Gdybym miał wytypować, którą produkcję okrzyknę ,,najbardziej przechwaloną'', to ,,Substancja'' będzie wisieć smętnie na podium. Gromkie oklaski, do obrzydzenia pozytywne recenzje, temat feministycznej niezgody na starzejące się ciało. O, losie - wszystko, co najgorsze w dzisiejszym pokoleniu, które dało sobie wmówić, że piękno zewnętrzne jest największą wartością kobiety! Bzdura do kwadratu, powielana przez zgorzkniałych samców i niedowartościowane samiczki, które nie mają nic ciekawego do powiedzenia, więc swoją głupotę maskują nieskazitelnym ciałem, podkręconymi rzęsami i malinowymi ustami do bankietu. I z góry uprzedzam - nie jednym oberwie się za promowanie szkodliwych wzorców. Cwaniaki w garniturach myślą, że starsze kobiety nie są zdolne do wybitnych kreacji aktorskich, więc na scenę wkracza oraz paraduje bez śmiesznych kompleksów Demi Moore (już po sześćdziesiątce!) i sieje popłoch wśród zagubionych ludzi, którzy nie potrafią starzeć się z klasą.
Obrzydliwe Hollywood, które nie szanuje własnych aktorów, jak Sean Penn (który gardzi feministyczną poprawnością, bo śmiał skrytykować czwartą generację feminizmu za jej bezpłciowość), obrzydliwa społeczność, która piękna szuka jedynie w witrynach własnych luster, standardy piękna narzucane przez mętnych, nieinteresujących próżniaków, którzy mają nierówno pod sufitem, to wszystko sprawia, że ,,Substancja'' jawi się jako arogancja zlodowaciałego świata zmęczona własnym odbiciem, które pęka, jak tafla szkła. ,,Substancja'' miał być swego rodzaju satyrą na podstarzałe aktorki, gdyż opowiada o gasnącej celebrytce w średnim wieku, gdzie marketingowcy uznali, że jej przemijające piękno uleciało, więc nie może robić dalszej kariery jako modelka (banda sflaczałych ponuraków, przecież w modzie liczy się elegancja, a nie, kto jak wygląda). Zostaje wypchnięta z branży przez młodszą koleżankę, która błyszczy, rzekomym, seksapilem - prezentując wdzięki na ekranie wyposzczonym odbiorcom.
Porzucona kobieta przez branżę, której oddała się bez reszty - pogrąża się w rozpaczy i planuje akt zemsty za stracone lata młodości. Nihil novi - casus ,,Wszystko o Ewie'' (1950) czy ,,Twarze na sprzedaż'' (1966), gdzie ludzkość dała się nabrać, że młodością nadrobisz za osobowość, a twój image jest ważniejszy od duszy. Próbuje zgrywać makabryczny thriller po narkotycznych pigułkach, ale irytuje swoją jaskrawą paletą kolorów, bezmyślnymi zbliżeniami na tyłek młodej aktorki, gdzie seksualizacja przybiera formę opresji. To ironiczna pop-drama, dla smutnego pokolenia, która nie potrafi wyjść na przeciw zgrabiałej modzie, nie wykazując sprzeciwu przeciwko obowiązującym normom i standardom w kolorowych gazetach, która ma przyciągać napalonych chłopców. Nie dopowiada niczego niezwykłego, ani nie prezentuje kontrowersyjnych opinii, chyba że szczytem ,,oporu'' nazwiecie niechęć do Zachodu, że Hollywood promuje niezdrowe nawyki, jak fakt, że dyskryminuje starsze kobiety względem seksownych dziewcząt przed trzydziestką? Jeśli to ma być szokujące dla publiczności, to jest to niepoważne, bo o tym wiedzą wszyscy wtajemniczeni w realiach dzisiejszego świata.
Film nie stara się niczego zgłębić, tylko wypluwa znane, ograne piosenki, że uroda przemija, lecz każdy boi się utraty piękna powierzchownego. Nasza bohaterka o imieniu Elizabeth ulega wypadkowi samochodowemu na trasie międzystanowej, co prowadzi do mizernej fabuły, gdzie prowokacja jest tanim substytutem rzeczywistości, ludzi, którzy boją się przyznać, że daliśmy innym władzę nad naszym pięknem, którzy za nas decydują, co jest atrakcyjne, a co uważane za brzydkie kaczątko. Ta produkcja tylko pogłębia problem, skąd homogenizacja kultury oraz urody. Nie wykazuje niczego świeżego, to chore jabłko - zepsute, nadgniłe od potwornych naleciałości medialnej sensacji. Próbuje być ostrą satyrą na starzejącą się skórę, a jest próżnym pseudo-horrorem, gdzie bohaterka zażywa narkotyk (zastrzyk rewitalizującej skóry), aby odzyskać szlachetną młodość (co za kpina z tematu, kiedy próbujesz obalić stereotyp o pięknie, a jednocześnie go powielasz!). Demi Moore w zaawansowanym wieku wciąż wygląda świetnie, ale oczywiście musieli zagrać perfidną kartą, żeby proklamować młodszą wersję kobiet, bo tylko takie mają szansę przyciągnąć publiczność. ,,Substancja'' nie wzmaga dyskusji, lecz dystansuje i sprawia, że jest kolejnym prototypem filmowym, o którym zapomnę za tydzień.
Tak bardzo skupia się na odmładzaniu, że nic nie mówi o starzeniu, o tym, że jest to cecha naturalna, tymczasem próbuje skrobać po tandetnych emocjach, zagrzebując się w płytkim, jednomyślnym punkcie, zamiast na sofistycznych dysputach o pięknie. Bazując na motywach ,,Doktor Jekyll i Mr. Hyde'' - nasza Elisabeth po zażyciu środka nowej reklamy odmładzającej rozdziela się na dwa ciała, gdzie z kręgosłupa wyrasta jej młodsza wersja - rozpuszczona swoim pyskatym pięknem młodszej ,,ja''. Jej starsze ciało powoli wygasa, gdy młodsza wersja hasa po wybiegach telewizyjnych i zgarnia niezasłużoną sławę. Ironicznie stwierdziłbym, że jej ,,wypuszczona'' wersja dawnej piękności z okładek i magazynów, to gwałt na oryginale oraz potwarz dla widowni, która woli celebrować sztuczną lalunię na wzmocnieniach. To uboga kaseta demonstracyjna wynaturzeń błyskotliwego Cronenberga, który nie bał się okazywać ,,szpetoty'' ciała, tymczasem ,,Substancja'' chce estetycznie zadowalać się ,,podkręconym'' ciałem, powielając hipokryzję telewizji oraz mediów, że tylko piękne, doskonałe ciało się sprzedaje (przypominam, że Lena Dunham w serialach potrafiła pokazywać niedoskonałości czy cellulit bez wstydu).
Niestety, ale ten film powiela toksyczne wzorce, że starzejące kobiety czują się przygnębione, bo ich czar przemija, a Elizabeth zamiast cieszyć się pięknem, którego tak rozpaczliwie szukała (!), zaczyna schizofrenicznie czuć urazę do dawnej siebie (to jest dopiero żałosne!). To obrzydliwy, paskudny pokaz, który nie pogłębia drażliwego tematu, jak społeczność czy telewizja zamyka się na ,,kanon'' urody. Wychodzi niejako hipokryzja dzisiejszych czasów, gdzie próbujesz przekonać widza, że przemijanie jest nieuniknione, a jednocześnie perfidnie zagrywasz młodością, aby jej kibicować. To słaba, obła satyra na miałkie pokolenia, puste dziewuchy, które same sprowadzają się do skorupy, i zewnętrznej fasady czy blichtru Hollywood. Utożsamiają się z żałosnymi kanonami mody, identyfikując się z płytkimi mężczyznami, którzy myślą między nogami, zamiast błyszczeć elokwencją na salonach. To bajka o ponurej rzeczywistości, którą nikt nie chce strącić z tronu. Nawet sam reżyser. Żadnego wyzwania, żadnej polemiki, tylko telegraficzny skrót z prasówki, że kobiety mają termin przydatności (według manipulacyjnych ustaleń, jakiegoś upośledzonego intelektualnie anonima od marketingu).
Opinia pierwotnie pojawiła się na Literackiespelnienie.blogspot.com
Ten film, to właśnie powierzchowne podejście do sprawy, w bardzo taniej formie i w dialogach ubogich. O mężczyznach się nie wypowiadałem, bo to karykaturalni idioci , którzy nic tu ze sobą nie reprezentują. Seksualizuje tę młodą aktorkę na planie, aż do porzygu. Dla mnie jedno z największych rozczarowań 2024 r.
Zgadza się kobiety kobietom zgotowały ten los, i nie widać wyjścia z tej pułapki ustalonych kanonów piękna.
Kanony piękna są różne,ale film jest dobry A końcówka to komedia!ja świetnie się bawiłam.
Dokładnie tak. Ktoś się tutaj bardzo dużo napisał ale trochę nietrafione te żale.
O, znowu Ty. Już miałam sobie odpuścić ten film, ale Twoje recenzje działają na mnie na opak.
Nigdy nie zadziała z nami tak samo, chociażbym napisał najdłuższą recenzje na świecie.
Cudowny bełkot, puste frazesy i brak elementarnej wiedzy socjologicznej. A przede wszystkim - nie zrozumienie przekazu filmu. Pierwsza z brzegu, bo mi się nie chce rozbierać wszystkiego, bzdura - piękno kobiet (różnie rozumiane) nie jest wynalazkiem nowym, jako system nadawania wartości kobietom. Jest tak stary, jak patriarchat. To nie jest problem współczesnych kobiet. Piękno zewnętrzne od wieków był największą wartością kobiety. Obok płodności.
Tobie też zaraz powiem, że cudowny bełkot i frazesy. Powtarzasz te same modne hasełka, że liczy się piękność oraz płodność. Bla-bla-bla - powtarzane wielokrotnie przez te same grupy, które lecą naiwnie na laski, które puszą się swoim wyglądem. Próbujesz mielić kota ogonem do góry nogami, jak większość atencjuszy, którzy mają mi za złe, że nie popieram czyiś fanaberii psychologicznych. Skoro jesteś mądry i oczytany, to dlaczego nie polemizujesz z tekstem, tylko wyskakujesz z jakimiś modnymi hasełkami wypisanymi przez kulturę oraz społeczeństwo?
Tak się napuszyłeś, że nie zrozumiałeś co napisała mtx. Chłopie, posługujesz się górnolotnymi frazesami, którymi jarałem się jak miałem 14 lat. Generalnie nie odrobiłeś lekcji z historii, filmu, popkultury, literatury, sztuki, socjologii i psychologii. O empatii nie wspomnę. Okrągłe pustosłowie ukrywające braki. Aż dziwne, że w swoim zacietrzewieniu nie powołałeś się na motyw faustowski, stwierdzając: ble, bleeee... to już było.
Znowu to samo. Nie interesują mnie śmieszne fantazmaty społeczeństwa i urojone ideologie, które są śmieciem w kulturze. Nikt mi nie będzie mówił, co mam mówić i myśleć. Jestem od tego z daleka.
Czyli nie masz pojęcia czym jest kultura. Megalomanię i bufonadę jeszcze rozumiem, ale ignorancji nie.
Albo pójdźmy krok dalej i wszystkie błędy ludzkości zrzućcie na mnie, żebym nie musiał słuchać więcej tej społeczności. Skończmy z tym teatrzykiem życia.
Naprawdę sądzisz, że faceci kiedyś zebrali się w jaskini i ustalili, co jest wartościowe w kobietach a co nie?
"Pierwsza z brzegu, bo mi się nie chce rozbierać wszystkiego, bzdura - piękno kobiet (różnie rozumiane) nie jest wynalazkiem nowym, jako system nadawania wartości kobietom. Jest tak stary, jak patriarchat" xD w takim razie kasa u facetów to odwieczny system nadawania wartości, stary jak ... matriarchat
Ale lecenie przez kobiety na kasę faceta to właśnie przejaw patriarchatu i myślenia, że mężczyzna jest od utrzymywania żony
oczywiście, że nie, stricte ale to stricte genetyka i wzorce ukształtowane przez tysiące lat, nazywanie tego patriarchalizmem to kolejny cep do nawalania w mężczyzn
"Ale lecenie przez kobiety" A jak się nazywa lecenie wadery na samca alfa żeby dostać się wcześniej do mięsa i mieć pierwszeństwo w wychowaniu potomstwa???
"Jest tak stary, jak patriarchat." Raczej od kiedy natura stworzyła samców większych od samic co u ssaków jest naturalne. Samice zawsze mają mniej do gadania. Więc pretense kieruj do ewolucji i biologii rządzącej światem ożywionym.
Szafujesz różnymi pojęciami, które na różne ciekawe tropy faktycznie naprowadzają, ale jednocześnie przebija przez Ciebie tak elementarne niezrozumienie filmu oraz brak wiedzy psychologicznej, że niestety ani nikogo nie przekonasz ani nikomu nie będzie się chciało rozkładać na czynniki pierwsze wszystkich tych akapitów, które naprodukowałeś, aby to Ciebie do czegoś przekonać.
Dam tylko to:
Elizabeth zamiast cieszyć się pięknem, którego tak rozpaczliwie szukała (!), zaczyna schizofrenicznie czuć urazę do dawnej siebie (to jest dopiero żałosne!) - to nie jest schizofrenia, tylko istota narcystycznej rany, ale też innych zaburzeń, jak odżywiania czy wyobrażeń o swoim ciele, anoreksji, objawiających się nienawiścią do siebie i desperacką próbą utrzymania lub zdobycia kontroli nad sobą samym. Sprowadzanie filmu do jakichś głupich panienek z instagrama czy pustych kobiet i pomijanie opisanych powyżej problemów świadczy o braku empatii i sporej ignorancji.
Mam wrażenie, że byłeś na dobrej drodze, bo wspomniałeś o Jekyll/Hyde, ale dalej już coś nie pykło. Istotą narcyzmu jest egzystencjalna pustka, brak osobowości, nienawiść do siebie, zaniżone poczucie własnej wartości przy jednoczesnym wybujałym ego, ubogie życie wewnętrzne (Elizabeth) i przysłaniająca to monstrum piękna społeczna maska, narcystyczna skorupa, uzależnienie od przyjemności, poklasku (Sue). Zdjąć tę maskę z twarzy narcyza nie jest łatwo, odrywa się razem ze skórą. To jednocześnie jego dar, jak i przekleństwo. Obie części tej samej osoby odnoszą się do siebie z pogardą. Przypomina to ludzi, którzy zamiast odżywiać się zdrowo, wolą wydać kasę na narkotyki lub alkohol, wpieprzają serotoninę. Albo te Kariny ze sztucznymi rzęsami i długimi tipsami, ale za to z zapuszczonymi pazurami u stóp i brzydkimi piętami, których nie widać pod butami. Albo niegdyś modelki jedzące waciki nasączone sokiem pomarańczowym.
Ludzie bywają szkaradni, ale z jakiegoś powodu zamiast próbować siebie uleczyć, maskują to brokatem, bo tak łatwiej.
Pasożytują na własnym organizmie dla natychmiastowych efektów i szybkiej gratyfikacji. Przecież Sue obchodziła się z ciałem Elizabeth jak z kubłem śmieci. Było jej o tyle potrzebne, o ile dostarczało drogocennego eliksiru. Dokładnie jak człowiek robi w młodości, gdy jeszcze nie martwi się o konsekwencje wypalonych fajek, konsumpcyjnych zakupów i braku oszczędności na starość. Upycha trupa w szafie i wychodzi na dyskotekę. Do czasu aż zdrowie w końcu upomni się o swoje, o zwrot zaciągniętego długu beztroski.
Przyznam, że moją pierwszą myślą było, że teraz młoda wersja może sobie korzystać ze swojej matrycy na łańcuchu, co miałoby pójść źle? Właśnie to, że to nie jest dosłownie figuratywna opowiastka sci-fi, tylko wizualna reprezentacja skonfliktowanej osobowości. To jest jedna i ta sama osoba, o czym zresztą film stale przypomina, która w swoim zaburzeniu nienawidzi siebie. Rozpatrując ten podział psychologicznie, a nie, jak w filmie o klonowaniu, ta nienawiść do siebie nabiera sensu. Oraz to, że nie potrafi się cieszyć z odzyskanej młodości, co Tobie jawiło się jako głupie.
Jeśli nie dbasz o siebie (nie odżywiasz psychiki ani ciała, tylko karmisz serotoniną/dopaminą), zakładasz na zagrzybione stopy szpilki od Louboutin, to one zgniją - czyt. przyjdzie choroba, fizyczna lub psychiczna. To jak Elizabeth miała się z tego cieszyć?
Film przypominał "Young adult" z Charlize Theron - też przepiękna kobieta, a jakże pusta w środku, całe dnie spędzała na oglądaniu głupich programów w tv i obżeraniu się niezdrowym żarciem. Ale raz na jakiś czas wrzucała na siebie seksowną kieckę.
Film wspaniale ilustruje tę wewnętrzną walkę w świecie narcystycznej osoby (lub osoby, którą wykreował narcystyczny system, jak aktorzy, modelki czy gwiazdy telewizji). I jak niewiele ostatnich produkcji, relatywizujących zło, miał morał. Jeśli z jakimkolwiek ostrzeżeniem mogła wyjść z seansu młoda dziewczyna, to właśnie takim, że warto za życia inwestować w siebie, które przełoży się na bogatą starość. I nie dawać się tym instagramowym trendom piękności. Bo im przyświeca brzydota. Ja tę brzydotę w olśniewającej wersji Sue dostrzegłam. Ty chyba nie. Szkoda.
Świetnie rozpisane, więc muszę pogratulować za niezły mindset oraz drobiazgowość. Problem jest taki, że ta narcystyczna dusza została przedstawiona w karykaturalny sposób, a ja jestem zbyt subtelny w niuansach, żeby się zachwycać. Uważam, że to uboga wersja ,,Portretu Doriana Graya", który jest napisany przepięknym, romantycznym stylem, a to jest wulgarna sztuka XXI wieku, gdzie kamera rejestruje pośladki i udaje, że nie seksualizuje kobiecej anatomii.
Chyba komentarz mi wyparował, bo go nie widzę. Świetna dedukcja, rozwinięcie i niezły mindset, natomiast narcyzi, to najczęściej schizofrenicy, którym można wszystko wmówić, i tylko czekają na komplement, żeby karmić swoją nędzę. Ładnie przedstawione kontrargumenty, choć to produkcja karykaturalna i krzykliwa w swojej formie, wręcz wulgarna, kiedy śledzi własne skrzywienie oraz pompuje pośladki aktorki, jeszcze ta cukierkowa stylistyka przyprawia o mdłości. Dla mnie to uboga wersja ,,Portretu Doriana Graya", który jest napisany przepięknym, romantycznym stylem, a to jest tylko marna imitacja, wulgaryzacja tematu, jak kult młodości wszystkim odwalił.
Ale właśnie chodzi o to, że ta narcystyczna wizualizacja NIE jest karykaturalna. Tak wygląda narcyz po zdjęciu maski. Gdyby tylko kobiety i mężczyźni przejrzeli na oczy, zamiast się zachwycać jednymi pośladkami, świat uniknąłby wielu nieszczęśliwych, toksycznych związków, a może i zbrodni. Tak wygląda narcyz - ostatnio nawet widziałam mema, gdzie po lewej stronie była piękna dziewczyna, a po drugiej jej wypaczona, skrzywiona wersja, a tekst głosił to, co przed chwilą napisałam. Gdyby tak wyglądali narcyzi, nikt by się nie dał oszukać. Armie Hammer jest idealnym przykładem, wygląda jak książę z bajki, a w środku potwór z bagien (zakładam że wszystkie historie o nim i jego rodzinie to prawda, nie bawię się teraz w roztrzyganie, czy te kobiety kłamią itd).
Ale właśnie chodzi o to, że ta narcystyczna wizualizacja NIE jest karykaturalna. Tak wygląda narcyz po zdjęciu maski. Gdyby tylko kobiety i mężczyźni przejrzeli na oczy, zamiast się zachwycać jednymi pośladkami, świat uniknąłby wielu nieszczęśliwych, toksycznych związków, a może i zbrodni. Tak wygląda narcyz - ostatnio nawet widziałam mema, gdzie po lewej stronie była piękna dziewczyna, a po drugiej jej wypaczona, skrzywiona wersja, a tekst głosił to, co przed chwilą napisałam. Gdyby tak wyglądali narcyzi, nikt by się nie dał oszukać. Armie Hammer jest idealnym przykładem, wygląda jak książę z bajki, a w środku potwór z bagien (zakładam że wszystkie historie o nim i jego rodzinie to prawda, nie bawię się teraz w roztrzyganie, czy te kobiety kłamią itd).
Natomiast co do wulgaryzacji tematu, pośladków - serio? Przejrzyj instagrama, pudelka, tindera, teledyski popowe i hiphopowe, tak wygląda współczesny świat. I nie piszę tego dlatego, że się z nim zgadzam, też wolę lata 90 i koszule flanelowe na nastolatkach, zamiast dżinsowych spodenek wielkości majtek. Piszę o tym dlatego, że ten film to świetnie eksploatuje, pławi się w tym pięknie, seksowności do tego stopnia, że aż przekracza granicę po której to przestaje być ładne, a zaczyna śmieszne. Jest to tak głupie, że zaczyna być mądre. A skaczące wygolone pipki aż odpychające, odseksualizowane. Ja bym wręcz chciała, żeby mój partner obejrzał ten film, żeby mieć raz a dobrze z głowy temat młodszych, zgrabniejszych i kusej ubranych dziewczyn, o które potencjalnie mogłabym być zazdrosna teraz lub w przyszłości. Jemu po prostu się odechce oglądania i zachwytu takim tanim seksem, bo już na zawsze pozostanie w jego głowie cichy głosik, przypominający mu jakie to prymitywne i prostackie.
W miejsce tego jakże pociągająca przez chwilę wydaje się uśmiechająca do siebie Demi tuż przed pójściem na randkę, ten intymny portret pięknej i dumnej z siebie kobiety. Który zaraz zostaje zaszczuty przez sztuczność. Oraz przez własne kompleksy, które doprowadzają ją do upadku w przepaść.
Mam wrażenie, że trochę urwałeś się z innej planety albo dopiero co wyszedłeś ze sztuki Szekspira i obejrzałeś film z innej epoki, nie na swoje czasy, niczym Wjazd pociągu na stację w La Ciotat i ten przekaz Cię po prostu rozjechał. Chyba nie mamy tego samego instagrama, nie chodzimy po tych samych ulicach. Wszyscy moi koledzy maja o kilka lat młodsze laski, a sami rozprawiają jak to po 30 roku życia kobieta już nie urodzi zdrowych dzieci. A znajdź mi faceta, który przed 30 jest gotowy na dzieci? Albo kobietę, która dopiero rozkręca karierę, żeby jako tako było ją później stać na macierzyński i przedszkole. Kolega mówi że na tinderze same gołe tyłki, nawet wśród kobiet, które poszukują stałego związku.
A kto jest po drugiej stronie tego spektrum? Feministyczne intelektualistki, które też teraz trąbią na prawo i lewo o sex-workingu, o swoich prawach do seksualizacji swojego ciała, bez seksualizowania go w oczach mężczyzn (czy jakoś tak).
Ja wiem, że nie jestem ani po jednej ani po drugiej stronie, interesuję się filozofią, astrofizyką, polityką, mam ogromną nostalgię do lat przeszłych i ich muzyki i tem film mi tylko przypomniał, że to właściwa droga. Droga która mnie kiedyś uratuje przed losem Sue, która pod koniec filmu pokazała swoją prawdziwą twarz :D
A jednak, jednak..
wciąż pozostaje we mnie nienazywalny strach przed starzeniem się. Mężczyźni dłużej wyglądają przystojnie, seksownie. Oni nawet po 60 są w stanie przygruchać sobie 25 latkę. Znam przypadek 70 latka i 30 latki. W drugą stronę to nie działa. Więc kto wie, co będzie ze mną za 20/30 lat?
Muszę Cię zmartwić, ale żyje z dala od mediów społecznościowych i nie wiem, jak wyglądają mityczne kobiety na Instagramie. Mam ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż oglądanie portretów ludzi, którzy nie wiadomo, z czym się anonsują. Nie kupuje tego naskakiwania na mnie, że urwałem się z Szekspira. Ja po prostu dbam o swoje wychowanie w kulturowej betoniarce, gdzie każdy daje sobie wmawiać, jakieś bzdury urojonych ludzi, że musisz być panią domu, być piękna jak bogini Egiptu i inne pierdoły, które mnie nie interesują.
Fajnie się Was czytało. Dziękuję. Myślę, że teraz mogę odebrać ten film ... pełniej. Moja Partnerka w rozmowie po filmie właśnie zwróciła moją uwagę na fakt, że ta doskonalsza odmiana siebie jest także doskonalsza w dążeniu do samej siebie, tej sprzed lat. Potrafi bardziej pozbywać się starej Elizabeth, która jest niefajna w jej rozumieniu. Że to walka ze sobą gdzie w ostatecznym momencie nagle poznaje samą siebie i nie chce jej stracić, mimo, że zdaje sobie sprawę że nie powinna ufać sobie samej. Widzieliśmy jak się to kończy. Ale mam pretensję o końcówkę filmu w klasie C. Nie wiedziałem, czy mam sie smiać czy udawać powagę. Moim zdaniem to do nikogo nie przemawia. Lalki, które siebie "poprawiają" przecież nie zrozumieją tego przekazu.
Twój partner nie przestanie się ślinić do młodych i seksownych dziewczyn czy Ci się to podoba czy nie. ;)))
I z całego mojego wywodu tylko tyle masz do powiedzenia durna pało? XDDD nie mierz innych swoją miarą. Mój partner może się ślinić do kogo chce, podobnie jak ja :) Ważne jest co wybieramy i jakie decyzje finalnie podejmiemy, bo liczy się jeszcze wiedza, inteligencja, wspólne doświadczenia i własny świat, a nie tak jak dla ciebie wyłącznie tyłki innych orangutanów.
Wiedziałem, że taka będzie twoja reakcja zwłaszcza biorąc pod uwagę twój nick. I kto tu jest durną pałą?! xDDDDD Jak tak traktujesz swojego partnera to patrz jak on nie tylko się lampi na młode dupcie, ale i jak cię zamienia na jedną z nich! ;))) No, chyba że piz*owaty z niego Pantoflarz to pozamiatane. A poza tym film chuyowy i nie przekona mnie jakiegokolwiek stwierdzenie.
Nie mam zamiaru cię do niczego przekonywać, mam gdzieś co myślisz o tym filmie, o mnie, o moim partnerze czy o czymkolwiek na świecie. Możesz nawet mnie nazwać gorzej niż durna pała, a i tak mnie to nie będzie obchodziło, bo dlaczego miałabym się przejmować tym, co durna pała o mnie myśli? Albo lepiej, powołując się na formułkę o niezniżaniu do mojego poziomu, nie będziesz mnie wyzywał ani obrażał. I guess what - to również mnie nie obchodzi. Już pokazałeś klasę pierwszą wiadomością, co masz do powiedzenia i w jaki sposób twoja durna pała może poszerzyć moje horyzonty poznania, więc na tym nasza komunikacja się kończy. Papa
Tak bardzo masz w dupie to, co napisałem, że yebłaś mi tu prawie referat o tym, jak bardzo masz w dupie to, co napisałem. Mało tego: w swojej nieskończonej mądrości bezpodstawnie pojechałaś mnie od "durnej pały", co tylko uwidoczniło pustkę w twojej główce. Co tu dużo mówić: typowa polka! xDDDDD
Leć oglądać dr Szarpanki, to może spłynie na ciebie choć kapka jego inteligencji, bo na razie to kiepsko koleś rozumujesz (np znaczenie słowa "bezpodstawnie").
Oglądać będę później "Makbeta" (2015) na DVD, a ty idź lepiej Słonico pobiegać i zrzucić wagę, bo twój liebe lada moment naprawdę zostawi cię dla młodszej ładniejszej. ;)))
"Ja bym wręcz chciała, żeby mój partner obejrzał ten film, żeby mieć raz a dobrze z głowy temat młodszych, zgrabniejszych i kusej ubranych dziewczyn, o które potencjalnie mogłabym być zazdrosna teraz lub w przyszłości...". Zdaje się, że popełniasz błąd, bo zakładasz, że ludzie myślą i są zdolni do autorefleksji. Otóż nie są. Nie potrafią wyciągać prostych wniosków, kojarzyć faktów, łączyć kropek i uczyć się (w tym na cudzych błędach).
Biorąc pod uwagę komentarze "ludzi" na filmwebie czy ogólnie w internecie, to byłby błąd i jak najbardziej się zgadzam z tym, co piszesz. W przypadku mojego partnera, nic bardziej mylnego. Jest wysokointeligentnym człowiekiem i jego opinia po filmie była balsamem na mój udręczony przez Filmweb mózg. Bynajmniej też nie lukrował mi, nie na tym rzecz polega :)
Dla mnie stosuje zbyt prymitywne sztuczki, żeby się zachwycać. Wolę niuanse i subtelność, a tu na każdym kroku krzyczy, a ostatni akt to dosłownie desperacja.
Twój komentarz wydaje się dodawać do filmu coś, czego tam zwyczajnie nie ma. Anoreksja, zaburzenia odżywiania? Sęk w tym, że nic takiego nie ma miejsca. Co najwyżej starsza wersja się obżera, co nie wybrzmiewa dobrze w kontekście produkcji. Co gorsza, film pokazuje, że młodszej wersji głównej bohaterki wiedzie się bez problemów. Że młodość rzeczywiście przyniosłaby jej wszystko, czego może zapragnąć, gdyby nie działanie leku i zachłanność. O wiele lepiej wybrzmiałoby, gdyby okazało się, że piękne ciało nie może dać jej wszystkiego. Wg mnie przekaz wyszedł taki: Jak jesteś ładna, to w sumie walić wszelkie inne cechy, masz sukces jak w banku. Co gorsza, rzeczywistość wydaje się to potwierdzać. Czy utwierdzanie widza w takim przekonaniu to dobry pomysł?
Co do dbania o siebie, nic takiego z filmu nie wybrzmiewa. Wręcz przeciwnie. Nie widzimy żadnych starań żadnej z pań o to, aby dobrze wyglądać. Nie widzimy tego, że za pięknym ciałem stoją treningi, golenie się, zabiegi kosmetyczne, pielęgnacja i wiele innych. Sue w zasadzie budzi się i ma.
"Substancja" może i ma w planach przekazywać to, co próbujesz tutaj wmówić, ale robi to tak nieudolnie, że wysyła sprzeczne sygnały.
Co do narcyzmu, to ironiczne, że o nim piszesz, bo Twoja pewność co do racji własnej w tym komentarzu brzmi naprawdę narcystycznie.
,,Substancja'', to chodząca sprzeczność. Chce uchodzić jako pokaz szokujący i drastyczny, dokąd prowadzi ślepe zapatrzenie za młodością i urodą, a jednakowo prezentuje śliski portret, jak łatwo zdradzić samą siebie, i dosłownie obarczać starość za to, że każdy staje się starszy. Co do treningów, to racja - pokazują się w tych programach niemal w idealnych konfiguracjach, jakby to było coś naturalne. W ogóle śmieszy mnie koncept, że opowiadasz o pięknie, a jedynie, co potrafisz pokazać, to tyłeczki, jak bansują na ekranie. Jest to po prostu obciach, dla stulejarzy. Ja odniosłem wrażenie, że ktoś tu nie potrafi pokazywać piękna kobiecego, tylko leniwie walić po ,,ryju'' soczystymi wdziękami.
Olga Tokarczuk określiła literalizm chorobą współczesnego świata – zmartwiona tym, że coraz więcej ludzi wszystko traktuje dosłownie, literalnie, zero-jedynkowo, bez stanów pośrednich czy rozszerzonych o dalsze lub bliższe
skojarzenia. Wydaje mi się, że zapadłeś na tę chorobę niestety i nie zrozumiemy się.
Naprawdę tak ciężko jest Ci sobie wyobrazić presję i problemy z jakimi potencjalnie młodsza wersja Elizabeth, którą Ty odbierasz jako idealną, mogła się mierzyć? I dopiero jakby to było pokazane jak krowie na rowie, że złamała nogę, więc ją wypieprzyli z programu albo przyjaciele się od niej odwrócili, to dopiero byś pogratulował twórcom realizmu i wartościowego przekazu? Pewnie tak, ale to byłby inny film i o czym innym. O sensie życia, o wartościach, ale nie o kompleksach, nie o zakrzywionym obrazie samego siebie, nie o poczuciu własnej wartości, nie o kapitalizmie, nie o systemie, nie o narcyzmie, nie o zaburzeniach odżywiania, nie o uzależnieniach, nie o meandrach psychiki. Krótko mówiąc, nie o konflikcie wewnętrznym bohaterki, który jest tu siłą napędową filmu, lecz jej zmaganiach ze światem. Jak bardzo można nie zrozumieć meritum scenariusza. Strasznie lecisz po powierzchni.
Przecież już w pierwszej scenie widzimy z czym mierzy się dojrzała kobieta, a zatem młoda też. Dla Elizabeth to są oczywiście operacje chirurgiczne, prywatny trener i takie takie. Dla młodej Sue optymalnie mniej, bo jest młoda i jędrna z lepszym metabolizmem, ale to też jest okupione bólem i wyrzeczeniami. I naprawdę nie musimy go oglądać, by wiedzieć, że jest. Wystarczy ekstrapolować ból Elizabeth, by przełożyć go na Sue. Film dokładnie o tym mówi - o problemach kobiet, starych czy młodych, które muszą dopasować się do instagramowych trendów, przy założeniu że tylko w takich zawężonych kryteriach wyznaczają horyzonty swojego świata. Przecież teraz nawet 20 latki robią sobie operacje plastyczne, powiększające pośladki, usta czy cycki. Taka Sydney Sweeney nie wyglądałaby jak wygląda, gdyby ktoś z góry jej nie poradził, że przyda jej się parę podatkowych gramów na klatce piersiowej. I patrząc na nią w Euforii czy innej komedii romantycznej, doskonale zdajemy sobie sprawę, że wystarczy że choć trochę jej się noga powinie i wszystko przepadnie. Nikt tu nikogo nie przekonuje, że młodość i piękne ciało daje wszystko XD. To równie dobrze można by powiedzieć, że w Requiem dla snu narkotyki zapewniają piękne stany albo udział w telewizji. Tylko dlatego, że bohaterka źle nie skończyła w swojej osobie, jak bohaterowie Requeim, lecz w reprezentacji wersji siebie, nie znaczy, że film pozbawiony jest morału o jej upadku. Przecież twórcy stale podkreślają, że to jedna i ta sama osoba lol.
Wybacz, ale zaczynasz przypominać opozycję, która chce mnie stłamsić i przekrzyczeć. Niepotrzebnie się rozpisujesz, jakby od tego zależało, dlaczego ten film w twoich oczach jest lepszy, niż sądzę. ,, Substancja" krzyczy z każdej strony, to agresywny śmieć, gdzie mężczyźni są przerysowani, laski sztuczne, kompozycja zero-jedynkowa, nieco skopiowana że Lśnienia. Gdyby nie robił z siebie głupiutkiej satyry, to by nic z niego nie zostało, bo wszystkich portretuje jak potwory z wyborczej. Nie ma tu żadnej pozytywnej postaci. Tępi mężczyźni i jeszcze głupsze kobiety kapitalistycznego Hollywood, które upadło przez własną chciwość i pychę. Dzisiaj nawet z Kalifornii uciekają sławni artyści, bo Los Angeles upada.
Utwór filmowy czy literacki nie ma obowiązku oddawać sprawiedliwości całemu światu z wszystkimi przyległościami, żeby utrzymać prawo głosu. Czasem, żeby przedstawić jakąś prawdę, jakąś esencję, trzeba pokazać jego wycinek. Bo jeśli pokażemy wszystko, wszystkie argumenty za i przeciw, to tak jakbyśmy nic nie pokazali i nic nie powiedzieli. Już napisałam koledze niżej, że gdyby film zawierał to, co on chciałby w nim zobaczyć to po pierwsze byłby innym filmem i o czym innym, a po drugie on już to w sobie ma, tylko trzeba to dojrzeć, przebić się przez binarność swojego myślenia, a odpalić tryb kwantowy. Wszystko to co w filmie zostało pokazane jak najbardziej funkcjonuje w show biznesie. Ty się w tym nie obracasz, nie ma na to Twojej zgody, ale nie znaczy że tak nie jest. Po prostu film nie jest dla Ciebie i nie wiem, dlaczego aż tak bardzo Cię to przejmuje. Mi taki Titane nie podobał i uważam za bezwartościowy, szkodliwy i głupi, ale z nikim nie zamierzam o tym dyskutować. Po prostu zakop i zapomnij. Jest mnóstwo różnych filmów które ocenisz na 9.
Skoro ktoś zaczyna polemizować nie zamierzam sobie odpuścić. W przeciwieństwie do wielu ludzi nie boję się dyskusji i bronić własnych racji, a nie uciekać, jak taka fleja, która każdego się boi. Nie muszę obracać się w tym towarzystwie, bo znam kulisy Hollywood od zaplecza. Znam ciekawostki, o których nie jeden chciałby usłyszeć, ale to trzeba poszperać, a nie iść na gotowe, jak w filmie ,,Substancja".
Ja nie poszłam na Substancję po ciekawostki o Hollywood i chyba nikt tu z obecnych tego nie potrzebuje XD Poszłam po film psychologiczny z zacięciem sci-fi, bo tylko takie nastawiają mnie na odbiór nietypowych częstotliwości i taki dostałam. Jednocześnie film nie bazuje na jakichś wyssanych z palca treściach woke, które nie mają nic wspólnego z otaczającą mnie rzeczywistością, więc fundamenty pod film również są solidne. Uncut gems również oglądałem z przyjemnością, mimo że nie mam nic wspólnego ani z meczami koszykówki ani nowojorskim światem jubilerów z półświatka ani nie mam potrzeby o tym szperać, żeby poznawać ciekawostki.