Czy to jeszcze Melodramat?
Francuska kolonia karna gdzieś w tropikach. I przypięte do niej niewielkie miasteczko z tanimi
spelunkami, miejscem kariery dla tych, którzy szukają wrażeń i wrażeń dla tych którzy nie zrobili
kariery.
Z więzienia każdy chce się wydostać... A najbardziej Clark Gable - złodziej: przystojny, inteligentny,
śmiały, błyskotliwy, zadziorny, popadający w konflikty ze strażnikami. Dość swobodnie traktuje swoją
karę pozwalając sobie od czasu do czasu wyskoczyć na miasto. :)
Powodem wypadu jest oczywiście piękna kobieta (która wcale na niego nie czeka) ale nie robi to różnicy
skoro on jest zainteresowany. Coś ich jednak łaczy - ona też chce się stąd wydostać a na miejscu nie
trzymają jej mury tylko brak gotówki. Jedyna droga do upragnionej wolności wiedzie oczywiście przez
dzunglę. Która w opinii niemal wszystkich oznacza śmierć. Komu się uda ją przechytrzyć ma przed sobą
długą żeglugę po niespokojnym morzu.
Próbę tę (po różnych perypetiach) podejmuje siedmiu śmiałków. Wśród nich ktoś nowy - Cambreau -
człowiek zjawiający się wśród więźniów niezauważenie i jakby z nikąd. Człowiek-tajemnica, który wie
więcej od innych i dzięki, któremu wszyscy uciekinierzy dowiedzą się czegoś o sobie. Który sprawi, że
ujawnią się ich prawdziwe myśli, instynkty, pragnienia. Skąd przyszedł? Kim jest? Dokąd idzie? Wśród
pospolitych przestępców pojawia się jakaś mistyczna zagadka.
***
Z tej dość ciekawie pomyślanej fabuły zieje jednak pustka. Zacznijmy od fabuły właśnie. Czy to
rzeczywiście melodramat? Wątek miłosny zajmuje w filmie (no nie policzyłem) ale dajmy na to 20 min. z
czego przez połowę oboje częściej się kłucą niż wyznają uczucie. Flim awanturnoczo-przygodowy? - mamy
przecież więźniów, ucieczkę, niebezpieczną przyrodę. Tylko że wszystko w scenach prawie jak w parku
albo na przejażdżce łódką w słoneczne, niedzielne przedpołudnie. Dramat? - tak, ale bez specjalnych
fajerwerków. Film psychologiczny - długie rozmowy bohaterów o ich życiu i wyborach drogi...
przewidywalne i dość płytkie (tyle żeby widz od razu zrozumiał umoralniajacy wykład co dobre a co złe).
Otóż jes w tym filmie wszystko - dramat, melodramat, dramat psychologiczny, komedia, przygoda - ale nie
można powiedzieć, że film ma wszystko czego dobremu kinu potrzeba, raczej sprawdza się zasada, że "jak
coś jest do wszystkiego to jest do niczego".
Franz Borzage najwyraźniej zabubił się w dzungli lub przeciwnie wybrał najłatwiejszą drogę byle do
brzegu. Mimo świetnej Joan Crawford i całkiem niezłego Gabela intryga miłosna nie przekonuje. Do końca
nie dowiemy się czy ona go kocha czy tylko wybiera mniejsze zło. Zresztą nie można się dziwić, skoro on
poświęca jej tyle uwagi co wczorajszemu śniadaniu. Pojawienie się tajemniczej postaci (opiekuna?,
anioła?, Boga?) otwierające cały wątek odkupienia, walki dobra i zła nie zostało wystarczająco mocno
podkreślone i wykorzystane a sceny odarto niemal z mistyki przez przesadnie patetyczne lub zbyt
trywialne gadanie. Dotknięcie absolutu powinno zmieniać coś w relacjach bohaterów i ich zachowaniach a
nie tylko w ich wyrazie twarzy. Wreszcie zakończenie - akcja się rozwiązuje, rozplątujemy wszystkie
supełki, wychodzimy z labiryntu ale nie znajdujemy nagrody. Nic na co byśmy czekali. Niemal brak
zakończenia.
Wreszcie strona realizacyjna: biorą pod uwagę nawet czas realizacji i niski budżet. Czy dzungla musi
przypominać (nieco zanidbany) Central Park? Clakr maszerując w blasku dni wpadać w ruchome piaski, z
których wypełza z zadziwiającą łatwością nie tracąc uśmiechu? Ucieczka przed krokodylem to
przekraczanie strumyka? Joan musi maszerować w butach na obcasach gubiąc i zbierając co chwilę elementy
garderoby? A w ogóle przez tę dzungle wiedzie tylko jedna droga - wszyscy wychodzą i trafiają do tego
samego miejsca. Nic dziwnego skoro mapa narysowana przez skazańców wygląda jak dziecięcy plan wyspy
skarbów i nie doprowadziła by nawet do budki z lodami za rogiem. Może nie prezentuje się lepiej z łódką
kołyszącą się na płytkiej, spokojnej wodzie, kręconą prawie zawsze z jednego ujęcia.
Szkoda mi tego filmu, bo porusza dość ciekawe problemy, ale musiał zostać opakowany w cukierkowe pudełko przygody i melodramatu na przeciętnym poziomie.
Zdecydowanie poniżej oczekiwań.
Wydaje mi sie, ze trudno czepiac sie sposobu realizacji filmu. Typowe ujecia dla tamtego okresu (sceny na lodzi, dzungla). Dzis wzbudzaje usmiech (politowania?), wtedy stanowily raczej norme. Wezmy poprawke tez na budzet. Faktem jest, ze film mogl byc wielki, a wyszedl taki nijaki.