Nowe Bondy to nie to samo co stare. Za poważne, stary Bond przynajmniej był dowcipny, miał sporo gadżetów i pił słynną Vodka Martini i to był obraz Bonda, do którego się przyzwyczaiłem. Nowy Bond jest nijaki, jakby miał w dupie wszystko i wszystkich. W Skyfall prawie w ogóle nie było akcji. Po godzinie czasu film stawał się męczący, jeszcze chwila a bym zasnął. Fabuła, dosyć słaba i przewidywalna nie oszukujmy się. Najlepsza akcja w Turcji i na wyspie. Końcówka żałosna, jak na Bonda. Javier Bardem, Raoul Silva najgorszy czarny charakter w historii Bonda. Tak jak ktoś już kiedyś pisał, karykatura Jokera. Pościgów było jak na lekarstwo, dziewczyna Bonda mignęła przez chwilę i to wszystko. Nawet nie zdążyłem się jej przyjrzeć. Strzelaniny: mało, mało i mało.Film: irytujący, pozostawiający pewien niedosyt dla prawdziwego fana. Nawet Sebastian Faulks powiedział, że Skyfall był według niego niesmaczny. Gdyby to nie był film o Bondzie tylko, na przykład "James. Mężczyzna w kryzysie wieku średniego", wtedy może by mi się ten film podobał. A jak ktoś powie ludziom, że oto najlepszy film o Bondzie jaki powstał, to oni będą tak samo myśleć i mówić, nie trzymając się swoich ideałów.
Tak, tylko, że bond Fleminga wcale nie był ani dowcipny ani czarujący. Faulks nie jest Flemingiem, lecz jego naśladowcą, więc na jego opinii nie ma co polegać. W sumie to nuży mnie już to jęczenie, że nowy Bond to nie jest "stary,dobry Bond", komiczny, komiksowy i głupawy. Czasy się zmieniają i właśnie ten Bond, który jest teraz jest i na czasie i bliski Bondowi Fleminga.