Aczkolwiek czegoś jednak zabrakło. Przede wszystkim mrożącego krew w żyłach finału, emocjonującego dramatu, no i szkoda, że Arthur Penn nie postawił wszystkiego na kartę twardego, hardego filmu. Szkoda, bo wiedząc, że w filmie gra i Brando, i Nicholson, a do tego w dalszym planie jak zwykle czarny charakter Harry Dean Stanton, spodziewałem się westernu budzącego grozę, coś jak "Człowiek zwany Ciszą", a tymczasem miast tego częściej słyszeć można było w tym wszystkim sielankową, błogą melodyjkę i jakieś bzdety farmerskie. Mimo wszystko daję 8/10. Za co i dlaczego? Bo to mimo wszystko oryginalny film, bo Arthur Penn to dobry reżyser, a także za znakomitą scenę, kiedy Nicholson zarzyna Brando. No i właśnie za Nicholsona i Brando, dziwię się, że żaden z nich nie dostał nominacji do Oskara, szczególnie Nicholson, choć Brando też znakomicie spisał się w grze sugestywnej. A specjalną nominację dałbym temu, kto wymyślał te wszystkie grypsy dla Marlona Brando w tym filmie :D