"Sabbath" trafił na sklepowe pułki za sprawę Brain Damage Films. Co zresztą od razu widać po charakterystycznej okładce DVD. Jednak pomimo, iż zapaliło mi to od razu ostrzegawczą lampkę w głowie, to jednak postanowiłem dać szansę kolejnemu niezależnemu twórcy horrorów. I co? I dupa. Znowu.
Zacznijmy może od początku. Zaraz, zaraz... jakiego początku? Właśnie. Już na samym początku pogubiłem się w fabule. Nie daltego, że była skomplikowana, wręcz przeciwnie, jest prosta jak drut, z kilkoma nowymi aspektami. Rzecz w tym, że montażysta był chyba pijany, bo tak to posklejano, że czasem ciężko połapać się o to chodzi. Ale napiszę o fabule tyle: gdzieś po jakiś zadupiach włóczy się typ i panna, spotykają się niby na rozstaju dróg, ale ciężko zgadnąć, czy się znają i skąd tam się wzięli. Potem spotykają dwóch typów w strojach bejsbolowych i jakiegoś starszego wariata. Po okolicy panoszy się pełno żywych trupów. Na dodatek jest jeszcze jakaś atrakcyjna anielica na cmentarzu i ponury żniwiarz, który, o dziwo, zabija zombie. Ogólnie WTF? Dopiero na końcu sytuacja staje się w miarę klarowna. Pełno wtym błędów, a szkoda, bo w sumie można było ten pomysł jakoś sensowniej dopracować. Realizacja jest o dziwo zjdliwa, tzn od strony technicznej. Zdjęcia i muzyka dają radę, oczy ani uszy nie bolały. Za to aktorstwo jest tak kaleczne, że to głowa mała. Efekty, których jest mało, też sa beznadziejnę. Akcji jest zbyt mało i jest kaleczna. I film po prstu nudzi, jak dla mnie był zupełnie nie interesujący. Ale do końca dałem radę dotrwać. Tak czy siak, zdecydowanie odradzam.