Czytając wszystkie komentarze czułem się niezmiernie dziwnie. Znalazłem tylko parę opiń które byłyby blisko mojej. Zachwyt i podziw wylewa się z ust większości tutaj. Ja rozumiem klasyka (czy jak niektórzy ładują już z dużych liter: KLASYKA), ale nie łapie mimo tego jak bardzo bym się nie starał. Nie trawie Stallone tzn. rozumiem że stworzył tą historię, rozumiem jego wkład, ale po prostu ciężko było mi pogodzic się z jego obecnością tutaj. To był pierwszy raz gdy obejrzałem Rocky'ego od początku do końca a nie we fragmentach powyrywanych z kontekstu i czuję że to może miec spory wpływ na moją oceną (widziałem parę filmów o podobnej tematyce i znaczna czesc z nich była inspirowana Sylwestrem, więc niektóre części mogły mi się już przejeśc). Wielu zajawia się historią miłosną którą w głowie starałem się przyśpieszyc. Wiem że swoim zdaniem dźgam kijem w rój szerszeni, ale i tak chciałbym powiedziec co mam do powiedzenia mimo że to ikona (a ikon się nie tyka, bo bla bla bla). Wszystko co powiedziałem nie oznacza że nie było dobrych momentów (a były chocby walki). Wróce do tego filmu może zmienie zdanie. A może nie.