Całą sagę oglądam z czystej ciekawości, nie ukrywam. Może kryją się we mnie jeszcze jakieś promyczki nadziei, że z tego badziewia uda się zrobić coś przynajmniej średniego. Zwłaszcza, gdy bierze się za to reżyser "Hard Candy". Ale nie, Zmierzch to Zmierzch i nic tego nie zmieni.
Kiepska muzyka, kiepskie aktorstwo (choć, proszę państwa, Stewart wreszcie się uśmiechnęła), kiepskie widoki (ileż można oglądać ten sam las). Nie wspominam o samej w sobie historii, bo... cóż, nie trzeba.
No i spojler, dodając troszkę humoru: Nie sądzicie, że Edward byłby świetnym komentatorem sportowym? "Jacob już idzie. Dotarł. Jest dobry."
Jak ktoś się lubi śmiać, to spadnie z fotela i aż do napisów końcowych się nie podniesie. Polecam w formie komedii, ale horror? Och, nie będę mogła spać...
"kiepskie widoki (ileż można oglądać ten sam las)." Zauważ ze akcja dzieje się w FORKS :D wiec las bedzie ten sam ;]
Tak, wiem, ale zakładam, że w mieście jest również coś innego, a jeśli koniecznie muszą nawiązywać do lasu, to na pewno ma on kilka stron, strony mają różne wysokości, kształty, wyglądy. A ja przez wszystkie trzy części mam wrażenie, że pokazują jeden i ten sam fragment, dlatego ;)