Powinno być proste skoro tak uparcie twierdzicie iż wasza ocena jest odpowiednia.
Podajcie WSZYSTKIE WADY tej produkcji, które wpłynęły na tak rażące, dla mnie i zapewne
wielu innych, zaniżenie oceny. Przekonajcie fanów Prometeusza, że jesteście mądrzejsi i
inteligentniejsi, jak to zwykliście siebie określać, umniejszając jednocześnie intelekt
innych...
Chyba masz jakiś problem z ludźmi wierzacymi skoro tak stawiasz sprawę.
Masz jakieś dane statystyczne? Jesteś pewny, że 100% tych naukowców, o których piszesz to ludzie niewierzacy? Skad wiesz jaki ten procent bedzie w 2090 roku? No i przede wszystkim, nie każdy kto nosi krzyżyk na szyi, to fanatyk religijny!
Oj niestety z ludźmi wierzącymi w bóstwa każdy ma problem, a zwłaszcza oni sami ze sobą mają największy (np. odwieczna wojna wielbiących bóstwo Jahwe z wyznawcami bóstwa Allah).
Czy ja napisałem, że 100%? Nie, więc polecam się nauczyć czytać ze zrozumieniem.
Oczywiście, że nie każdy kto nosi krzyżyk to fanatyk, ale ta pani (nie podaje imienia, by nie robić spoilera) w ten sposób była ciągle przedstawiana. Ciągle mówi się o jej silnej wierze (podkreślać ma to jej krzyż i wspomnienia), o jej cierpieniu i osobistych tragediach i trwaniu w wierze mimo tych katastrof życiowych. Usilnie broni tego krzyża, obawia się panicznie jego utraty a po stracie stara się go odzyskać. Czyżbyś nie oglądał tego filmu, że tego nie pamiętasz???
Nie mierz innych swoją miarą. Ja wierzę w Boga, ale z tego powodu inni nie mają ze mną problemów, a już z pewnością ja nie mam problemów ze sobą. Więc skąd to KAŻDY?
Widzę, że lubisz generalizować, stąd zapewne Twoje oburzenie tym, że naukowiec w Prometeuszu jest osobą głęboko wierzącą. Zakładam, że nie mieści Ci się w głowie to, iż jednak są tacy ludzie nawet w tym środowisku, więc nie musiałeś pisać wprost o 100%, to wynika z kontekstu Twojej wypowiedzi.
Co do samego krzyża jako przedmiotu, to w filmie nie jest wyjaśnione, dlaczego to ma dla niej tak duże znaczenie. Być może obok symbolu wiary, jest to po prostu dla niej cenna pamiątka po ojcu (z resztą w jej śnie, który oglądał David jest to wyraźnie wyeksponowane).
Oczywiście osoba silnie wierząca jest w pewnym stopniu fanatykiem, tyle że to samo można powiedzieć o Tobie. Bo zgodnie z definicją fanatyzmu, jego przejawem jest skrajna nietolerancja wobec przedstawicieli odmiennych poglądów.
tam religijna jest praktycznie jedna osoba a nie cała załoga. I dlaczego uważasz że jeśli naukowcy w filmie sci-fi są wierzący to już musi być parodia? Skąd wiesz że za 50 lat góry nie weźmie religia i wszyscy nagle zaczną wierzyć... To tylko wizja reżysera ;) Mi to nie przeszkadza iż osobiście jestem deistą i katolicyzm uważam za cyrk i nieporozumienie
A więc zacznę od siebie, bo widzę że wszyscy zapomnieli co jest sednem założonego tematu. Oto wady filmu wg mnie:
- Kilka luk w scenariuszu przez co film jest nieco chaotyczny (nie mówię o celowo otwartych wątkach, które będą miały rozwinięcie w kontynuacji lub po prostu zostały dla dowolnej interpretacji).
- Niewspółgrająca w niektórych momentach muzyka z atmosferą danej sceny
- Film jest mało zaskakujący
Dla mnie to za mało żeby dać 1/10... Czekam czego dopatrzyli się "znawcy" że postanowili dać 1 czy tam 2/10 ;)
- nie mówmy o lukach w scenariuszu, który jest po prostu fatalny. Wyprawa leci spotkać się z inżynierem, który po przebudzeniu chce wyrżnąć wszystkich w pień, nie wiadomo dlaczego. Po drodze mamy kilka wątków, które niczego bądź niewiele nie wnoszą do filmu, podobnie zresztą jak większość postaci
- zaangażowano dobrych aktorów ale nie napisano im żadnych wyrazistych postaci. Największą pomyłką jest obsadzenie fantastycznego Idrisa Elby w roli bezpłciowego kapitana statku. Charlize to też bardzo dobra aktorka a jej postać kompletnie nic nie wnosi oprócz marudzenia.
- fabuła nie jest płynna, przez większą część filmu wieje nudą, żeby potem w ciągu pół godziny wybić prawie wszystkich bohaterów, po drodze mamy jeszcze w domyśle bardzo dramatyczną ale praktycznie tandetną scenę kiedy Charlize używa miotacza ognia
- jeśli chodzi o stronę wizualną to film wydaje się być dobrze zrealizowany choć efekty specjalne w dobie dzisiejszych możliwości nie powalają, scenografa jest bardzo ciekawie zrobiona i za to niewątpliwie plus
- muzyka.... eee, była i to wszystko co mogę o niej powiedzieć
- film nie odpowiada na żadne z pytań, na które ponoć miał odpowiedzieć, no chyba że ta geneza Obcego kogoś satysfakcjonuje, mnie tylko rozbawiła
Więcej nie pamiętam w tej chwili bo film obejrzałem kilka tygodni temu i na szczęście udało mi się już wymazać z pamięci sporą jego część. Ja dałem 3/10 i nie polecam nikomu.
jak dla mnie to za bardzo wyolbrzymiasz to wszystko, dosłownie... ale ok, to twoje zdanie.
dałem 3 bo po prostu film był dla mnie nudny. Po co tyle chaosu robisz w tych postach
Ja wad tego filmu wymieniać nie będę, gdyż zwyczajnie mi się podobał. Natomiast tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=u94wR0NfewE&feature=g-vrec niektórzy znajdą wyjaśnienie pewnych "luk w scenariuszu", symboliki filmu i przede wszystkim wątków religijnych, które tak niektórym przeszkadzają, a bez których ten film byłby właściwie pozbawiony sensu.
Trochę mija się z celem tworzenie takich zadań. Każdy ma swoje zdanie i naprawdę nikt nie musi się przed nikim z tego tłumaczyć, tym bardziej, że sprawa dotyczy sztuki filmowej. Jest takie powiedzenie, że o gustach się nie dyskutuje, szczególnie powinni to sobie wziąć sobie do serca ci, którzy podczas wymiany zdań tracą nerwy i obrażają interlokutora.
Nie mniej jednak ludzie powinni kierować się pewnym rozsądkiem przy ocenianiu filmów. Nawet wyliczając na siłę wady Prometeusza, to patrząc obiektywnie nie zasługuje on na ocenę 1. Zgodnie z sugestiami filmwebu "1" to nieporozumienie, czyli ocena poniżej "bardzo zły". Nie wiem jaki musiałby być gniot, żebym wystawił mu taką laurkę.
Prometeusza obejrzałem z dużą przyjemnością, nawet nie zauważyłem kiedy minęły dwie godziny projekcji.
Pozdrawiam
Film jest świetny, jestem fanem serii Obcego i Predatora. Łykłem Prometeusza bez przepitki jak młody pelikan.
Patrz ich. Większość to sami znawcy kina, wielcy inteligenci. Podobał Ci się film, znaczy, że gówno się znasz.
Nie jestem autorem tej opinii, ale w pełni się z nią zgadzam jak również zawiera odpowiedź na Twoje pytanie..
"Zacznijmy od formalności: czy Prometeusz to dobry film? Czy faktycznie jest w nim tyle symbolizmu, ciekawostek itd. by stwierdzić, że może nie jest to strata czasu? Niestety nie. Na pewno autorzy próbowali, ale im nie wyszło. Rację mają więc raczej ci, co wskazują na braki filmu. Czesto jednak skupiają się na duperelach i nie są w stanie ująć tego, co im doskwiera w jakiś całościowy rzut, którym mogliby zbić argumenty o głębi symbolizmu itd. Prometeusza.
Co więc jest problemem filmu? Scenariusz. Ridley Scott nie jest głupim filmowcem, zna swój fach, jest w nim dobry. Jednak dobry reżyser to tylko część sukcesu. Film składa się z pracy wielu ludzi, reżyser zaś "służy" do montowania ich wysiłku na planie, do urzeczywistniania wizji. Coś jak dyrygent, orkiestra i partytura. Dlatego też grubo często reżyserzy nie są najlepsi jeśli chodzi o samo stwarzanie historii - chyba że jest to jakaś perełka o której marzyli od lat. W przeciwnym razie mają tendencje do posiadania wstrętu przed myśleniem o fabule zanim nie padnie pierwszy klaps. Myślą obrazami.
I to widać w Proemteuszu. Ridley Scott uwidział sobie zrobić niby to prequel do aliena i dokładnie wyobraził pewne jego elementy, nie miał jednak historii. Kiedy udało mu się zatrudnić kogoś, kto by pomysł na historię miał, to w wyraźny sposób musiał mu narzucić pewne granice wolności twórczej. Widać to wyraźnie w samym filmie. Prometeusz jest zbudownay obrazami, scenami dokładnie. Tylko to łumaczy w jak idiotyczny sposób opowiadana jest ta historia. Oczywiście jest jeszcze możliwość, że scenarzysta to [beeep] a reżyser ślepiec, ale tą na pożytek dyskusji na razie zostawmy.
W efekcie takich początków wszystkiego mamy zbiór wypadków, które nijak nie mogą być logicznie ze sobą powiązane. Jedyny sposób by to zrobić, to zmienić treść tych wypadków-scen i to niekiedy dosyć drastycznie. To zaś zniszczyłoby wizję artystyczną, jaką sobą przedstawiają. Do tego zaś Ridley Scott nie dopuścił i mamy to, co mamy.
Podam przykład. Po co pomieszczenie z wazami czarnej mazi tak a nie inaczej ustawionymi, w rzędach? Po nic. To sposób na nawiązanie do Aliena i tego, jak transportowane były kokony. Czy jest jakiś logiczny powód, dla którego te dwie, zupełnie różne rzeczy są tak a nie inaczej transportowane? Nie. Chodzi tylko o ten widok, o to połechtanie tej samej części mózgu, by sobie skojarzyła oba obrazy, ale nie ma ku temu żadnego powodu. Tak samo z tą twarzą - po co tam pośrodku jest? No po to, by było fajnie wyglądało i by było dziwne. Czyli - po nic. Nie ma żadnego pwodu ani przyczyny - fabularnej czy jakiejkolwiek innej - dla której mamy takie nawiązanie. Służy ono tylko temu, żeby było. To oszukiwanie widza, że za prezentownymi obrazami jest jakaś treść, ale o tym coś jeszcze powiem, bo wiąże się z filozofią tworzenia jaką niektórzy reżyserowie mają, a która doprowadza mnie do szewskiej pasji. Teraz spójrzmy jak same sceny się plotą: po co dwaj naukowcy siedzą w tym pomieszczeniu? Po nic. Nie ma żadnego logicznego powodu, który by pozwalał to tłumaczyć. Bazując na sytuacji, logice i ich uprzednim zachowaniu można by spokojnie stwierdzić, że siedzieliby na skraju kompleksu w jakimś korytarzu tak blisko końca strefy z powietrzem jak to tylko możliwe a nie narażając się na efekty burzy. Jednak oni musieli tam siedzieć bo Scott wymyślił sobie taką scenę, że właśnie tam siedzą i coś ich tam zjada.
I teraz wszystko inne, co w filmie spowodowało, że tam siedzą jest jednym wielkim wpychaniem w objęcia idiotycznej sytuacji dwojga ludzi, kótrzu nijak się tam wepchnąć nie dadzą i tym bardziej potęgują wrażenie sztuczności, nasilają pytania o zdrowy rozsądek i produkują więcej kłopotów, niż jest to warte (scena bowiem jest durna i nie wnosi nic szczególnego do całości, wszystkie bowiem informacje - twarz, wazy, czarne coś, wydostawnie się tego - już znamy wcześniej. Do robaków jeszcze się odniosę). Więc co my mamy? No, najpierw trzeba wymyślić, dlaczego tych dwóch dostało się tam, gdzie się dostało mimo, że nikt się nie rozdzielał (jeden z niewielu plusów scenariusza: unikanie nazbyt oczywistych, ogranych schematów. Od lat w filmach z "rozdzielania się" robi sobie jaja każdy, kto może, widownia już by tego nie zdzierżyła). Więc musiał stworzyć sytuację, która spowodowałaby, że to by nastąpiło. Tylko niesubordynacja wchodziła w grę, bo żadne działanie mechanizmów statku nie było możliwe, bo to by z kolei niszczyło suspens i cały pierwszy akt, który ma służyć budowaniu napięcia i tworzeniu atmosfery tajmenicy. Tak więc dwójka ludzi do odstrzału musiała się zbuntować. I mamy pierwszy zgrzyt - dzieje się to przy wielkim trupie inżyniera bez głowy. Ale to jeszcze można zrozumieć, to jeszcze przejdzie, bo przecież nie wiadomo, jak by ktoś nieprzygotowany na obcej planecie zareagował na takie znalezisko. Więc to jeszcze jest do przełknięcia, bo przecież... nikt im nie powiedział, jaka jest misja. Cóż, można przypuszczać że powód tego jest prozaiczny - Ridley Scott chiał mieć scenę z hologramami, zwłaszcza hologramem Weylanda, więc potrzebował pretekstu dla takiego breifingu (info-plot dump na zasadzie"przypomijmy sobie to, co mogliśmy zapomnieć w hibernacji dla rozruszania mózgów" by nie przeszedł jako zbyt ordynarny plot exposition) - stąd też jego obecność, i tym samym brak wiedzy członków misji o jej celu. Ale równie prawdopodobne jest, że specjalnie dla tej sceny zagubienia w kompleksie wprowadzono ten jeden element, by wzmocnić podstawy dla tej niesubordynacji... A już na pewno nadano wtedy odpowiednie osobowości dwóm przeznaczonym do odstrzału - właśnie po to. Problem w tym, że ten odstrzał jeszcze wymaga zagubienia się jakimś cudem tej dwójki w kompleskie. I to mimo, iż ich sygnały są monitorowane na bieżąco z statku a cały kompleks jest mapowany przez zdalne sondy... (jedyny powód dla którego widz może to łyknąć to sprytny montaż całości - nie przejmujemy się brakiem tej dwójki, bo dzieje się szybko i dużo, burza zaciera zdarzenia i zapominamy na chwile o dwojgu ludzi, dlatego jesteśmy zaskczeni tak samo, jak postacie ich brakiem - to jest plus, ładnie zrobione, ale potem i tak jest moment "zaraz, że jak?". Efekt działa krótko i mimo, że sympatyczny - jest wymuszony). No, ale to wszystko ciągle za mało, więc należało wprowadzić jakiś element zewnętrzny który zatrze w widzu koncentrację, odwróci uwagę, a jednocześnie pozwoli na pogubienie członków załogi. Więc wprowadzono ni z kija ni z wazonu burzę... kamienną? .. która zmusza naszych do pośpiesznej ewakuacji. I tak oto jedni zostają z tyłu a drudzy siedzą bezpiecznie w Prometeuszu.
Następnie, skoro już wymęczyliśmy sytuację, by nie rozdzielając nikogo jednak kogoś rozdzielić i mieć tą pierwszą śmierć w pierwszym akcie (kończąc suspens i wprowadzając element fizycznego zagrożenia) należy jakoś wprowadzić postacie tam, gdzie za żadne skarby nie chcą się naturalnie znaleźć. No bo jak - same by tam w ogóle nie poszły. A to, w jaki sposób wmanewrowaliśmy je w zostanie na miejscu wyklucza własna wolę jako sprawcę. Ktoś więc musi jakoś je zmusić do przejścia w rządane miejsce, by mieć wreszcie tą scenę... Ponownie cały wysiłek scenarzysty idzie nie tam, gdzie trzeba. W przebłysku kreatywności znajduje sposób: zestrachani pójda w odwrotnym kierunku niż sugeruje kapitan straszący ich krzekomo widzianymi sygnałami życia (robaki). I akurat ten odwrotny kierunek zaprowadzi ich do twarzy i waz... Tak, pomysł całkiem dobry, ale jak już tam docierają to... jakim cudemn zostają? No i teraz dochodzimy do punktu szczytu. Scenarzysta namęczył się i namodził, ma ich tam, gdzie chce, ale nie ma możliwości utrzymania ich tam więcej, niż minutę. Przecież powinni stamtąd wyjść! Tym bardziej, że widzą, że z waz coś się wylewa. Nie ma bata... Ale muszą. Musza zostać, poczekać chwilę, odprężyc się i dać się zabić właśnie wtedy. Ale nie ma na to sposobu. Po prostu nie ma. Można by wymyślić nieco inaczej zdarzenia poprzedzające, ale też tu są jakieś granice, a zasady i tak są takie same - i doprowadzą do bardzo podobnego wyniku. Co robić? Scenarzysta poddaje się. Zapisuje, że w respiratorach dwaj delikwenci mają marihuanę jak nie coś mocniejszego. Do wersji finalnej, ocenzurowanej, przechodzi "tytoń", ale i tak wiadomo co było w scenariuszu. Tak, nasze postacie po tak wielkim wysiłku by je wprowadzić w dogodną sytuację, tam gdzie wszystko już powinno iść samo... by nie uciekły z krzykiem muszą być naćpane. Porszę naprawdę zwrócić na to szczególną uwagę - odebrano wolę postaciom na całej długości zdarzeń i na końcu również. To był jedyny sposób, by doprowadzić do sceny z ich zabiciem. Całkowite odebranie woli, wpływu na cokolwiek i eleminacja przez to organiczności fabuły. Cały wysiłek poszedł na zaprojektowanie warunków by ich, niczym zwierzęta, doprowadzić w pułapkę mimo, że tam się znleźć nijak nie chcieli. A potem - jeszcze odurzyć, by się nie rzucali. I tacy naćpani głupkowato drażnią obcą formę życia. Idiotyzm i masakra. Tyle wysiłku, tyle durnoctw, by i tak ich naćpać by robili z siebie niemożliwych debili, bo scena jest debilnie skonstruowana. Jej debilizm promieniuje na cały pierwszy akt jak widać i debilizuje wszystko naokoło, bo żeby ta debilna scena mogła działać potrzebne są inne debilne sceny ja otaczające i do niej prowadzące. Nie tylko więc tych dwóch musi być zdbeilonych i pozbawionych woli - narkotykami na przykład. Pozbawiony woli musi być też np. kapitan, któremu akurat tak się mocno zebrało na ruchanie, że musi opuścić stanowisko i udać się by ulżyć generałowi. Postacie muszą więc działać jak "plot robots" wykonujący sztucznie narzucony zamysł jak program. I jak te roboty odbijają się w kółko do ścian rzeczywistości, przewracają i trzepią bezradnie manipulatorami wyglądając kretyńsko. W efekcie strony scenariusza obciekaja tym kreytnizmem który zaraz po opadnięciu na blat biórka zmieniają się w opary żrącego mózg kretynolu mylonego z kreatynolem nieszczęśliwie przez pisarzy z całego świata tak, jak niekiedy etanol z metanolem przez spragnionych chemików. I wszyscy na planie inhalują się kretynolem i nie zauważają jakie to wymuszone, nienaturale, rozwalające całą opowieść. Jest scena, jest kamera, no to akcja i wio z tym koksem.
Istnieją mniejsze problemy, które też są widocznie gołym okiem. Weźmy na przykład zdejmowanie hełmów na obcej planecie w obcej strukturze tylko dlatego, bo wykryli tlen. Idiotyzm, prawda? Ale nie, jeśli się wie, do czego to miało służyć. Chodziło o to, aby po pierwsze, można było dać wymówkę o "zmiane składu atmosfery" która miała zniszczyć freski oraz rzekomo wzburzyć zawartość waz (co prawdą raczej nie jest, ale chodziło o śledziowanie), a po drugie, żeby aktorzy nie chodzili w tych bańkach bo to rozprasza i powoduje kłopoty na planie (rzecz pewnie trzeba co chwile zdejmować i polerować chociażby). I właśnie dlatego musiało to nastąpić wtedy, a nie gdy np. ta dwójka się zagubiła i zużyła całe zapasy tlenu, więc po to idą do pomieszczenia z japą by się nie udusić (a które to rozwiązanie eleminuje większość wspomnianych wyżej problemów i wymagałoby tylko zmniejszenia zakresu produkcji tlenu do tego konkretnego miejsca).
Albo coś jeszcze innego - kwestia ukrywania na pokładzie Weylanda. Nie było możliwości, by w normalny sposób rozesłać wskazówki co do tego faktu, bo nie dało się ruszyć elementów całości, więc zrobiono to w najgłupszy możliwy sposób, wskazując niemalże palcem. Na przykład kapsuła medyczna - jest kompletnym i zupełnym nonsensem twierdzić, że taki sprzęt byłby skonfigurowany tylko pod jakąś płeć. Sama myśl, że tak mogłoby być podnosi tyle pytań i wprowadza takie zamieszanie (np. jest takich tuzin, więc są drogie, więc jaki jest sens je ograniczać?), że nie jest to warte zachodu... ale przecież należało jakoś zaygnalizować dla kogo jest ta kapsuła - dla Weylanda. No więc nie można było powiedzieć, że "ta kapsuła jst zastrzeżona hasłem" bo to by uniemożliwiło zrobienie całej sceny wycięcia ośmiorniczki (samo w sobie też jest bez sensu), niespecjalnie też działały wszystkie inne tego typu "nie jesteś autoryzowanym pacjentem". Więc należało tą kapsułę "otworzyć" do użytku jak najbardziej, a więc - płeć... Po co? Po co taki idiotyczny wysiłek który tylko powoduje kłopoty? No dlatego, bo Scott chciał mieć taka zagadeczkę i pod nią fundamencik, żeby plot twiścik był i się musiał solidnie uprzeć, bo rzecz by funkcjonowała bez durnych ograniczeń na kapsule. I jest to, co jest - ma tą swoją scenę wycinania i ma te fundamenty, tylko że wszystko to razem jest bez sensu. Dwie rzeczy na raz funkcjonować nie mogą - albo jest to sprzęt dla Weylanda i robimy podstawę pod tajemnicę, albo robimy scenę z ośmiorniczką. Dwóch na raz nie można mieć.
Czy tak to było? Nie wiem. Jestem jednak przekonany, że bardzo podobnie. Wymuszone wybory, wymuszone przez konieczność istnienia określonych scen pomyślanych tak, a nie inaczej. Wszystko, co pomiędzy - miało zapewnić im koherencję. Nie zapewniło, bo historie tak nie powstają. Jasne, jest jakiś tam plan, są jakieś wyobrażenia o zdarzeniach, ale to są wskazówki. Wszystko musi powstawać organicznie, samo z siebie, a nie z planu. W miarę powstawania całości, kiedy wszystko wypełnia się treścią, powstają problemy, kwestie i rzeczy których nie dało się przewidzieć, a które należy jakoś rozwiązać. Od tego są plany by utrzymać początkowy zamysł, ale kiedy bierze on w łeb to nie ma rady - trzeba dostosować plan. Nie na odwrót. Nigdy na odwrót. Każda opowieść ma swój rytm, wymusza jakąś strukturę i sposób prowadzenia narracji. Jeśli to się zignoruje - powstają właśnie takie potwórki jak u góry. Jeśli się założy, że coś musi być i nie ma bata bo, jak ktoś kiedyś powiedział "mundury już się szyją" - produkcja ruszyła.
Powyższą teorię sformułowałem tuż po wyjściu z seansu, który pozostawił mnie z uczuciami mieszanymi. Wiedziałem, że coś tam mocno poszło nie tak, ale nie potrafiłem powiedzieć co. Potraifłem tylko, tak jak każdy, wskazać szczególne kretynizmy scenariusza, ale nie składało mi się w to żaden logiczny ciąg. Film nie był robiony przez idoitów dla idiotów, znać w tym było kunszt, ale kompletnie nie miało to porządanego efektu. Jedyne wyjście, inne niż "twórcy to oszuści i idioci" było właśnie to. Dopiero potem, gdy usiadłem by poczytać coś o powstawaniu filmu okazało się, że cała teoria być może nie jest całkiem wyssana z palca.
Okazuje się bowiem, że Ridley Scott chciał po prostu zrobić prequela Aliena, ale nie miał konkretnego pomysłu. Pewnego dnia jakiś znajomy scenarzysta podsunął mu swój pomysł, Scott go chwycił i zamówił scenariusz. Jednak byl notorycznie z niego niezadowolony. Historia była za mała, zbyt prosta, czegoś jej brakowało. Scott chiał wrócić do Aliena, ale go nie powtarzać. I tu ważby szczegół - scenarzysta skarżył się na nieelastyczność Scotta, nie dawał się bowiem przekonac do istotnych zmian w całości. Dlaczego? Bo pewnie już po pierwszym drafcie miał wizję i podobały mu się konkretne sceny,a lbo myslac obrazami nie bł w stanie pogodzić się z faktem, że jako całość nie mają sensu.
W pewnym momencie scenarzysta się zmienił. Ten drugi zapropnował Scottowi swoje podejście do prequeli i tego jak zastosować je do Aliena. Że prequel nie powinien być o tym smaym i tych samych postaciach, że powinien wiązać się z daną historią, ale stać obok nie niezależnie, nie powtarzać biernie, ale rozszerzać całość i tak dalej. Scottowi spoodabała się tak gadka, więc dał mu szansę, i tak stary scenarzysta został wywalony. Ten nowy zaś uznał to za przepustkę do wielkiego kina i postarał się znieść każdą głupotkę reżysera, byleby tylko utrzymać się do końca. Sporo zmian na plus w scenariuszu pochodzi od niego - ale tylko w globaliach, ogólnym koncepcie, kierunku historii. Ale jej szczegóły? Zescottowane. Proszę sobie wyobrazić, że facet pracował nad przeróbkami scenariusza osiem miesięcy... to naprawdę dużo tym bardziej, że nikt go nie gonił batem bo temriny.
Fakt, że obecna historia to zlepek pracy dwóch ludzi o odmiennych podejściach i do tego pięć groszy reżysera rozwałkowywane przez tak długi czas odbija się fatalnie na jakości fabuły. Widać na milę, że jest sztucznie, spod linijki tworzona. A to po tym widać, że pierwsza scena narzuca interpretację i cele działan postaci w całym filmie. My, dzięki tej pierwszej scenie wiemy, o co chodzi, ale skąd o ym wiedzą postacie? Dlaczego mówią to, co mówią i robią to co robią, skąd czerpią swoją wiedzę o zdarzeniach, których świadkiem nie były? Ano dlatego wiedzą, mówia i działają, bo osoby które im napisały scenariusz tak sie zapętliły w kolejnych przeróbkach, że po prostu zapomniały o tym, że to metawiedza i ich ludziki z ekranu nie powinny tak pewnie zakładać z tyłka hipotez o działaniach inżynierów.
Według zasady wymuszenia-fabuły-bo-jest-scena działa cały scenariusz. I wszystkie jego niedoróbki właśnie z tego wynikają. To znaczy - wszystkie mające znaczenie. Bo są jeszcze takie, które znaczenia nie mają, jak wspomniany wcześniej napęd jonowy. Bo naprawdę, czt to był napęd jonowy, nuklearny czy jogurtowy z dużymi kawałkami owoców jest n i e i s t o t n e i doprawdy nei rozumiem jak ludzie mogą nie widziec różnicy. To co ważne w tej scenie to decyzja kapitana, poswiecenie załogi, zagrożenie i fakt, że jeddnym statkiem można rozbić drugi i nie trzeba do tego broni, tylko napęd - ten, który się nadaje do lotów międzyplanetarnych spokojnie wystarczy jako broń w tej czy innej formie (zdaje się że to pochodna od Zeroth's Law). A sam fakt, jaki to napęd nie pełni tutaj żadnej roli. To tylko nazwa.
Przejdźmy do symbolizmu. Otóż należy powiedzieć wprost: nie ma żadnego. Ani grama. Nic a nic. Och, ach, jakże to możliwe? Bardzo prosto.
Symoblizm opiera się na założeniu, że coś przedstawia coś innego niż tylko siebie. Czyli do czegoś nie wprost nawiązuje, jest metaforą, podobieństwem itp. To jednak implikuje, że metafora ma jakiś sens, czyli że czemuś służy i coś przekazuje. Ergo-ma treść. To, co występuje w Prometeuszu treści n i e m a. I tu dochodzimy do tej wspomnianej na początku filozofii tworzenia niektórych reżyserów która mnie doprowdza do szewskiej pasji. I nieskromnie powiem że każdego innego również powinna.
Otóż niektórzy filmowcy uważają że najciekawsze, najlepsze filmy to te, które nie dają odpowiedzi. No bo niby dzięki tmeu pobudzają do dyskusji, nie są takie proste, nie podają wszystkiego na talerzu. OK, co do samej zasady zgoda. Problem w tym, że ci akurat popychają to do ekstremum, zaprzeczając sensowi tego pomysłu. Nie mówimy wszystkiego tak? Ale to nie oznacza, że nie mówimy niczego! To jest ten sam błąd, który Stanley Kubrick popełnił choćby przy okazji Odysei kosmicznej 2001. Klepnął tam zwitek obrazów bez sensu i powiedział: no, to wymślta se, co to znaczy. To nie jest sztuka ani tym bardziej film. Sztuka a tym bardziej film musi być o czymś. Nie może być o niczym. Nie chodzi w niej więc o to, że przychodzi każdy inny i co innego wymyśli z tego samego. To jest możliwe tylko wtedy, jeśli to nic nie przedstawia ani nie symoblizuje. Tedyn nie przedstawia żadnej wartości. Jest formą bez treści. I próby tej treści pozyskania są tyleż interesujące co płonne, bo ostatecznie będzie tą treścią to, co sobie uwidzimy. Tak więc to taki trolling.
Bardzo podobną rzecz powiedział Scott w jendym z wywiadów i tu widać, że skłania się właśnie do takiego trollingu. Film wręcz żyga nawiązaniami i symboliką, ale to symbolika dla samej symboliki. Jest w próżni i sensu nie ma. Wszystkie te psuedo metafory, nawiązania, są wrzucone po to, by były i by się kojarzyly, ale bez powodu. Powód zaś dorabia każdy kolejny widz wykonując robotę, która powinien zrobić reżyser i scenarzysta. Bo jakbym chciał sobie wymyśleć co znaczą ranodm obrazy obok siebie to mógłbym zostać w domu i po prostu postawić je obok siebie - taki sam efekt.
A Prometeusz w tej symbolice to właśnie takie dwa obrazy obok siebie. Dajmy na to nazwa statku - och tak, ileż tu znaczeń... nie będę wymieniał, można sobie poszukać po necie. I wszystko pięknie się spina, ale tak naprawdę niespecjalnie. Bo żadne z tych znaczeń nie gra roli nigdzie w niczym. Równie dobrze ten statek: film mógł nazywać się Enterprise. Nawet motyw muzyczny był tam jeden, co pasował jak ulał. I byłoby nawiązanie - i to dokładnie tej samej, beznadziejnej jakości. Tak wrzucone by trollować. Bo czy tytułowy Prometeusz to faktycznie ten grecki? Za swoją dobroć zostaje na wieczność ukarany? Nie, on ginie. A może nawiaznie do Farankenstiena "The modern Prometheus"? nie. To do czego? Do niczego. Jest by było śmiesznie, po to by było. A choinka, data-gwiazdka, a więc Boże Narodznie? O, to coś musi znaczyć! Niestety-też nie, pudło. To było po to, by trollować już na maksa, bo w oryginale scenariusza zamierzano powiedzieć wprost, że poszło o space Jesusa którego ludzie zabili na krzyżu (a więc ambasadora inżynierów - wątek zasługujący na osobny opieprz). Czy coś to naprawdę oznacza? Nie. Nic. Miało po prostu być, by się kojarzyć w razie potrzeby z Jezusem, tak samo jak końcowe "hands up!" które miało wyglądać jak trzech ukrzyżowanych - tylko dlatego, bo już są inne symbole, więc należy wrzucić jeszcze ten jeden by wywołać wrażenie, że coś za tym jest. No a poza tym - wiecie, Prometeusz to bogowie, więc Boże Norodzenie...alien...kokon..narodziny. Bach, zrobione, neeext!
Ba, ja w ciągu 2 sekund dodam na tje zasadzie niesamowicie ważką symbolikę która wzbogaci ten film niepomiernie. Gotowi jesteście? OK, to niech miotacze ognia którymi oni sie tam posługują będą miały widoczne emblematy firmy która je wyprodukowoała: "Z.A.R.A THRUST". WOOOOW, niezły jestem, nie? Ogień, zaratrusztranizm, odnowienie, śmierć, dualizm, dobro i zło... i nawiązanie poniekąd do chrześcijaństwa i wogóle meeen! WOOOOW. Ale czekajcie, jeszcze lepiej. "Yutani&Z.A.R.A THRUST". No to już pozamiatałem. Sami se wymyślcie, co to znaczy! Taka głębia znaczeń! Będzie dla mnie potrójny w00t? No śmiało, dalej , nie krepujcie się!
SRANIE W BANIE a nie symbolika. Wszystko prymitywne, bez ładu i składu, byleby tylko było. Mycie nóg - jeeest! Kaplica Sekstyńska w kosmosie - jeeest! (czy przypadkiem załogantów nie było dwunastu? A David to pewnie jak Judasz co?) Itd. Ale co to u licha ma znaczyć, czemu służyć? Ach, to sobie widz sam dopowie, bo tak jest najciekawiej. Takie filmy są najgłębsze, najinteligentniejsze, najbardziej pamiętane a już na pewno są najlepszym SF. Ech, walcie się na ryj i na płask, żeby tyłem puchło. Tak to każdy głupi potrafi.
Spotkałem się z określeniem, że tak jak Transformersy używają CGI i oszalałej kamery oraz gołych tyłków by ukryć niedostatki scenariusza, zapychając efektami specjalnymi kanały tak samo Prometeusz używa w tej roli symboliki, nawiązań. I ten syf potem utyka w przekaźnikach i ludzie wychodzą zamuleni z kina i myślą, że coś naprawdę zobaczyli, tylko może są za durni by zrozumieć, co? Bo przecież niemożliwe, tam tyle inteligentnych nawiązań bylo? No wiecie, z szkoły, takich jak na języku polskim? No a to, że tak jakos bez ładu i składu...bom ja głupi cham, bydle i prostak, to nie sięgam wyżyn intelelektu itd.
Nonsens. Tam nic nie ma. Hispters go home, nie zawracajcie gitarry. Tym bardziej że to, o czym film naprawdę jest, czyli motyw kreacja vs stwórca, dzieci kontra rodzicie, życie przeciwko życiu - jest powiedziane tak ordynarnie wprost... że dosłownie jest powiedziane wprost. Tak więc naprawdę, niech mi nikt nie waży się powiedzieć, jaki to Prometeusz jest głęboki, bo jest płytki jak kałuża wielbłądzich szczyn na pustyni po dobie czasu.
Zero, null, lecimy dalej. Kolejny aspekt-strach.
Będzie krótko. Nie ma żadnego.
A to dlatego, bo te wszystkie sytuacje, które mają wygenerować zagrożenie są tak od czapy, są tak sztuczne, że wzbudzają śmiech politowania. Te zdejmowanie hełmów, trącanie wszystkiego palcem to jak jakiś pastiż się ogląda, brakowało tylko odpowiedniego garnituru charakterów jak z serii Scary Movie. Tak więc jak wreszcie kogoś coś zjada to ma to efekt komiczny, ja w każdym razie rżałem na całą gębę nie bacząc na sąsiadów. Dawno nie widziałem czegoś tak debilnego. To naprawde wyglądało tak, jak na tym filmiku prześmiewczym od xetnoinu. Równie dobrze można by postawić w pustym pomieszczeniu maszynkę do mielenia mięsa a po wejściu postacie z Prometeusza zaczełyby tam wsadzać rękę, głowę i co jeszcze a potem by włączyły przełącznik. Comedy gold. Dlaczego te sceny są porażką? Bo są nienaturalne. Jeśli ktoś zachowuje się jak skończony [beeep], to najwyżej na co można liczyć od widza to to, że będzie odczuwał satysfakcję, gdy rzeczony [beeep] zginie w nagrodę za swoją głupotę. No, ale potrzeba specjalnego talentu, by jeszcze to wykonać tak, by wzbudzało wesołość. Te sceny były, jak to się z angielska mówi, "histerical".
Tak więc nie ma nic strasznego, jest sporo śmiechu za to. Jedyny strach jaki udało się wykrzesać ekipie to ten powodowany jump scare'ami, ale to każdy głupi potrafi, bo to odruchy.
Cierpią więc w filmie również postacie - wszystkie są po to, by były. Tak jak z przeznaczonymi do odstrzału - są po to, by byli do odstrzału... redshirty. Żadna z postaci tam tak naprawdę nic nie robi. Jest po to, by produkować sceny z swoim udziałem, ale jej byt w scenariuszu nie ma żadnego innego uzasadnienia. Po co nam Vickers? No bo mamy wtłoczyć w gardło motyw że "dzieci chcą zabić rodziców" itp. To, że to sensu nijak nie ma, i tak naprawdę nie produkuje tej symboliki, tylko ją narzuca (równie dobrze można by rzucić na ekran planszę z opisem). Ona nie wynika z fabuły, a wręcz idzie pod jej prąd (nie ma najmniejszego sensu by Vickers leciała, nie odgrywa w fabule również żadnej roli).
Nikt z postaci nie ma w sobie nic interesującego. Nawet android David, który na samym początku wydawał się ciekawy (osobiście przypomniał mi się "Moon") potem staje się tylko i wyłącznie "waking plot device". Po jaką cholerę posłali tam kogokolwiek oprócz Waylanda i tego androdia? OK, może trzeba było jeszcze porwać kogoś, by robić na nim eksperymenty, ale David naprawdę robi tam za człowieka orkiestrę i to lepiej niż człowiek. No, ale to naprawde szczegół. Objaw, nie przyczyna choroby. Bo każda inna postać miała umrzeć, a aby historia szła tymi obrazami do przodu, to ktoś musiał robić te wszystkie rzeczy, więc padło na androdia.
Gorzej, że nie wiadomo po co on robi to, co robi - i podobnie jest z resztą postaci. OK, wszyscy dostali niczym Pokeballe swoje własne idiot balle, ale nie o tym mówię. Kretynizm nie wymaga tłumaczenia, chodzi o coś innego. Na przykład dlaczego pani archeolog (która z jakiegoś powodu okazuje się być specjalistką od każdej możliwej gałęzi medycny, ale nieważne) postanawia zaatakować próbujących ją ubrać w strój izolacyjny? Dlaczego naparza ich wszystkim co popadnie a potem ucieka? A kto to wie. Nie wychodzi to ani z tej ani poprzedniej sceny, tylko z metawiedzy, planu. Bo teoretycnzie ta i poprzednia scena mają tłumaczyć, skąd ta reakcja i możemy się domyślić, jaki był tutaj zamysł, ale kompletnie nie udało się go przekazać. I co najgorsze, jestem w stanie to wywnioskować na podstawie konstrukcji tych scen, ale nie jestem w stanie stwierdzić, co jest w tym "planie". Nie da się. Nie ma tego nigdzie. Wiem, że powinno być, gapię się tam, ale tam nic nie ma.
Podobnie z zachownaiem Davida. Jest wysoce nonesnowne pod każdym względem na każdym etapie, szczytem debilizmu jest otrucie głównego archeologa. Dlaczego? Po co? Nawet jeśli chciałoby się powiedzieć że chodziło o tą frazę "bo mógł" nie pasuje, bo on to planował wcześniej... ale po co? Dlaczego? Aaa, bo rozmawiał z Weylandem i on kazał "starać się bardzieh" co tłumaczy... nic nie tłumaczy. Wymuszone, Sztuczne sceny nie niosące w efekcie żadnej treści. Bzdura.
Tuż po lądowniu, świeżo po dehibernacji wszyscy ruszają na radosne eksplorowanie, a potem główny archeolog załapuje doła i chleje w każdym kącie mimo epokowych znalezisk, jak jakiś emo, nastolatczy pajac z jednowymiarową osobowoscią bo "chciał ich spotkać". Po paru godzinach! Dno.
Jest tu, owszem, ta próba odtworzenia tego, jak świetnie udało się pokazać relacje międzyludzkie w pierwszym Alienie, ale nigdy to jakoś się razem nie klei, nie zbiega się w żaden sposób. Sceny sa zatomizowane, nie lepią się. Gdy zaś wchodzi w to fabuła to już wogóle. Dlaczego ktoś coś robi? Bo robi. Żadna z postaci która ginie, swoją śmiercią na nas nie wpływa, bo jest dla nas ot, randomem. Nawet ci, którzy niby są bohaterami są nam obojętni, a pani doktor Halloway to kompletna masakra. Nikt - czy robot czy człowiek - nie ma szans pełnić w tym filmie autonomicznej roli i działać tak, jak powinien, bo każdy ma rolę do odegrania, każdy ma scenę do zagrania, ale zero w tym treści.
Jeszcze taka uwaga o postaciach - jedna z rzeczy, które były ważne w alienach było to, że brał on znaną konwencje i igrał z nią. Bo, tak naprawdę, do pewnego momentu myśleliśmy, że bohaterem jest kto inny - kapitan statku. Dopiero z czasem, po jego śmierci, dochodziliśmy drogą eleminacji do tego, kto jest postacią główną. Nie wiedzieliśmy, że jest jakiś android na pokładzie, nie wiedzieliśmy nic - tylko to, że to slasher w kosmosie. Ale właśnie bawiąc się elementami konwencji osiągnięto świetny efekt niepewności, dodając atmosferze i efektywności całemu filmowi. Film przełomowy. A tu? Powtórka z Aliena. Toczka w toczkę. Imperatyw "bycia prequelem" i nawiązywania "symboliką" i obrazem zarżnął ten film (polecam dokument z produkwania prequeli Star Wars, gdzie Lucas bredzi że dlatego pewne sceny bezsensownie przypominają te z oryginalnej trylogii bo "miały się rymować". Tu mamy to samo, demencja reżyserska, wypłukanie). Jedyne co mogło zaskakiwać to dokładna odwrotność tego, co uczyniło Aliena tak wpływowym filmem. Czyli jak bardzo, aż do bolesnej przesady, postacie szły utartym szlakiem konwencji.
Doktor Halloway zaś od początku jest namaszczona na bohaterkę. Jej przeżycie nie dziwi. A powiedzcie mi o ileż byłoby dziwniej gdyby to Vickers przeżyła. To byłoby coś, zaskoczenie ogromne. Albo ten naćpany geolog. Ale dobrze, zostawmy konwencję, co innego dokucza w Halloway. Jest, oczywiście, kompletnie niezrozumiałą postacią. A jest niezrozumiałą, bo dano jej motywację która się nie klei.
Tak więc można by sparafrazować, że jeśli twoje postacie biegaja nie wiadomo czemu, jeśli zachowują się jak idioci i jeśli ginąc, wywołują salwy śmiechu mimo, że nie powinny to "wiedz że coś się dzieje" (fajna symbolika?). A dzieje się sporo, raz w lewo, raz w prawo ale dlaczego i po co jeden Pan Bóg wie.
No i właśnie Bóg. I doktor Halloway. Przechodzimy teraz do kolejnego punktu, czyli "mięsa" filmu - o czym on jest.
I już na wstępie zaliczamy wpadkę o katastrofalnej wielkości. Jest pewien powód, dla którego żaden Daniken i danikenopodobny twór nie rozciągał paleoastronautyki dalej, niż początek naszej ery. Bo źródła historyczne z tego czasu są całkiem niezłe i łatwo zweryfikować tak rozdmuchane tezy jak lądowanie spodka. I jest też powód, dla którego nitk nie "tykał" żadnej z współczesnych religii - bo źródła są zbyt dobre, a cała nasza cywilizacja jest przesiąknięta wiedzą i kulturą pochodzącą z tamtych czasów. I, niestety, tak się składa że główne założenie filmu kompletnie tego nie jarzy i wychodzi na idiotę.
Jezus jako kosmita. Ambasador inżynierów. Ktoś tam naprawdę mocny "tytoń" palił. Znamienne, że tuż przed seansem "Prometeusza" można było obejrzeć reklamówkę filmu zrobionego z całą, absolutna powagą pt. "Abraham Lincoln, zabójca wampirów". Wybuch śmiechu po sprezentowaniu tytułu należy się również filmowi Ridleya Scotta, bo to ten sam poziom. "Prometeusz-kosmiczny Jezus". No trzeba być skończonym idiotą i dyletantem. Człowiek wyszktałcony nie byłby w stanie sklecić takiego gówna i sprzedawać jako poważny utwór o potężnej głębi i symbolice.
W filmie trochę struchlano i nie powiedziano tego wprost, ale Ridley Scott w wywiadach potwierdził sprawę z kosmicznym Jezusem. Sam zaś fakt, że mu przyszedł do głowy - i jego scenaryzsta to poparł i wprowadził w życie - pomysł tak niedorzeczny pokauzje, że mamy do czynienia z typowymi demokratami hollywoodu. Czyli połączenie skrajnej ignorancji z skrajną ideologizacją i gracją pijanego słonia w składzie porcelany. Film nie ma zamiaru nic krytykować, ale z samego podejścia do tematu wyziera kompletnie nieogarnięcie poruszanej tematyki, a przez to - nieumiejętność zabrania się za nią w ogóle. Po pierwsze, tak jak wspomniałem - Space Jesus. Po drugie - Doktor Halloway.
Pani doktor została napisana przez kogoś, kto kompletnie nie rozumie ani religijności ani religii ani wiary, a już na pewno-katolickiej.
W swojej naiwnej prostocie przypomina mi to słowa Lema w "Fiasku" ktory, będąc ateistą, napotkał podobny problem w rozumowaniu mimo całej swojej dobrej woli i inteligencji. Mianowicie rzekomo religa miała być ośmieszona myślą o "milionach mesjaszów na milonach planet". Podobny nonsensowny sposób myślenia prezentuje "Prometeusz". Wiara tam jest oparta na widzimisię i bycie upartym jak osioł wbrew oczywistościom i jest zależna tylko i wyłącznie od tego właśnie widzimisię ("to jest to w co wolę wierzyć"). Jest to kompletny nonsens, w taki sposób religię spostrzegają tylko i wyłącznie ateiści, i to tylko ci, którzy nie dysponują odpowiednim aparatem pojęciowym pozwalającym im zrozumieć drugą stronę. Nie potrafią więc pisać i odgrywać w przekonywujący sposób wierzących postaci. Często są one raczej odbiciem ich własnych, osobistych frustracji w kontakcie z religią, ktora "uparcie i wbrew dowodom" trwa przy swoich poglądach, które "nie znajdują oparcia w niczym" i opieraja się tylko na uporze i wierze w niebyty. Dokładnie to widzimy w "Prometeuszu". W efekcie po pierwsze postać doktor Halloway jest kompletnie nieprzekonywująca, wypada sztucznie a jej reakcje i wypowiedzi są od czapy, oraz po drugie, powstaje problem iż to, co jest istotne w takim ujeciu tematu nigdy nie zostaje poruszone. "Prometeusz" po prostu zlewa temat, bo ani go nie rozumie, ani specjalnie nie wie jak sie za niego zabrać. Jeden idiotyczny tekst "a kto ich stworzył" nie rozwiązuje nic, w kontekście reszty jest nonsensowny zresztą.
Ale to nie tylko problem z religią. Tak jest z każda poważniejszą tematyką która film próbuje poruszyć. Akurat w religii widać ten niezdarny sznyt bezradnego ateisty. Ale to nie jest w sumie żaden wyjątek, raczej efekt, śmiem twierdzić, ogólnej ignorancji. Bo na podobnej zasadzie oparte jest każde inne "tykanie patykiem" tematyki przeróżnej. "Prometeusz" rzuca się na nie, a potem daje jedno, dwa zdawkowe zdania i koniec. To jest po prostu koniec tego, o czym mówi, a ponieważ reszta wydarzeń to nieokiełznany bałagan i idiotyzm, to trudno by one mogły coś przekazać. To tak, jakby jakiś film miał traktować o tym jak bogaci wyalienowani są od biednych a potem cała jego treść na ten temat została sprowadzona do "to niech jedzą ciastka" i jednego zdania iż "kiedy bogaty ma problemy odstawia kawior, kiedy biedny ma problemy zaczyna głodować". Tak więc to nie jest tak, że tylko w jednym fragmencie ze względu na własne uprzedzenia źle wyszło - źle wyszło na całej linnii, bo faceci którzy się zabrali za ambitną tematykę kompletnie nie mają o niej pojęcia. Nie widzą, co na jej temat można by powiedzieć, sprowadzają więc rzecz do banału. Jeden, jedyny tekst o zawodzie, wypowiedziany ustami Davida to jednak za mało by ratować warstwę przekazową. Może, gdyby cały wysiłek nie szedł na obchodzenie kretyńskich scen, to wyszłoby lepiej?
Film tak naprawdę nie mówi nic i nie opowiada o niczym. Jasne, liniowo dzieją się różne rzeczy, nawet sporo. Ale co jest faktycznie przesłaniem tego filmu? Co jest jego celem? Nie wiadomo. Można bajdurzyć jakie to tematyki on porusza, ale żadna z nich nie jest wyciągnieta przez film na światło dzienne, nie jest jego kanwą. Wszystko to taka mamałyga. Nie skupia się na niczym, trąca nogą co najwyżej, nie trzyma się kupy. Stąd moja pierwsza opinia-strata czasu. Występuje jeszcz mnóstwo pomniejszych zastrzeżeń i problemów, np. scena otwierająca która mówi wszystko na temat filmu, odziera tajemnicę z tajemnicy i tym bardziej potęguje wrażenie marnowania czasu - bo siedzimy dalej w fotelu tylko po to by patrzeć na widoczki i durnowate wydarzenia. Ale dość już. Żeby zrobić dokładną listę i opisać punkt po punkcie co jest nie tak i dlaczego-to trochę nie warte zachodu, pozatym musiałbym obejrzeć całość przynajmniej jeszcze raz, z ołówkiem w ręku a to taka średnia przyjemność w sumie jest. Ten cały "Proemteusz" to mozna powiedzieć jst jeden wielki trailer do części drugiej. Poza tym - o niczym i nudny.
Oczywiście należy również wziąć pod uwagę, że w kolejnej częsci wszystko się jakoś wyjaśni i wygładzi, że to co obecnie wydaje się bez sensu sensu nabierze... ale naprawdę, marne szanse zwłaszcza, że mamy przed sobą scenarzystę z "Lost", a to co jest w pierwszej części nie napawa optymizmem co do drugiej. Jestem sceptyczny. "
brawo!
najlepsza opinia jaką przeczytałem na temat tego filmu łącznie ze wszystkimi recenzjami,
moim zdaniem film ten jest pewną hybrydą, obrazowego przemawiania do współczesnego młodego widza, połączonego z manipulacją
zarówno na jego emocjach jak i intelekcie. W efekcie w zamiarze miano uzyskać u widza poczucie iż coś ten widz "przeżył i poczuł" w trakcie oglądania oraz efekt swoistego zakpienia z jego możliwości intelektualnych co jest wielokrotnie podnoszone w Twojej opinii.
W efekcie widz ma zostać pomniejszony i wstrząśnięty, tak aby poszedł bez protestu na części II, III, IV itd
Można wiedzieć czyja to recenzja i skąd ja masz? Bardzo mi się spodobała. Wielu rzeczy nie zauważyłem podczas oglądania, ale efekt był taki sam - film wydawał mi się idiotyczny ;)
Od siebie dodam tylko, że pierwsza godzina filmu jest całkiem niezła, zapowiadało się na ciekawą, intrygująca opowieść, wprowadzili schematyczne postacie, ale one dalej mogły czymś zaskoczyć - szkoda, że tak się nie stało.
No i gdzieś tak po godzinie, pierwsze sceny w jaskini, brak wyjaśnień dlaczego atmosfera przez ich wpływ się zmieniła, kompletna głupota postaci, które zginęły jako pierwsze, obca planeta, obce organizmy, wszystko oddalone nie wiadomo o ile od Ziemi, a jakiś genialny archeolog wpadł na pomysł zaprzyjaźnienia się z pięknym robaczkiem... potem już było tylko gorzej.
powiem tyle :) lektura waszych wszystkich wypowiedzi jest niezmiernie ciekawa. Ale zbyt długa więc przeczytałem tylko kilka. Najbardziej mi się podobały te o różnych teoriach i przytaczaniu ich nie znając dokładnie tematu. Toteż nie będę się posiłkować takimi formami i odbiegnę od tej formy :)
- pozdrawiam sceptyków i zachęcam do większego optymizmu,
- "znawców" oceniających film poniżej miernej i jednoczenie oceniających niektóre gnioty za genialne - także pozdrawiam :), ALE uprzedzam - z fizjoterapeutycznego punktu patrzenia, grozi wam większe prawdopodobieństwo zawału, niż osobą które filmy oglądają dla przyjemności.
"hejterów" którzy dali mierny dla zasady - pozdrawiam - mimo tego, że pewnie zlinczują mnie za chwilę.
właściwie to pozdrawiam wszystkich - a co do filmu, obejrzę jeszcze raz i pewnie wyłapię większość wad, ale jak na pierwsze wrażenie to fajny film.
btw
może porozmawiajmy o symbolice całkiem dosłownej wręcz manifestującej się w tym filmie i mającej ścisły związek z reżyserem?
symbolice fallistycznej i sexualnej...
to wielkie działo które ma być nawigacją,
dwukrotne co najmniej gwałty oralne przez mutujące z "black goo" postacie
wreszcie sex jako narządzie zagłady pokazany w tym filmie
dużo to mówi o R Scott'cie ale raczej o jego obsesjach
w sumie jest to niewykorzystany materiał w tej dyskusji...
Istotnie, mało kto zwraca uwagę na symbolikę seksualną. Podobnie jak we wcześniejszych Alienach twórcy filmu mają jakąś obsesję na tym punkcie. Za każdym razem pojawia się jakiś alien gwałciciel - robal z mackami żywcem wyjęty z japońskiego pornola.
Jeśli gdzieś w kosmosie istnieją inne formy życia to raczej nikła jest szansa że mają homo sapiens w łańcuchu pokarmowym.
Poza tym mało kto zwraca uwagę na idiotyzmy scenariusza.
Czy organizując latami wyprawę w kosmos, wybiera się załogę starannie, ostrożnie, metodami wojskowowymi, długie treningi, badania psychologiczne, upewnianie się czy sobie poradzą w różnych warunkach?
Oczywiście że nie, wg. Scotta aby wybrać załogę do epokowej misji należy wejść do pierwszego lepszego pubu i brać pierwszych lepszych.
Im dziwniejsi tym lepsi. Np. naukowca-emo kida, który w obliczu odkryć które mogą zmienić ludzkość będzie siedział zdołowany w kącie i żłopał wódę.
Albo robota który jest zaprogramowany aby łamać wszelkie możliwe procedury bezpieczeństwa. Co zrobi jak znajdzie podejrzaną czarną polewkę z kosmosu? A weźmie na palec, obejrzy, schowa za pazuchę i zaniesie na statek. Po co jakieś badania czy kwarantanny. Oczywiście nie informując reszty załogi, wszak nie ma też sensu zawracać im dupy, przecież nic się nie stanie haha ;]
nie ma sie co przejmować takimi osobami ...pomysł na fim był niezły .. chociaz czuje jakiś niedosyt ; ) film jest na dobrym poziomie.. jest to film przedewszystkim dla fanów kina s-f .. no i oczywiscie koncówki najlepsza : )
W twojej teorii jest jedna mała luka. To właśnie głównie fani kina science fiction, a także fani oryginalnych trzech filmów z Obcym w roli głównej, dają Prometeuszowi niskie oceny i krytykują ten film najmocniej.
Może spróbuj uzasadnić co w tym filmie tak wspaniałego, że zasługuje na ocenę 8. Idziesz na łatwiznę. Czekasz na listę negatywnych punktów tylko po to, żeby po kolei odpowiadać na nie pseudo-ripostami z rodzaju: "z tym się nie zgadzam", "to nieistotne" i "a wcale że nie". Rozwiązania fabularne to jedno wielkie Deus Ex Machina. Tu i ówdzie obecne odniesienia kulturowe i literackie są wciśnięte do filmu na siłę. Przypominają rodzynki rzucone na krowi placek i nie dodają mu za grosz głębi. Ale co jest najważniejsze: ten film poraża głupotą. Głupotą scenariusza, organizacji całej misji, centralnego "przesłania", ale przede wszystkim głupotą i niekompetencją każdej postaci w tym gniocie. Na najważniejszą misję w historii ludzkości wysłano ekipę złożoną z Aaronów z "Aliena 3". Chociaż szczerze mówiąc podejrzewam, że momentami nawet "85" przyćmiłby ich intelektem.
Film ma świetne zdjęcia i niezłą muzykę. Za to dwie gwiazdki. Aktorzy robią co mogą, starając się wycisnąć jak najwięcej z beznadziejnego scenariusza. Za to staranie trzecia gwiazdka. Przekonaj mnie do czwartej.
czwarta za muzykę, a za aktorstwo dałbym 2... poza tym jak tak interesuje cię moje zdanie to ja gdzieś pisałem dlaczego daję 8/10, wystarczy poszukać
Muzykę i aktorstwo uwzględniłem i nadal nie mogę usprawiedliwić czwartej gwiazdki. Przeczytałem sporą część twoich komentarzy i niestety nie znalazłem nic, co skłoniłoby mnie do zmiany opinii. Może coś przeoczyłem, bo przyznajmy szczerze, produkujesz zawrotną ilość postów pod tym filmem i jesteś chyba jego naczelnym obrońcą. Masz do tego pełne prawo, ale nieszczególnie podoba mi się sposób, w jaki traktujesz ludzi, którym film się nie podobał.
Moim zdaniem Ridley Scott się pogubił. Pomysł na prequel, w którym "space jockey" staje się przedstawicielem naszych stworzycieli, spłyca mit mrocznej bestii. Umieszcza Obcego w świecie innym niż nasz. Jak dotąd historia miała miejsce w teoretycznej przyszłości. Prometeusz przeniósł Obcego go do świata alternatywnego. Jednak o ile sam pomysł można by przeboleć, to sposób jego prezentacji jest w mojej opinii niewybaczalny.
W każdym filmie ważna jest opowiedziana historia i ważne są postacie. Dla mnie to lwia część oceny. Niestety tutaj jedno i drugie kuleje. Moim zdaniem jest za to odpowiedzialny Lindelof i jego styl kreowania "pustej tajemnicy", o którym już pisałem, ale wkleję tutaj, żeby zaoszczędzić kłopotu:
"Wymyślenie dobrej tajemnicy jest trudne. Trzeba nie tylko postawić przed postaciami szereg problemów, ale przede wszystkim należy znać na nie odpowiedź i dać bohaterom wskazówki prowadzące do logicznych konkluzji. Wskazówki, które przekonają nie tylko ich, ale przekonają widza. Lindelof nie pisze w ten sposób.
Lindelof kreuje problem, stawia pytanie, ale ma gdzieś odpowiedź. Logiczna konkluzja? Zbędna. Prościej jest okrasić główny wątek szeregiem odniesień religijnych, kulturowych i literackich i mieć nadzieję, że fani spróbują coś z tego zbudować. No i próbują. Oficjalne forum filmu wciąż huczy od rozmaitych teorii, które starają się posklejać ten wrak w całość. Podobnie było z serialem "Lost". Pierwszy sezon obiecywał wiele, ale z biegiem czasu stawało się oczywiste, że epizody były pisane na bieżąco, niemal na kolanie. Odpowiedzi nie nadchodziły, a fanom było coraz trudniej logicznie połączyć poszczególne fragmenty. Finał serii był dla wszystkich sporym rozczarowaniem. Jest to po części szkoła JJ Abramsa, który powiedział kiedyś, że tajemnica jest jak zamknięte pudełko. Jeśli je otworzysz przestaje być tajemnicą, więc równie dobrze możesz nie wiedzieć co jest w środku. Takie właśnie puste tajemnice serwuje Damon Lindelof.
Zgadzam się co do pozytywnych cech filmu. Aspekt wizualny jest niesamowity. Aktorzy starają się jak mogą, ale materiał źródłowy jest za słaby, żeby coś z niego wykrzesać. Irracjonalne działania postaci i kiepskie dialogi, mimo że dobrze odegrane, kompletnie odbierają bohaterom wiarygodność. Na plus dodam jeszcze, że muzyka jest niezła, choć zdecydowanie za dużo w niej patosu. Na mojej skali daje to mocne 3."
Wiem, że ludziom może się taki styl podobać. Proszę bardzo, nie mam prawa zabronić, ale ja tego zwyczajnie nie kupuję. Nie widzę w tym głębi, a raczej próbę oszukania widza. To nie jest dobre science fiction. Nie porusza żadnego ważnego tematu w sposób nowatorski ani ciekawy. Faktem jest, że Prometeusz zawiera mnóstwo nawiązań, ale dla mnie to tylko przyprawy. Potrafią przekształcić dobry posiłek w wyśmienity, ale nie zmienią gnijącego ścierwa w coś, co chciałbym zobaczyć na talerzu.
"niestety nie znalazłem nic, co skłoniłoby mnie do zmiany opinii. Może coś przeoczyłem" - z pewnością. albo po prostu nie uważnie czytasz
"produkujesz zawrotną ilość postów pod tym filmem i jesteś chyba jego naczelnym obrońcą" - no według mnie nie. wchodzę na to forum rzadko... trzy tematy założyłem jednego dnia, stąd pewni wrażenie że jest mnie tu najwięcej
"W każdym filmie ważna jest opowiedziana historia i ważne są postacie. Dla mnie to lwia część oceny. Niestety tutaj jedno i drugie kuleje" - kuleje, ale jakoś szczególnie najgorzej z tym nie jest. nie oszukujmy się... załóżmy że z tych 10 punktów treść to 5... więc Prometeuszowi przynajmniej dałbyś 2 może 3
no i znów widzę te pseudo-metafory z jedzeniem... ;) nie będę nawet tego komentował
Nie mów mi proszę ile punktów "powinienem" dać Prometeuszowi. Dałem taką notę, na jaką uważam że zasługiwał i uzasadniłem to dość obszernie. Nie musi ci się to podobać, ale ja nie mówię jaka powinna być twoja ocena filmu, choć jest diametralnie różna od mojej.
Tak na marginesie, metafory mogą ci się podobać lub nie, ale to nie sprawia, że stają się "pseudo-metaforami". Myślę, że argument wyrażony przenośnią zrozumiałeś, więc cel został osiągnięty. To czy się z nim zgadzasz, to już inna sprawa.
"Wchodzę na to forum rzadko". W twoim profilu naliczyłem ponad pięćdziesiąt wypowiedzi na temat Prometeusza. Wydaje mi się, że to sporo, ale mogę się mylić.
od czasu premiery minęło już dużo czasu więcej 50 wypowiedzi to bardzo mało... tym bardziej że jak wchodziłem z kimś w dyskusję to musiałem odpisywać
i nie miej pretensji bo sam się pytałeś za co możesz dać czwarty punkt to ci powiedziałem. a reszta to już twoja sprawa, nie karzę ci zmieniać oceny, głupi ie jestem, bo wiem że każdy ma prawo do własnej opinii, masz mnie za idiotę?
Nie mam pretensji. Ilość komentarzy to nie zarzut i nie chcę żeby to było tak odebrane. Napisałem to w kontekście twojego "już gdzieś pisałem dlaczego daję 8". Po prostu nie czytałem wszystkich twoich wypowiedzi, bo jest ich sporo, ale myślę że przeczytałem większość. Niestety nie znalazłem argumentów, z którymi bym się zgodził (poza trzema aspektami o których wspomniałem). Widziałem te argumenty wcześniej, na oryginalnym forum Prometeusza, i rozważałem je przed wystawieniem oceny.
Żadną miarą nie mam cię za idiotę, ale ciężko przeoczyć, że zacząłeś przypisywać wartości punktowe do mojej oceny: "załóżmy że z tych 10 punktów treść to 5, więc Prometeuszowi przynajmniej dałbyś 2 może 3". Po pierwsze 5, to nie jest lwia część, a po drugie nie. Nie dałbym. Nie uważam, że film zasługuje choćby na jeden punkt w tej kategorii. W rzeczy samej za obrażanie inteligencji widza i mało wiarygodne postacie wlepiłbym najchętniej punkty karne.
Zróbmy inaczej. Podaj jeden, najsilniejszy twoim zdaniem atut tego filmu. Jeśli będzie to coś, czego nie wziąłem do tej pory pod uwagę, to zjem swój kapelusz i podniosę ocenę do czwórki. Deal?
Ja może zapodam zalety:
-świetne efekty specjalne- wiem, że zabrzmi to kontrowersyjnie, ale efekty są podstawą sf. Od początku istnienia tego gatunku w kinematografii (od czasów George Melies) efekty odgrywały kluczową rolę. Nie znaczy oczywiście, że np takie Transformersy są w takim razem świetnymi filmami, ale na pewno spełniają rolę widowiska. W skrócie dobre sf musi mieć zrealizowane dwa punkty: musi być dobrym widowiskiem i dobrym filmem (jako całokształt). Prometeusz na pewno spełnia pierwszy punkt, drugi może być kwestią sporną. Więc nie można powiedzieć, że Prometeusz jest marnym filmem sf, jeżeli spełnia przynajmniej jedną, tak istotną rolę dla tego gatunku. Zaznaczam, że mówiąc sf mam na myśli przede wszystkim takie 100% (kosmos, roboty, kosmici itd).
-scenografia- kawał świetnej roboty, i do tego niemalże całkowicie "prawdziwa" (znaczy się nie wygenerowana komputerowo), co w tych czasach bardzo rzadko się widuje.
-gra aktorska- można na ten temat dyskutować kto jak bardzo dobrze wypadł, ale całokształt wychodzi raczej na plus.
-muzyka.
-klimat.
w pełni się zgadzam. no może polemizowałbym z wagą roli jaką przypisałeś efektom, no ale w sumie pominąć ich przy tego typu filmie też nie można ;) więc moja argumentacja wyglądała by mniej więcej jak twoja. no i fabuła mnie wciągnęła, była ciekawa mimo tych kilku błędów logicznych w drugiej połowie.
Wydaje mi się, że za dużą wagę przywiązujesz do strony wizualnej. Przyznaję, że wizualnie film jest piękny, ale nie uważam tego za podstawę Sci-Fi. Gdy dziś oglądam klasyczne tytuły z przeszłości, zdarza mi się z politowaniem pokręcić głową patrząc na efekty, ale nie przeszkadza mi to zanurzyć się w historii. Dobre efekty nie sprawiają, że oceniam film wysoko, a słabe nie gwarantują niskiej noty. Jeśli historia mnie wciąga, zapewnia rozrywkę lub skłania do refleksji, wówczas przymykam oko na niedoskonałości wizualne, ale rozumiem, jeżeli ktoś przykłada do tego większą wagę.
Generalnie zgadzam się co do muzyki, która rzeczywiście jest dobra, ale moim zdaniem nie do końca pasuje do horroru. Niektóre kompozycje są zbyt podniosłe, bardziej pasujące do filmów wojennych lub patriotycznych, ale tak czy inaczej plus.
Gra aktorska również na plus, choć nie ratuje kiepskich postaci.
Klimatu nie czułem, ponieważ film mnie nie wciągnął. Zabrakło mi ciekawych, wiarygodnych, inteligentnie napisanych postaci. Zabrakło mi nowatorskiej, intrygującej lub skłaniającej do rozważań historii. Podejście twórców do tematu wydało mi się toporne i wtórne. Zabrakło czegoś, co przeniosłoby mnie do świata Prometeusza, przez co nie czułem napięcia ani dreszczu emocji. Bardzo liczyłem na ten film i niezwykle się zawiodłem.
- jakie efekty specjalne? 90% filmu dzieje sie w pomieszczeniach. Nie zgodze sie ze efekty specjalne to podstawa sf, Alien prawie nie mial afektow specjalnych a byl swietnym sf.
-gra aktorska poza nielicznymi wyjatkami przecietna, zachowania aktorow nielogiczne i naciagane
-klimaty widzialem juz lepsze
Obcy posiadał efekty specjalne, w końcu za coś musiał dostać oskara za "Najlepsze efekty specjalne". Bardzo dużo scen z Obcego powstało z udziałem efektów specjalnych. Efekty wcale nie muszą być wykonane komputerem. W Prometeuszu również mamy bardzo dużo efektów specjalnych, np wszystkie postacie kosmitów, sceny w przestrzeni kosmicznej, czy też hologramy. W filmach science fiction chodzi przede wszystkim o ukazanie ciekawego świata przyszłości, kosmitów itd, żeby świat wizualnie prezentował się przekonywająco potrzebne są efekty specjalne.
no ok Alien mial efekty specjalne i dostal oskara ale dlatego ze nie mial rywali do tego tytulu w tamtym okresie ale obiektywnie rzecz biorac efektow nie bylo duzo, znacznie wiecej mialy juz chocby gwiezdne wojny.
Gwiezdne wojny były przede wszystkim zrealizowane z większym rozmachem, ale w Obcym był dość sporo efektów: niemalże każda scena Obcym w roli głównej została wykonana przy użyciu efektów (wyjątkiem są tylko sceny w których widzimy dojrzałego xenomorpha z oddali- w tych scenach mamy aktora w kostiumie), sceny z statkiem w roli głównej, lądowanie na obcej planecie, zakończenie wątku Asha, no i sceny w kosmosie.
Wracając do moich przemyśleń odnośnie sf. Jak mówiłem bardzo ważną rolę odgrywa oprawa wizualna, czyli efekty, ale i również scenografia, charakteryzacja i czasami kostiumy. Prometeusz oprócz świetnych efektów, posiada równie dobrą scenografię oraz niezłą charakteryzację. Wizualnie niezaprzeczalnie stoi na wysokim poziomie, a to duży plus dla filmu sf.
"W rzeczy samej za obrażanie inteligencji widza" - ja się nie poczułem obrażony... czy teraz masz podstawy by twierdzić że mam niskie IQ?
" Podaj jeden, najsilniejszy twoim zdaniem atut tego filmu" - czegokolwiek bym nie powiedział i tak znajdziesz sprytny sposób, zazwyczaj polegający na pewnego rodzaju manipulacji, by postawić na swoim. No sory, ale tak jest od samego początku... nie mam zamiaru cię juz przekonywać bo oboje wiemy że zdania nie zmienisz, tak samo jak pewnie ja też tego nie zrobię. No chyba że obejrzę film jeszcze raz, bo jak do tej pory już wszystko sobie na temat tej produkcji przemyślałem, a ty nic odkrywczego nie wnosisz do mojego spojrzenia na ten film
"Czy teraz masz podstawy by twierdzić że mam niskie IQ?"
Daj spokój. Masz jakiś kompleks, czy tylko próbujesz mnie sprowokować? Ani razu nie nazwałem cię idiotą, ani nie uwłaczałem twojej inteligencji. Nie wiem po co próbujesz coś takiego insynuować. Mamy różne zdanie na temat filmu. Zdarza się.
"A ty nic odkrywczego nie wnosisz do mojego spojrzenia na ten film."
Wzajemnie. Jednak w odróżnieniu od ciebie nie mówię innym, jak bardzo nie podoba mi się ich ocena.
"Czy teraz masz podstawy by twierdzić że mam niskie IQ?" - chciałem tylko pokazać, że argumenty typu "film obraża inteligencję widza" są kolokwialnie mówiąc z dupy. tyle ;] żadnych kompleksów nie mam...
"w odróżnieniu od ciebie nie mówię innym, jak bardzo nie podoba mi się ich ocena." - ja tylko mówię że się z niektórymi nie zgadzam i zazwyczaj nie są one uzasadnione. jak widać nadal tak jest. chyba nie masz nic przeciwko że mam inne zdanie. i rozumiem że równie dobrze ty możesz nie zgadzać się z moją oceną. nie mam nic przeciwko
To, że film obraża inteligencję widza jest faktem, bo udaje coś, czym nie jest. Kreuje się na obraz ważny, głęboki i podniosły, podczas gdy jest pusty i zwyczajnie głupi. Od momentu odnalezienia "tajemniczych symboli", aż do "proto-aliena" głupota wylewa się z ekranu. Naukowcy zachowują się jak dzieci, a na pokładzie Prometeusza nie ma ani jednej kompetentnej osoby, wliczając w to Davida.
Widzę, że miałem rację w pierwszym komentarzu, gdy napisałem, że twoje odpowiedzi są pisane w duchu "a wcale że nie". Napisałem tu już całkiem sporo. Podałem spójne i logiczne zarzuty pod adresem filmu. Wyjaśniłem dlaczego moja ocena jest taka, a nie inna. Tymczasem ty nie odpowiedziałeś na żaden argument. Ani jeden. Powtarzasz w kółko, że i tak byś mnie nie przekonał, że nie ma sensu, że "nawet nie będziesz komentował", albo że argumenty są "z d*". Jak na razie z twojej strony nie widziałem ani pół prawdziwego kontr-argumentu. Jedynie zaprzeczenia, a to niestety nie to samo.
Tak więc moja ocena filmu, którą obszernie uzasadniłem, jest nieuzasadniona! Brawo! Piękna logika.
"bo udaje coś, czym nie jest" - kolejny zajebisty argument ;D nie no, masz dar przekonywania chłopie ;) Właśnie tego typu tekstów nie znoszę, utwierdzasz mnie w przekonaniu że rzeczywiście nie masz nic konkretnego do powiedzenia. Ja już swoją ocenę uzasadniłem, więc proszę nie wmawiaj mi że ja nie mam argumentów ;]