręcz utrudniał oglądanie tego skądinąd całkiem dobrego filmu. Ale nawet najlepsze rzemiosło na niewiele się zda, jeśli zawiedzie scenarzysta. Otóż Pasikowski znakomicie sprawdził się również i w tej roli. Mam na myśli nie tylko umiejętne przetworzenie historycznych faktów w dobrą fabułę. Doceniam również pozostałe, mniej spektakularne elementy scenariusza, takie jak ewolucja bohaterów czy dramaturgia poszczególnych scen.
Jedną z sekwencji wartych wyróżnienia jest niewątpliwie scena, w której bracia Kalina wywożą nocą macewy z terenu kościoła. Choć dzieje się to za aprobatą proboszcza, miejscowa ludność i tak postanawia dać odpór (kolorytu dodaje fakt, że osobnicy gromadzący się późną porą przed kościołem niepokojąco przypominają autochtonów z serii „Droga bez powrotu”). Wtedy właśnie wkracza proboszcz (kapitalny w tej roli Jerzy Radziwiłłowicz) który – pomimo całego zacietrzewienia wrogiego tłumu – potrafi nad nim zapanować w kilka chwil, pokazując w praktyce, czym jest prawdziwa charyzma. Ale udanych kreacji aktorskich jest więcej. Przede wszystkim Maciej Stuhr, zupełnie (dla mnie przynajmniej) nieprzekonujący we wspomnianej „Obławie”, tutaj zagrał być może rolę życia. Na tym tle jego filmowy brat (Ireneusz Czop) wypada dość blado i niezbyt wiarygodnie - ten polonijny robotnik budowlany podróżuje pod krawatem i jest zaskakująco elokwentny (co stanowi raczej nietypowy skutek pracy przy azbeście).
O ile na pierwszym planie dominuje Maciej Stuhr, to role drugoplanowe i epizodyczne są zagrane wręcz popisowo. Nie wiem, skąd Pasikowski wziął tych wszystkich starych aktorów, ale faktem jest, że pokazali oni prawdziwe mistrzostwo drugiego planu. Wspomnę tylko jednego z nich: Robert Rogalski - filmowy Malinowski. Rocznik 1920. Aktor epizodyczny, ponad 90 letni. To właśnie dzięki niemu jedna z kluczowych w filmie scen, z motywem „udławienia się prawdą”, jest tak mocna i sugestywna. Zawsze gdy zamiast typowej filmowej retrospekcji otrzymujemy jedynie opowieść bohatera o minionych wydarzeniach, jest to dla aktora duże wyzwanie. Tymczasem sędziwy Robert Rogalski opisuje sceny z przeszłości równie sugestywnie, jak gdybyśmy sami je oglądali. Wielka klasa.
„Pokłosie” wywołało wściekłość m.in. na prawicowych portalach, gdzie można (jeśli ktoś lubi) przeczytać paranoiczne bzdury o finansowaniu filmu przez żydomasonerię, o szkalowaniu Polaków (w domyśle – tych „prawdziwych”) a także o tym, że „Pokłosie” to nie tylko film kłamliwy, ale też kiczowaty. Nie znalazłem przy tym ani jednej wypowiedzi, analizującej film w sposób przynajmniej równie konkretny jak czynię to w tym tekście. O czym to wszystko świadczy? Uważam, że przede wszystkim o charakterystycznym w naszym kraju zakłamaniu, tej dulszczyźnie z jej odwiecznym dylematem: „co ludzie powiedzą”. Pamiętam nauczycielkę historii, która głosiła tezę, że Polska nigdy w swej historii nie toczyła wojen zaczepnych, a jedynie obronne. Jako kraj katolicki, tolerancyjny, etc. Myślałem wtedy: cóż by powiedziała o tym księżniczka Przedsława, gwałcona przez Bolesława Chrobrego w zdobytym przez niego w 1018 roku Kijowie? Jestem pewien, że film o tych wydarzeniach, pomimo że minęło od nich prawie tysiąc lat, z pewnością również rozwścieczyłby „prawdziwych Polaków”.
Zapraszam do odwiedzenia mojej strony: http://www.rekomendacje.npx.pl
Pełna zgoda. Sam w podobnej wypowiedzi zwracałem uwagę na świetny dobór aktorów.
Aktorzy 2 planowi są dobrani IDEALNIE. Pod tym względem majstersztyk.
Z jedną tylko rzeczą zgodzić się nie mogę. Uważam że Czop tutaj zagrał życiową rolę. Wcześniej zupełnie go nie znałem a tutaj pokaz świetnego aktorstwa. Stuhr może też zagrał życiową rolę ze względu na ciężar gatunkowy, ale aż tak dobrze niestety nie wyszło.
Poza tym brakuje mi w tym filmie kilku mięsistych tekstów czyli tego co zawsze było u Pasikowskiego w nadmiarze.