O pani Webb nie wiem nic. Zdaje się, że widziałam właśnie pierwszy film z jej udziałem. I nie mam ochoty na więcej. Była niesamowicie zła w tym obrazie. Swoją sztuczną grą odrzucała mnie od filmu i całej historii skutecznie przeszkadzając we wczuciu się sytuację. Ciągle wrzeszcząca i narzekająca tak paskudnie zachrypniętym głosem (cały pomysł na rolę) wzbudzała tylko moją irytacje. Sądzę, że ten film byłby dużo lepszy gdyby obsadzono w tej roli kogoś innego. A przecież bardzo mi się podobal... Nie wspominając już o jej wygladzie przypominającym 50-latke przebraną za wiedźmę. Nie przypominając prawdziwej Nancy. No może jedynie kojarzyła się trochę przez te blond loki i makijaż.

Do Gary'ego nie mam nic. Zagrał rewelacyjnie. Jak zwykle ;) No i jeszcze do złudzenia przypominał prawdziwego Sida.

"Ciągle wrzeszcząca i narzekająca tak paskudnie zachrypniętym głosem (cały pomysł na rolę) wzbudzała tylko moją irytacje"
- Myślę że o to właśnie chodziło. ;)

A może właśnie o to chodziło; w zamiarze miało być brudno, brzydko i nie tak jak widz by się spodziewał?
Po dwukrotnym obejrzeniu postać Nancy pomimo tego, że odrzuca i wydaje się aż za bardzo szkaradna, nadaje dla tego filmu coś, co sprawia, że nie jest on o The Beatels a o Sex Pistols.

O, no proszę - z klawiatury mi czytasz. ^^

Dokładnie, właśnie o to chodziło, wg mnie Webb pasowała do tej roli, nie wyobrażan sobie kogoś na jej miejsce z delikatnym, melodyjnym i spokojnym głosem, na przykład. Rola to rola, tu chodzi o odzwierciedlenie w danej grze czegoś, co podkreśli, w tym przypadku, bunt, niepokorność - i jej ten głos i styl bycia tutaj akurat pasuje.