Film stanowi absolutny manifest dekadenckiej absolutnie wolnej seksualności! To były czasy! Lata 70-te były wspaniałym niemoralnym eksperymentem! Artyści przełamywali tabu seksu i robili to na całego! Coś pięknego, trochę żałuję, że teraz wszystko się tak umoralniło i ujednoliciło. Ludziom współczesnym wydaje się, że seksualność jest czarno-biała. Homo, hetero a film uczy, że zmysłowość jest najważniejsza, nie proste zasady! :D
Ten film jest raczej krytyką takiego stylu życia, przynajmniej w większym stopniu.
Sam film oczywiście w wręcz bezczelny sposób się z niego nabija. Dr Frank jest przez cały film przedstawiany jako psychopatyczny biseksualny erotoman. Mocy wydźwięk który w moim mniemaniu potwierdza mój komentarz mają jednak sceny końcowe, gdzie tracimy trochę komedii na rzecz ogólnego przesłania. Piosenki finałowe "don't dream it, be it" i "superheroes" mają na celu ukazanie, że oczywiście wszystko doprowadzone do przesady staje się groteskowe i idiotyczne, jednak każdy z nas w głębi nosi w sobie jakąś cząstkę, większą lub mniejszą dr. Franka Furthera :)