„Rytuał” to film, po którym chyba sam potrzebuję egzorcyzmów – na pamięć o zmarnowanych dwóch godzinach. Fabuła? Rozpływa się jak woda święcona na słońcu. Większość bohaterów wyglądała, jakby zgubili wiarę... i sens życia po drodze na plan. Tylko ojciec Kapucyn próbował ratować sytuację, i to dosłownie – jedyny, który miał w sobie jakąkolwiek duchową iskrę.
No i ta kamera… Trzęsła się przez cały film jakby operatorowi ktoś obiecał premię od ilości drgań na minutę. Miało być klimatycznie, wyszło jak found footage z obozu ministranckiego.
Byłam. Widziałam. Pokutuję.