W swoim trzecim filmie Craig udaje nagle, że pochodzi ze Szkocji, bo Connery jest Szkotem, a jakoś trzeba było nawiązać do początków serii (odgórne założenie jubileuszowego Bonda), a z kolei Moneypenny stała się Murzynką. :) Swoją drogą Naomie Harris to absolutny cukiereczek i miło, że zagości w Bondach na dłużej, ale ten cały wątek z nią to absurd. Jeżeli cofnięto akcję do samego początku (pod szyldem "jak to się wszystko zaczęło"), to powinna ona się toczyć w 1962 roku, a nie współcześnie, nieprawdaż? W przeciwnym razie jest to zwykła umowność.
A Craig tym razem to Bond z zadyszką i w depresji. Co jeszcze producenci wymyślą, żeby zepsuć tę postać do końca? Bicie po jajach (w "Casino Royale") już było, więc w sumie mogli pojechać odważnie po bandzie i... wsadzić Craiga do łóżka homo-Bardema. ;)) A co tam! Jak iść z duchem czasu, to na całego - np. Bond i jego przeciwnik razem na Paradzie Równości! ;))
Dobrze chociaż, że zakończono udział Judi Dench, bo to kolejne przegięcie. M stała się praktycznie główną "dziewczyną Bonda". Ledwo drepcząca staruszka w środku wybuchowej akcji. Litości!
Finał "Skyfall" to w ogóle dramat. O ile początek jest okay, czołówka i piosenka super (wreszcie!), o tyle im bliżej końca, tym Bond coraz bardziej staje się psychologicznym, kameralnym thrillerem. Komuś się chyba pomyliły gatunki.
Całe to "odświeżanie" bondowskiej formuły to dla mnie zwykłe zarzynanie fantazyjności, lekkości i wdzięku serii, która tymi właśnie cechami odróżniała się od tysięcy innych sensacyjniaków. Jednym słowem "era Craiga" to dla mnie śmierć prawdziwego Bonda.
"W swoim trzecim filmie Craig udaje nagle, że pochodzi ze Szkocji"
Możesz wyjaśnić, skąd "nagle"? i co jest w tym nielogicznego, nie na miejscu, etc.?
"Jeżeli cofnięto akcję do samego początku (pod szyldem "jak to się wszystko zaczęło""
Dlaczego? Czyli Casino Royale powinno się toczyć... Kiedy? I dlaczego do 1962? Bo wtedy wyszły filmy? Ale przecież, jeśli chcesz być tak ścisły, napisałbyś, że do daty, w której umiejscawia postać Bonda Ian Flaming... Więc? Oczywiście, nie musisz odpowiadać. Po prostu wszyscy widzą że a) czepiasz się b) nie masz zielonego pojęcia, czego się czepić i kiedy w ogóle wyznaczyć "początek" bonda.
"Craig tym razem to Bond z zadyszką i w depresji. Co jeszcze producenci wymyślą, żeby zepsuć tę postać do końca?"
Nie widziało się License To KIl, hę? Żałosne.
" np. Bond i jego przeciwnik razem na Paradzie Równości! ;))"
Homofobia przez Ciebie przemawia. Silna.
"Dobrze chociaż, że zakończono udział Judi Dench, bo to kolejne przegięcie".
Zechciałbyś sprecyzować? Chętnie też poznałbym Twoje argumenty w temacie wyższości Bernarda Lee nad Judi Dench
" Jednym słowem "era Craiga" to dla mnie śmierć prawdziwego Bonda. "
Czyli rozumie, że Die Another Day to dla Ciebie kwintesencja prawdziwego Bonda, w przeciwieństwie do takiego Casino Royale, gdzie Bonda biją po jajach... ok. Rozumiem. Wszystko jasne.:)
Owszem, czepiam się, bo drażni mnie to, co uczyniono z moją ulubioną serią (oczywiście to nie wina Craiga jako takiego, tylko producentów i ich presji "uwspółcześniania" konwencji). Widziałem WSZYSTKIE filmy po wielokroć; czytałem też książki (choć nie uczę się ich na pamięć, bo to nie Biblia).
Mówiąc o "początku", odnoszę się wyłącznie do pierwszych filmów, a nie powieści. Chodziło mi o to, że jak już coś robić, to precyzyjnie i konsekwentnie, a nie po łebkach. Wprowadzenie postaci Moneypenny pozornie wyznacza początek tego, co już znamy z dawnych filmów (w jej relacji z Bondem), ale jest tylko gagiem bez większego sensu. Postać jest innej rasy i nawet ma inaczej na imię (Eve, a nie Jane). Szkocja też ma niby cofnąć nas do źródeł, ale jest jak królik wyciągnięty z kapelusza, bo we wcześniejszych filmach w ogóle nie ma mowy o pochodzeniu Bonda (ja przynajmniej niczego takiego nie pamiętam).
Natomiast "Licence to kill" jest świetnym filmem. Owszem Bond jest tam poważniejszy niż zwykle, nie ma mrugania do widza i bohater działa w imię prywatnej wendetty, ale na pewno nie jest emocjonalnie "zagubiony", jak w "Skyfall".
Z Judi Dench chodziło mi nie o jej aktorstwo, lecz bezpośrednie angażowanie jej w akcję i ciągłe rozbudowywanie znaczenia postaci M, co mi po prostu nie leży. Oglądając "Skyfall", ma się wrażenie, że to film wyłącznie o niej.
Z paradą równości to był zwykły żarcik. Zastanawiam się po prostu dokąd ta seria zmierza... A poza tym wiadomo, że poprawność polityczna to zmora współczesnego kina. Któregoś pięknego dnia producenci mogą stwierdzić, że Bond brutal i kobieciarz to przeżytek i może wreszcie czas, by stał się bardziej metroseksualny? ;-) Taki ze mnie homofob, jak z Bonda gej (póki co...). :))
Gwoli ścisłości: o pochodzeniu Bonda jest kilka słów w "GoldenEye". Ja tam uważam pokazanie jego rodzinnego domu za gratkę - miło po 50 latach wreszcie dowiedzieć się czegoś ;-), a przy tym na tyle tego mało, że Bond w sumie pozostał "człowiekiem znikąd".
A w "rozjechania się" wątków problemu nie widzę, bo po pierwsze: nastąpiło to już wcześniej (Leiter w CR), a po drugie: przecież ta seria jest z gruntu "czasoprzestrzennie nierealna", jako że każdy film dzieje się w roku, w którym powstał.
...i kontynuując czepianie się...
Odmłodzony Q, komputerowy geek, to ewidentny ukłon w stronę młodszej widowni, bo wytwórnia świetnie wie, że głównie na niej zarabia. Kim jest więc teraz ta postać w bondowskim uniwersum? Tym samym Q, którego odtwarzał poczciwy Llewelyn (zawsze starszy od Bonda), czy kimś zupełnie innym?
Plus masa scenariuszowych mielizn i nieścisłości...
Co to za "okruszki" śladów, które Q zostawia dla Silvy, żeby ten mógł (i tylko on, bo brytyjskie służby już nie!) odnaleźć Bonda w Szkocji? Mogli podać choć jeden przykład. No tylko trzeba było to najpierw wymyślić, a z tym chyba był problem... ;) A co, gdyby Silva jednak nie znalazł Bonda? Ile by tam na niego czekali? ;))
Dalej... - na kogo Patrice przeprowadzał zamach w Szanghaju i co tam robiła Severine? Zero wyjaśnienia!
Jak Bond przeżył upadek z mostu w intro i jakim cudem ma tylko jedną bliznę po postrzale, jeżeli wcześniej dostał kulkę od Patrice'a w to samo miejsce, czyli w okolice prawego obojczyka, kiedy siedział w kabinie koparki? Więc która to jest rana - po tym strzale, czy po strzale Eve? Czy może trafiła go dokładnie w ten sam punkt, co wcześniej Patrice?!
Dlaczego w Szkocji Kincade (Albert Finney) od razu zwraca się do M po imieniu, jeżeli jej nie zna?
Z jakiego pistoletu strzela M? No bo jeżeli z Waltera aktywowanego wyłącznie liniami papilarnymi Bonda, to by raczej nie mogła... Zresztą w scenie w kasynie w Makao ewidentnie widać, że przeciwnik Bonda upuścił ten pistolet, gdy go zaatakował waran, a Bond go nie podniósł.
No ale może się niepotrzebnie czepiam? ;-)
"Dlaczego w Szkocji Kincade (Albert Finney) od razu zwraca się do M po imieniu, jeżeli jej nie zna?"
Bond przedstawił ją jako M co zabrzmiało jak EM, więc tamten to sobie uzupełnił jako Emma.
...ale żeby nie było, że tylko krytykuję - to dla mnie na duży plus w "Skyfall" są:
1) Czołówka i piosenka Adele.
2) Scena w Szanghaju - wizualny majstersztyk.
3) Obie dziewczyny - Harris i Marlohe - przepiękne. Relacja Bonda z Eve też bardzo fajna.
4) Postać Silvy - wreszcie groźnie-tragiczno-groteskowy "zły" w duchu dawnych Bondów. Swoją drogą Bardem to mega-oblech, ale to dobrze. :)
5) Wydostanie się Silvy z MI6, choć przewidywalne, to mocne. Dobra sekwencja.
I pewnie jeszcze parę rzeczy by się znalazło, ale na razie nie przychodzą mi do głowy...
1. w trakcie tej piosenki i czołówki zastanawiałem się czy nie pójść do toalety, mimo iż nie odczuwałem takiej potrzeby.
2. nie wiem którą scenę masz na myśli, mam nadzieję, że nie tą w której 'ten zły' zabija portiera w centrum szanghaju, jednym z największych miast świata, w którym na ulicy jest TYLKO Bond i nikt nie widzi przez ogromne szyby, jak 'ten zły' ciągnie zwłoki portiera.
3. nie wiem może piękno zasłaniała kupa tapety na twarzach obu aktorek.
4. silva to żaden zły charakter, tylko wariat, jego postać jest nie tyle absurdalna, co żałosna i żenująca; nie ma takich czarnych charakterów
5. wydostanie się silvy z MI6 było przewidywalne, jeśli nastawiamy się na kanonadę gównianych z d*** wziętych scen, brakuje tam tylko bulbasaura, który atakuje agentów dzikimi pnączami i charizarda, na którym silva odlatuje do swojej bazy i planuje atak jądrowy na Londyn
Ad1) Nie rozumiem? Piosenka może przeciętna, ale sam motyw ze spadającym Bondem, później ten cmentarz itd. to jedno z najlepszych czołówek w historii Bonda. Sama oglądałam to już chyba z 5 razy.
Pochodzenie Bonda ze Szkocji to nie nawiązanie do Seana Connerego tylko do książek. http://pl.wikipedia.org/wiki/James_Bond
Polecam najpierw przeczytać, to, na co się powołujesz. Cytat z powyższego artykułu: "Rodzicami Bonda byli Szkot Andrew Bond i Szwajcarka Monique Delacroix (narodowości te odnajdujemy w powieści 'Żyje się tylko dwa razy'). Fleming, pisząc o szkockim pochodzeniu agenta, inspirował się Seanem Connerym, również Szkotem, odtwórcą roli Bonda w pierwszych filmach." :-)
O ile wiem to Fleming zmarł przed 1 szym nakręconym bondem, w takim razie jak mógł inspirować się connerym? Zaznaczam mogę się mylić, jutro sprawdzę dokładnie
Fleming zmarł w 1964 r., czyli mniej więcej równo z premierą trzeciego Bonda - "Goldfingera". A pochodzeniu Bonda napisał dopiero w swojej 11 powieści "Żyje się tylko dwa razy", wydanej również w '64-ym.
Fleming obejrzał za życia 2 pierwsze oficjalne Bondy, za lepszy uznał "From Russia With Love" - o ile dobrze pamiętam gościł na planie tegoż filmu. Premiery "Goldfingera" już nie doczekał.
Serio je obejrzał? Ja słyszałem, że Fleming nie był entuzjastą kina i że podobno jedynie dwa filmy przez całe życie obejrzał, z czego jednym było "Przeminęło z wiatrem".
Jaka jest prawda tego nie gwarantuję ale wspominano o tym w materiałach dodatkowych do dwupłytowych wydań Bondów.
" i jakim cudem ma tylko jedną bliznę po postrzale, jeżeli wcześniej dostał kulkę od Patrice'a w to samo miejsce, czyli w okolice prawego obojczyka, kiedy siedział w kabinie koparki? Więc która to jest rana - po tym strzale, czy po strzale Eve? Czy może trafiła go dokładnie w ten sam punkt, co wcześniej Patrice?!"
o to to, jak dla mnie największa wpadka w filmie ;D
też nie mogę tego pojąć ;)
Rana w okolicy obojczyka była z koparki - od Patrica. Od Eve dostał strzał pod prawe żebro co widać w czołówce. Chyba blizny nie widać bo nie pokazują w filmie całego torsu Bonda.
"i jakim cudem ma tylko jedną bliznę po postrzale, jeżeli wcześniej dostał kulkę od Patrice'a w to samo miejsce, czyli w okolice prawego obojczyka, kiedy siedział w kabinie koparki?"
"o to to, jak dla mnie największa wpadka w filmie ;D też nie mogę tego pojąć ;)"
A skad wiecie ze ma tylko jedna blizne po postrzale? To nie jest zadna wpadka, tylko macie problem z wyciaganiem logicznych wniosków...
"O ilości blizn?"
Raczej nie... Żeby zobaczyc ile Bond ma blizn musialabys obejrzec go calego, od stop do głowy, z przodu i z tyłu - nie sadzisz?
Jeszcze dla jasnosci: piszesz o scenie przed lustrem, kiedy wydlubuje sobie kule?
tak.
Wyraźnie strzelano do niego od przodu, powyżej pasa, więc... scena ta wystarczy ;)
Uhm. Jesli ta scena: http://imageshack.us/photo/my-images/854/skyfalll.jpg wystarczy ci zeby z cała stanowczoscia stwierdzic ze Bond ma tylko jedna blizne i uznac to za wpadke autorów filmu, to ja nie mam wiecej pytan...
Powiem szczerze, że osobiście nigdy nie lubiłem filmów z Bondem. Nie twierdzę, że są złe, głupie, nudne, czy coś takiego. Po prostu mam inny gust. Praktycznie nie zachwyciłem się ani jednym filmem z całej serii.
Tak więc prawdopodobnie dlatego całkowicie "odświeżona" seria Bondów z Danielem Craigiem i Judi Dench... jest moją ulubioną. ;-)