Kolejny raz widzę typową dla współczesnych polskich produkcji "pornografię beznadziei" ,tj. epatowanie brzydką, złą, szarą, polską rzeczywistością na kążdym kroku. Film dotyka potencjalnie ciekawych tematów, ale w sposób płytki, w typowym dla Vegi dresiarskim języku (serio to takie fajne, jak w filmie co drugie słowo pada "k...a"?) i bez jakiegoś sensownego domknięcia wątków/konkluzji (poza banalnym: jednego z bohaterów ruszyło sumienie, przypomniał sobie, że warto mieć w życiu zasady, spróbował być dla odmiany dobrym wujkiem i naprawić część krzywd, za co na koniec go najprawdopodobniej zabili). Dodatkowo duży minus za nierealistyczną, przerysowaną postać "pani z korporacji", która na każdym kroku używa korpo-języka. Postać stworzona na podstawie wyobrażeń kogoś, kto chyba nigdy nie pracował w dużej firmie. Ja w paru korporacjach pracowałem i owszem zawsze jest troche specyficznej dla danego środowiska nowomowy (w tym zapożyczeń z angielskiego, jeżeli w tym języku się praktycznie pracuje) ale nigdy nie spotkałem osoby, która rozmawia tak też z rodziną, znajomymi poza pracą itd. i po prostu nie potraf mówić normalnie. Jeżeli film Vegi o "mordorze" będzie podobny, to mamy pretendenta do najgorszego polskiego filmu roku :) Ale wracając do "Służb..." - to pewnie najgorszy film roku nie jest, ale fajnie by było w polskim kinie w końcu dostać dobrego steka zamiast zestawu z McDonalda.