Uwe Boll nakręcił film o 23-letnim Billu, który postanowił wyjść na ulicę w stroju przypominającym połączenie kostium Lorda Vadera z uniformem żołnierzy z gry „Killzone 3”, i wystrzelać niemal wszystkich których spotka.
Pierwsze 30 minut to kino niemal w stylu Gusa van Santa, tylko że prezentujące poziom dla niego nieosiągalny. Aktorzy grają realistycznie, mówią realistyczne dialogi a rozmowy brzmią realistycznie – czy to scena z rodziną przy śniadaniu (świetne przedstawienie postaci Billa!), w pracy czy też dyskusji przy skrzydełkach o kondycji świata.
A potem następuje eksterminacja. Cały czas słyszy się, że ktoś by chciał wyjść i pozabijać. Dlaczego kino jeszcze nie wykorzystało tego motywu? Przecież od tego jest. Czyżby było aż tak pruderyjne?
Świetnym pomysłem było nakręcenie całego filmu z ręki – film wygląda realistycznie, jak dokument. Pozwoliło to również na minimalizację ekspresji brutalności filmu. Oprócz scen z eksplozjami, jest kilka skromnych, choćby jedna z pierwszych akcji – Bill idzie środkiem ulicy, z naprzeciwka jedzie samochód. Bill ładuje w kierowcę krótką serię z uzi – na tylnym oknie pojawia się krew, a sam samochód (za którym wodzi kamera) po prostu jedzie przed siebie, tylko wolniej. Samej śmierci nie pokazano.
I za tę formę daję filmowi tak wysoką ocenę. Za przemyślaną i wysokiej klasy realizację, świetne pomysły oraz montaż. No i humor Uwe Bolla (choć to film stricte poważny), np. zwróćcie uwagę na scenę, w której Bill zbija w grupę 20 kosmetyczek i je wszystkie rozstrzeliwuje – 20 trupów, kadr wypchany po brzeg. Jakie jest potem ujęcie? Na wielką halę z ludźmi grającymi w bingo.
Trochę trudno dać wiarę w to, że Bill urządził taką masakrę mając takie powody... I nie bardzo wiem, czy te górnolotne akcenty są tu niezbędne... Ale jakoś nie przeszkadzało mi to w oglądaniu, bo kwestia „Czemu on to robi?” rozwija się przez cały film.
Takie słabe 7/10.