Pana Haneke należy w tym momencie zapisać do elitarnego klubu, którego członkami zostali już tacy twórcy jak Godard, Has, Żuławski, Truffaut, Resnais czy Tarantino (ten zdaje sie nie pasować do tej paczki, so sorry:)). I można by ten klub nazwać Klubem Mocnego Wejścia. Dużo mocniejszego niż Wejście Smoka. "Siódmy kontynent" to rzecz wybitna, niezwykle dojrzała jak na pełnometrażowy debiut. Kręcić tzw. Wielkie Kino już na starcie swojej kariery, to jakby krzyknąć na cały świat "jestem mistrzem, do mistrzostwa niepotrzebne mi lata praktyki, więc ewenementem jestem" i mieć całkowitą rację. Smutne jest jednak to, że tak zajebisty start często oznacza dużo słabszy finisz kariery, co pomijając postać Luisa Bunuela (ale to bardzo specyficzny przypadek) jest wręcz regułą. Moim skromnym, szczytem Haneke było "Funny Games" i od czasów tego niewątpiwego arcydzieła, nasz mistrz zaczął się wypalać. Życzę mu szczerze ciągle lotów wysokich, a i nie skreślam go jeszcze, w końcu żyje ciągle i tworzy, a i słaby film wciąż mu się nie trafił. Ale Has czy Godard nigdy też gniota nie stworzyli, a nikt obecnie nie wątpi, że tylko pierwsze lata ich twórczości są dla kina istotne. Ale wróćmy do hanekowego początku.
"Siódmy kontynent" to taki film, po seansie którego zastanawiam się znowu, na ile dani twórcy innymi twórcami się inspirują, a na ile podobieństwa między nimi są dziełem - powiedzmy - przypadku. Nie ulega wątpliwości, że Haneke to marka jedyna w swoim rodzaju. Ale czy ktoś coś słyszał o jakichś jego ewentualnych filmowych wzorcach?
Sposób kręcenia "Siódmego kontynentu" jest bliźniaczo podobny do tego w krótkim dokumencie kreacyjnym Piotra Szulkina pt. "Życie codzienne". Nieruchoma kamera obserwująca masę zwykłych czynności. "Małe kadry" skupiające się na jedynie częściach ciała postaci, które wykonują akurat jakąś czynność - ręce sięgające po jedzenie itd. I tak w nieskończoność. Ludzie-maszyny, ciągła konsumpcja "neutralizująca" więzi rodzinne i społeczne, ot samotność w tłumie, tym mniejszym i większym. Oba filmy nakręcone niemal identycznie, mające ten sam charakter. A filmy te dzieli ok. 10 lat ich realizacji oraz świat przedstawiony - "Życie codzienne" głęboko zakorzenione w rzeczywistości PRLu, "Kontynent" w nowoczesności świata Zachodu. Czyżby nie było różnicy, bo i tu i tu świat idzie do przodu i niezaleznie od ustroju skazani jesteśmy na to samo? Może było tak zawsze, a może odpowiedź brzmi w wypowiedzi ś.p. Pasoliniego o tym, że faszyzm nie skończył się wraz z wojną, a dopiero wówczas się tak naprawdę narodził i cały swiat sobą zaraził? (faszyzm jako konsumpcja; mydło z ludzi, ludzie z mydła)
Strzelam, że jeśli o podobieństwo do naszego Szulkina idzie, to rację miałby Jarmusch powtarzajacy ciągle, że wszystko w kinie już było i całkowita oryginalność w tej sztuce jest już niemożliwa. Ale czy było tak też z podobieństwem do twórczości Rainera Wernera Fassbindera? Swoją drogą Fassbinder zaczął zajebiście dobrze (nie aż tak jak Haneke i reszta, ale jednak), a skończył absolutnie mistrzowsko.
Fassbinder ma na swoim koncie trylogię ("Małżeństwo Marii Braun", "Lola" i "Tęsknota Veroniki Voss"), której bardzo istotnym elementem jest ten sam element, co w trylogii Haneke ("Siódmy kontynent" + "Benny's Video", "71 fragmentów"). Owym elementem są wszechobecne media. Radio czy telewizja (u Fassbindera brak TV, nie te czasy przez niego opisywane) są tu współnarratorami kolejnych opowieści. Obecne na każdym kroku, dopełniają słowa bohaterów, czasem je zastępują. I u Fassbindera i u Haneke jest to tło, które miejscami wchodzi na plan pierwszy. Są wykorzystane dokładnie tak samo, tyle że cel mają inny. Pomijając trochę autotematyczny charakter wspaniałej "Tęsknoty Veroniki Voss", u Fassbindera są one niczym ironiczny/sarkastyczny podręcznik do historii. Portret powojennej Germanii podnoszącej się z ekonomicznego upadku za wszelką cenę. U Haneke pełnią one taką samą rolę jak surowa obserwacja zmechanizowanych czynności swoich bohaterów (dopełnienie). Cel inny, ale środek dokładnie taki sam.
Na zakończenie może wypadałoby wspomnieć o jeszcze jednym "medialnym" filmie Fassbindera, mianowicie o "Trzeciej generacji". Ale to może innm razem.
No i ... THAT'S ALL FOLKS. Ot skojarzenia. Słuszne czy nie? Czy Haneke się na kimś wzorował? Kto zna odpowiedzi na te pytania? Czy dowiemy się tego w następnym odcinku?:)
Zgadzam się z postem powyżej. Znam parę filmów Haneke, które jakoś do mnie nie przemówiły. Były to Cache i Code Unknown. Pianistka uważam za film słaby, ale i tak nie miałbym się czego wstydzić na jego miejscu. Funny Games i Siódmy Kontynent, potem Bennie's Video, no i teraz ostrzę sobie zęby na 71 Fragmentów.A na kim się on wzorował? Czy to ważne? Ważne jest jak wykorzystał wzorce praktyce:)
Haneke się wzorował na beznamiętnym kinie Bressona, to pewne. Wystarczy sobie porównać styl kręcenia "Prawdopodobnie diabeł" chociażby.
"Pana Haneke należy w tym momencie zapisać do elitarnego klubu, którego członkami zostali już tacy twórcy jak Godard, Has, Żuławski, Truffaut, Resnais czy Tarantino (ten zdaje sie nie pasować do tej paczki, so sorry:)). I można by ten klub nazwać Klubem Mocnego Wejścia. "
15 lat filmow telewizyjnych przed "Siodmym kontynentem" troche jednak wg mnie zamyka mu droge przed tym gronem... z drugiej strony, nie widzialem przeciez jego debiutu z 70's, moze jest super-hiper :P