"Rykszarz" jest niezwykle autystycznym filmem. Bohaterowie rzadko okazują wprost emocje, wydarzenia jawią się czasami jako nieunikniony porządek rzeczy, a narracja zmusza nas do nieustannego domyślania się co tak na prawdę obserwujemy. Jest w tym szaleństwie jednak pewna metoda. Wystarczy skupienie i otwarty umysł, a z pewnością znajdziemy w wietnamskim piekle punkty zaczepienia, pozwalające nam zrozumieć obcy świat. Reżyser sięga tutaj bowiem do klasyki (jest kradzież rykszy przywodząca na myśl "Złodziei rowerów" oraz bohater który zaraża się brudem miasta jak Travis Bickle z "Taksówkarza"), korzysta z muzyki rockowej jako tła, zapożycza również z malarstwa... Ta synteza wypada nad wyraz dobrze: dostajemy brutalny realizm przepleciony onirycznymi sekwencjami, mogąc obserwować zarówno brudne miasto, jak i wnętrza głów jego mieszkańców.