„Roman Barbarzyńca (3D)“, duński film animowany, który zdecydowanie nie jest
skierowany do młodego widza.
Opowiada o chłopaku z plemienia Barbarzyńców, który jako jedyny nie posiadł
nadludzkiej siły. Brak umiejętności przyczyni się do porwania jego ludzi i widma ich
nieuchronnej zagłady. Jedyną nadzieją na ocalenie stanie się sam Roman. Z pomocą
nowych przyjaciół będzie musiał odszukać starożytny artefakt i pokonać Złego
Najeźdźcę. Czy stanie na wysokości zadania?
O tym, że animacja nie jest adresowana do najmłodszych, przekonuje już pierwsza
scena. Król Kroll unicestwiając potężną bestię, zostaje silnie raniony, przez co ma...
dziurę w brzuchu. To jeszcze nic. Przez siedem dni i siedem nocy krew wypływa z jego
ran, by dać możliwość posilenia się nią członkom plemienia i przekazać im w ten sposób
wielką moc. To tylko pierwsza scena, a już dostajemy porządny rozlew krwi. Później jest
tego znacznie więcej. Róźnorodne ludzkie członki i zmasakrowane ciała przewijają się w
wielu scenach. W momentach, w których takie widoki są nam oszczędzane, dostajemy
rubaszne dowcipy z silnym podtekstem seksualnym. Ogólny poziom tej produkcji
możnaby określić jako prostacki, ekhm, „barbarzyński“. Dość powiedzieć, że sceną, która
wzbudziła największy śmiech na sali, jest ta, gdy Roman, stając się niewidzialnym,
zapomina posmarować magicznym proszkiem swoich jąder. Przez co możemy oglądać
latający w przestworzach fragment jego przyrodzenia. Nie ma co, boki zrywać!
Dodajmy do tego bohaterów drugoplanowych: Wrzaskiera, który chciałby uprawiać seks
ze wszystkim, co się rusza, Ksenię, wojowniczą księżniczkę, która wyjdzie za tego
mężczyznę, któremu uda się... pokonać ją w walce, czy jak sama mówi: „porządnie mi
przygrzmocić“ oraz Elfa Przewodnika, który składa niemoralne propozycje otaczającym
go panom. Każde z nich miało być w zamierzeniu zabawne, ale to, co reprezentują sobą
te postaci, woła raczej o pomstę do nieba. Są tak karykaturalne, że momentami ich
charakterystyka przekracza aż granice dobrego smaku.
Polski dubbing sprawdziłby się nieźle. Głosy Macieja Stuhra, Czesława Mozila, Anny
Muchy, czy Tatiany Okupnik całkiem dobrze brzmią na ekranie. Pozytywny odbiór psuje
jednak fakt, że zdania, które wypowiadają, są tak niskich lotów, że nawet nie podpadają
pod kategorię: „tak głupie, że aż śmieszne“. One są zwyczajnie mało inteligentne.
Najlepiej jest, gdy bohaterowie nie mówią nic. Wtedy na pierwszy plan wysuwa się akcja.
Trzeba przyznać – momentami całkiem niezła i ciekawie pomyślana. Niektóre sekwencje
przywodzą na myśl przyzwoite filmy akcji, czy kadry ze znanych gier komputerowych.
Gdyby nie ta nieszczęsna koślawa kreska. Film duńskich producentów nie jest bowiem
„ładnie“ narysowany. Poszczególne sceny raczej odpychają wzrok niż go przyciągają.
Postaci i plenery są przerysowane, przesadzone, a często zwyczajnie „brzydkie“. Niby
wpisują się w „barbarzyński“ charakter opowieści, jednak animacja pozostawia wiele do
życzenia.
O efektach 3D nie ma co pisać, gdyż zwyczajnie żadnych nie ma. Zdjęcie okularów nie
powoduje żadnej różnicy. Ot, kolory są nieco wyblakłe. Kolejny raz trójwymiar okazał się
jedynie znaczkiem na plakacie.
Jakkolwiek patrzeć – to zdecydowanie nie jest bajka dla dzieci. Jednak nie jest też
animowana rozrywka dla starszego widza, w typie produkcji Setha MacFarlene‘a, z
„Family Guy’em“ na czele. Tam, mimo że twórcy czasami szokują dla samego efektu
szokowania, nietrudno odnaleźć ciekawe żarty, czy interesujące spostrzeżenia dotyczące
otaczającego nas świata. W „Romanie“ ze świecą szukać takiego poziomu humoru. To
sprawia, że trudno jest powiedzieć do kogo miał być skierowany ten obraz. Dla
najmłodszych jest zbyt drastyczny i dosadny, dla starszych – zbyt prostacki.
Gdybym miał podsumować tę duńską animację jednym słowem, wybrałbym: „żenująca“.
Drugim słowem, które ciśnie się na myśl jest angielskie „facepalm“. W wielu momentach
właśnie ten gest towarzyszył mi podczas projekcji. Także, mówiąc w skrócie - odradzam
seans. A już zdecydowanie radzę nie pokazywać tego filmu dzieciom.
Ocena: 3/10