Nowy Bond to film fascynujący pod wieloma względami. Jest to bowiem filmowy szpagat, gdzieś pomiędzy bezwstydną tradycją serii [zabawa symbolami] a nowym schematem agenta wyzbytego atrybutów super-bohatera [w sensie fizycznym]. Bond ma tu przeszłość, ma też przyszłość. Nie ma kobiety-kochanki, ale ma wierną opiekunkę/matkę. Spotyka nowe i klimatyzuje się w "nowym - młodym otoczeniu" [nowy Q jest tego symbolem]. Mendes ostatecznie domyka historię Bonda jakiego znamy, otwiera nowe możliwości. Co jeszcze wyróżnia ten film? Craig gra rewelacyjnie, bawi się własną postacią [nareszcie!]. Judi Dench ostatecznie potwierdza własną moc, Ralph Fiennes daje dobry początek nowej władzy. Jest to jednak aktorsko film skonsumowany przez Bardema - groteskowy klaun/mściciel żongluje gdzieś pomiędzy komedią a makabrą. Piosenka Adele odżywa na nowo w świetnej czołówce, muzyka dopieszcza całość. Warto! Pytanie: co dalej Panie Bond?
Co dalej, zobaczymy. Jak na razie mozna być optymistą. Nie sądzę, żeby główną gwiazdą tego filmu był Bardem. Był złoczyńcą, takim tradycyjnym bondowym a oni zawsze było przerysowani, więc Bardem grał zgodnie z konwencją, owszem, bardzo dobrze. W tym filmie wszyscy byli świetni, najlepszy był Craig, który znakomicie łączy tradycyjnego Bonda z nowym wizerunkiem, I robi to lekko i bez wifocznego wysiłku. Jakby urodził się do tej roli.