Gdybym miał wytypować, którą produkcję okrzyknę ,,najbardziej przechwaloną'', to ,,Substancja'' będzie wisieć smętnie na podium. Gromkie oklaski, do obrzydzenia pozytywne recenzje, temat feministycznej niezgody na starzejące się ciało. O, losie - wszystko, co najgorsze w dzisiejszym pokoleniu, które dało sobie wmówić, że piękno zewnętrzne jest największą wartością kobiety! Bzdura do kwadratu, powielana przez zgorzkniałych samców i niedowartościowane samiczki, które nie mają nic ciekawego do powiedzenia, więc swoją głupotę maskują nieskazitelnym ciałem, podkręconymi rzęsami i malinowymi ustami do bankietu. I z góry uprzedzam - nie jednym oberwie się za promowanie szkodliwych wzorców. Cwaniaki w garniturach myślą, że starsze kobiety nie są zdolne do wybitnych kreacji aktorskich, więc na scenę wkracza oraz paraduje bez śmiesznych kompleksów Demi Moore (już po sześćdziesiątce!) i sieje popłoch wśród zagubionych ludzi, którzy nie potrafią starzeć się z klasą.
Obrzydliwe Hollywood, które nie szanuje własnych aktorów, jak Sean Penn (który gardzi feministyczną poprawnością, bo śmiał skrytykować czwartą generację feminizmu za jej bezpłciowość), obrzydliwa społeczność, która piękna szuka jedynie w witrynach własnych luster, standardy piękna narzucane przez mętnych, nieinteresujących próżniaków, którzy mają nierówno pod sufitem, to wszystko sprawia, że ,,Substancja'' jawi się jako arogancja zlodowaciałego świata zmęczona własnym odbiciem, które pęka, jak tafla szkła. ,,Substancja'' miał być swego rodzaju satyrą na podstarzałe aktorki, gdyż opowiada o gasnącej celebrytce w średnim wieku, gdzie marketingowcy uznali, że jej przemijające piękno uleciało, więc nie może robić dalszej kariery jako modelka (banda sflaczałych ponuraków, przecież w modzie liczy się elegancja, a nie, kto jak wygląda). Zostaje wypchnięta z branży przez młodszą koleżankę, która błyszczy, rzekomym, seksapilem - prezentując wdzięki na ekranie wyposzczonym odbiorcom.
Porzucona kobieta przez branżę, której oddała się bez reszty - pogrąża się w rozpaczy i planuje akt zemsty za stracone lata młodości. Nihil novi - casus ,,Wszystko o Ewie'' (1950) czy ,,Twarze na sprzedaż'' (1966), gdzie ludzkość dała się nabrać, że młodością nadrobisz za osobowość, a twój image jest ważniejszy od duszy. Próbuje zgrywać makabryczny thriller po narkotycznych pigułkach, ale irytuje swoją jaskrawą paletą kolorów, bezmyślnymi zbliżeniami na tyłek młodej aktorki, gdzie seksualizacja przybiera formę opresji. To ironiczna pop-drama, dla smutnego pokolenia, która nie potrafi wyjść na przeciw zgrabiałej modzie, nie wykazując sprzeciwu przeciwko obowiązującym normom i standardom w kolorowych gazetach, która ma przyciągać napalonych chłopców. Nie dopowiada niczego niezwykłego, ani nie prezentuje kontrowersyjnych opinii, chyba że szczytem ,,oporu'' nazwiecie niechęć do Zachodu, że Hollywood promuje niezdrowe nawyki, jak fakt, że dyskryminuje starsze kobiety względem seksownych dziewcząt przed trzydziestką? Jeśli to ma być szokujące dla publiczności, to jest to niepoważne, bo o tym wiedzą wszyscy wtajemniczeni w realiach dzisiejszego świata.
Film nie stara się niczego zgłębić, tylko wypluwa znane, ograne piosenki, że uroda przemija, lecz każdy boi się utraty piękna powierzchownego. Nasza bohaterka o imieniu Elizabeth ulega wypadkowi samochodowemu na trasie międzystanowej, co prowadzi do mizernej fabuły, gdzie prowokacja jest tanim substytutem rzeczywistości, ludzi, którzy boją się przyznać, że daliśmy innym władzę nad naszym pięknem, którzy za nas decydują, co jest atrakcyjne, a co uważane za brzydkie kaczątko. Ta produkcja tylko pogłębia problem, skąd homogenizacja kultury oraz urody. Nie wykazuje niczego świeżego, to chore jabłko - zepsute, nadgniłe od potwornych naleciałości medialnej sensacji. Próbuje być ostrą satyrą na starzejącą się skórę, a jest próżnym pseudo-horrorem, gdzie bohaterka zażywa narkotyk (zastrzyk rewitalizującej skóry), aby odzyskać szlachetną młodość (co za kpina z tematu, kiedy próbujesz obalić stereotyp o pięknie, a jednocześnie go powielasz!). Demi Moore w zaawansowanym wieku wciąż wygląda świetnie, ale oczywiście musieli zagrać perfidną kartą, żeby proklamować młodszą wersję kobiet, bo tylko takie mają szansę przyciągnąć publiczność. ,,Substancja'' nie wzmaga dyskusji, lecz dystansuje i sprawia, że jest kolejnym prototypem filmowym, o którym zapomnę za tydzień.
Tak bardzo skupia się na odmładzaniu, że nic nie mówi o starzeniu, o tym, że jest to cecha naturalna, tymczasem próbuje skrobać po tandetnych emocjach, zagrzebując się w płytkim, jednomyślnym punkcie, zamiast na sofistycznych dysputach o pięknie. Bazując na motywach ,,Doktor Jekyll i Mr. Hyde'' - nasza Elisabeth po zażyciu środka nowej reklamy odmładzającej rozdziela się na dwa ciała, gdzie z kręgosłupa wyrasta jej młodsza wersja - rozpuszczona swoim pyskatym pięknem młodszej ,,ja''. Jej starsze ciało powoli wygasa, gdy młodsza wersja hasa po wybiegach telewizyjnych i zgarnia niezasłużoną sławę. Ironicznie stwierdziłbym, że jej ,,wypuszczona'' wersja dawnej piękności z okładek i magazynów, to gwałt na oryginale oraz potwarz dla widowni, która woli celebrować sztuczną lalunię na wzmocnieniach. To uboga kaseta demonstracyjna wynaturzeń błyskotliwego Cronenberga, który nie bał się okazywać ,,szpetoty'' ciała, tymczasem ,,Substancja'' chce estetycznie zadowalać się ,,podkręconym'' ciałem, powielając hipokryzję telewizji oraz mediów, że tylko piękne, doskonałe ciało się sprzedaje (przypominam, że Lena Dunham w serialach potrafiła pokazywać niedoskonałości czy cellulit bez wstydu).
Niestety, ale ten film powiela toksyczne wzorce, że starzejące kobiety czują się przygnębione, bo ich czar przemija, a Elizabeth zamiast cieszyć się pięknem, którego tak rozpaczliwie szukała (!), zaczyna schizofrenicznie czuć urazę do dawnej siebie (to jest dopiero żałosne!). To obrzydliwy, paskudny pokaz, który nie pogłębia drażliwego tematu, jak społeczność czy telewizja zamyka się na ,,kanon'' urody. Wychodzi niejako hipokryzja dzisiejszych czasów, gdzie próbujesz przekonać widza, że przemijanie jest nieuniknione, a jednocześnie perfidnie zagrywasz młodością, aby jej kibicować. To słaba, obła satyra na miałkie pokolenia, puste dziewuchy, które same sprowadzają się do skorupy, i zewnętrznej fasady czy blichtru Hollywood. Utożsamiają się z żałosnymi kanonami mody, identyfikując się z płytkimi mężczyznami, którzy myślą między nogami, zamiast błyszczeć elokwencją na salonach. To bajka o ponurej rzeczywistości, którą nikt nie chce strącić z tronu. Nawet sam reżyser. Żadnego wyzwania, żadnej polemiki, tylko telegraficzny skrót z prasówki, że kobiety mają termin przydatności (według manipulacyjnych ustaleń, jakiegoś upośledzonego intelektualnie anonima od marketingu).
Opinia pierwotnie pojawiła się na Literackiespelnienie.blogspot.com
Czemu Ty to traktujesz jako coś, co miało być odbiciem w filmie? To tylko pewien przykład, nigdzie nie wspominałem, że to miało być w Substancji. Nie wiem, gdzie się dopatrujesz Sci-fi, bo ani to nauka, ani konkret gatunkowy. Tylko widzimisię scenarzysty, który wymyślił lek, o którym za chwilę by wiedziała cała garstka bogaczy.
Jako body horror to kiczowata makabreska tworzona na wzór del Toro, ale bez jego kreacji fantastycznych. Tylko polaryzuje dwie kobiety, które niby są jedną stroną, a w żadnym razie nie oddają ducha tej samej osobowości. Jak chcesz zabić siebie, to twórca robi podstawowy błąd, bo to zaprzeczenie własnej egzystencji. Odłącza się od tej, która jest naczelnym ciałem w teraźniejszości. Młoda nie zdaje sobie sprawy, że na dobrą sprawę nie istnieje, więc scenarzysta popełnia podstawowy błąd znaczeniowy.
Obejrzyj sobie na yt film "Wtopiła się w kanapę, na której siedziała 12 lat". Idealny przykład dla tych Twoich podstawowych błędów znaczeniowych. Rodzice wezwali policję do zmarłej córki, a zatem nie zabili jej z premedytacją i nie ukryli ciała, a mogli to zrobić z łatwością. Jednocześnie przez 12 lat nie zajmowali się nią, nie karmili, nie zamawiali do niej lekarzy, po prostu przywykli do swojego żyjącego w szafie trupa, przyzwyczaili do jego smrodu i wszystko poza kanapą było w domu w najlepszym porządku. Tak se zdrowo żyli obywatele, Chrześcijanie, matka urzędniczka państwowa na wysokim stanowisku. Czyli nie trzeba daleko szukać i jechać do zgniłego Hollywood, żeby móc przyjrzeć się rzeczonej narcystycznej odklejce i wyparciu, które nazywasz schizofrenią czy błędem egzystencjalnym. Wystarczy domek na przedmieściach. Jak najbardziej mnóstwo ludzi zabija innych lub siebie każdego dnia i nie zdaje sobie z tego sprawy, przychodzi z tym do porządku dziennego. Młodość nie zrozumie starości i na odwrót. I o tym jest film Substancja - o wypieraniu siebie, o gwałcie na poczuciu własnej wartości.
W tym filmie jedynie czego się wyparli to własnego rozumu i nie zdolności do logicznego rozumowania. Błyskotka cielesna dla oszumionej gawiedzi, która uwielbia kawałek ciałka na ekranie, który ślini się do ekranu i krzyczy ,,patrz" - tego pożądasz. Oglądasz jakiś fitness, a tu kamerzysta odwala cyrk z przybliżeniem na pośladki, to się nadaje do śmiechu warte i na kozetke do psychoterapeuty.
Przeczytałem całość, mam dla Pani złą wiadomość. Pan Kris ma we wszystkim rację, a nie może się pogodzić z obrazą uczuć religijnych.
Tu nie chodzi o różnice w interpretacji, po prostu jako wyznawczyni religii konsumenckiej, nie jest Pani w stanie znieść że ktoś obraża świętego produkcyjniaka :D
Do końca roku będzie jeszcze z 5 identycznych filmów, w przyszłym roku 50, każdy tak samo nachalnie pseudointeligentny, każdy będzie tak samo nietuzinkowy i ostry, jak sezonowe skrzydełka w barze z fastfoodem.
Dobrze że podkreśliłaś że to byli chrześcijanie, już się bałem że to zwykli psychole byli. Kamień z serca.
Porównanie do Tokarczuk bardzo niefortunne, ponieważ to również "artystka", która gardzi czytelnikami, a sama wyżyn intelektualnych w swojej literaturze nie prezentuje. Całkowicie mylisz subtelność i brak dosłowności z sygnałami, jakie wysyła utwór. Który, o zgrozo, robi to BARDZO dosłownie i nachalnie, więc inaczej, niż próbujesz to przedstawić. Co więcej, próbujesz doszukiwać się znaków, których film zwyczajnie nie wysyła. Istnieje coś takiego, jak dopowiadanie sobie i ewidentnie w tym miejscu to się dzieje. "Nikt tu nikogo nie przekonuje, że młodość i piękne ciało daje wszystko" no właśnie przekonuje, co wypunktowałam wcześniej.
Osobiście uwielbiam ,,Anna In w grobowcach świata" pani Tokarczuk. Kawał świetnej literatury. Polecam gorąco.
Dzięki za odpowiedź, rozumiem o czym mówisz. Mnie w tym filmie WŁAŚNIE zachwyciło to, że w kinie eksploatacji i body horrorze mogłam dopatrzyć się jakichś subtelności. Za dużo obecnie filmów wokół z satanistycznym przekazem, relatywizujących dobro i zło, zakonnic mordujących swoje nowo narodzone dzieci itd. Uważasz, że skoro w filmie pokazali jak młodszej wersji jest zajebiście, a starsza w zasadzie nadaje się do piachu, to taki był dosłowny przekaz filmu, ponieważ w żadnym punkcie jedna z drugą nie dostały nauczki odwrotnej z ich przekonaniami - typu młodej się podwinęła noga, a stara się zakochała z wzajemnością w swoim koledze albo podpisała intratny kontrakt dla modelek w wieku 50 czy tam napisała książkę i dostała Nobla. No super, tylko:
A) to by był inny film, o czymś zupełnie innym niż jest. Takich filmów, komedii romantycznych, że bohater pod koniec życia odkrywa, że to za czym gonił nie ma sensu, bo już to ma, są miliardy.
B) cały czas stosujesz tradycyjną logikę podziału bohaterki na dwie różne postacie, które operują w oddzielnych właściwych sobie stanach stanach, środowiskach i warunkach i w związku z tym każda z nich mierzy się z odmiennymi konsekwencjami. A to gie prawda. To JEST JEDNA I TA SAMA POSTAĆ, w ramach której myśli, czyny, a zarazem i ich konsekwencje stają się przedłużeniem drugiej. I wszystko to o czym mówisz i byś chciał dostać od tego filmu JUŻ W NIM JEST. Dokładnie ta sama bohaterka w ramach jednego życia dowiaduje się, a my wraz z nią, że życie to nie tylko uroda, kasa i sława, że nie warto otaczać się dupkami z Hollywood, że młodość to nie wszystko. Stary młodego nie zrozumie i na odwrót. Zazwyczaj człowiek potrzebuje kilkudziesięciu lat, żeby spuścić z tonu ze swoją arogancją i młodzieżową ignorancją w przekonaniu o własnej nieśmiertelności, w momencie gdy dostaje pierwszy słaby wynik od lekarza. Tutaj to się dzieje w przyspieszonym tempie, równolegle na dwóch płaszczyznach. Stąd ta schizofrenia bohaterki, bo i średni wiek i młodość rządzą się innymi prawami i nie powinno się tego mieszać. Trzeba zejść ze sceny i odpuścić, kiedy jest na to czas. Nic nie stało na przeszkodzie Elizabeth, żeby odnalazła się w nowej rzeczywistości i zajęła czymś innym niż na siłę ciągnąć aerobik.
To tak jakbyś oglądał film z pętlą czasową, a by go zrozumieć lepiej przykładał do arystotelesowskiej logiki przyczynowo-skutkowej.
Tylko, że obie kobiety to jedna i ta sama osoba. W tym problem, o dojrzałości i osobowości decyduje cała gama doświadczeń. Jeśli obie panie to jedna osoba, jedna świadomość, to dlaczego nie zachowują się tak samo? Przecież ciało jest młode, a osoba ta sama. Doświadczenia te same. Do tego to, co przykrego zrobi jedna z pań, druga odczuje. Powinna więc odczuć to sama na sobie. Młoda powinna wiedzieć, że podczas gdy zignoruje przestrzeganie zasady 7 dni, to po "przemianie" będzie cierpieć w zniszczonym ciele i to przez 7 dni. A potem następnych. Do tego brak ciągłości w świadomości pokazuje fakt, że młoda musiała wywiesić karteczkę na szybie z informacją, którą miała przeczytać starsza. Fakt zdziwienia bałaganem w domu po "przemianie" również to pokazuje. Więc nie, obie bohaterki wyraźnie nie były jedną osobą, jedynie z ciała pierwszej wyszła młodsza jej wersja, znacznie cofnięta w rozwoju. Film zupełnie nie trzyma się logiki, choć nie trzeba długo nad tym myśleć. Takich kwiatków jest tam od groma.
Co do zarzutu, że bohater uczący się na błędach występuje w wielu filmach to trochę dziwny wniosek, biorąc pod uwagę, że wszyscy tutaj zachwycają się nad funkcją dydaktyczną filmu i tego, jak to on nie pokazuje pewnych minusów młodego ciała (rzecz w tym, że nie pokazuje). A pokazuje tylko, że zażywanie dziwnych specyfików w celu odmłodzenia się jest złym pomysłem. No chyba, że specyfik by działał jak trzeba, wtedy to co innego... No bo wciąż, młode ciało jest lepsze, pokazuje się to na każdym kroku. Owszem, produkcja pokazała zepsucie branży filmowej, ale w zasadzie to zaatakowała tylko mężczyzn, jakby kobiety również nie były toksyczne w tej branży. No i oczywiście stało się to w możliwie najbardziej przerysowany sposób, więc nie ma mowy tu o subtelnościach.
Ale autorka dokładnie opisała te "braki logiki" wyżej, jest to idealna reprezentacja naszych decyzji w życiu, gdzie samych siebie okłamujemy, kiedy jednego dnia wmawiamy sobie, że będziemy się lepiej odżywiać, zaczniemy ćwiczyć, będziemy oszczędzać oraz będziemy bardziej patrzeć się w przyszłość...a nie mija tydzień i już wracamy w spiralę obżarstwa naużywania opiatów, braku ruchu oraz braniem kolejnej pożyczki na nowy gadżet, toż to idealna interpretacja uzależnienia, jest nawet scena kiedy starsza wersja uderza się po głowie, (po wykonanym telefonie) krzycząc... jesteśmy tą samą osobą
Porównanie do Tokarczuk jak najbardziej w celnie, ostro i w punkt. Czytając dyskusję pod tym filmem czekałem tylko kto przywoła. Jest to idealny film dla przeciętnego fana noblistki :D
Może to się zgadza, bo Tokarczuk nie trawię (choć nie próbowałam wszystkiego), a film oceniam bardzo nisko, jak widać na załączonym obrazku.
Tak i chyba nie ma co ani się rozpisywać ani powtarzać. To taki film, który albo się kocha i czuje albo nie. I nikt nikogo nie przekona.
Nie, film jest denny, po prostu nie możesz się przyznać że w reklamie oszukali :D
Napisałem obszerną odpowiedz apropo mojej interpretacji filmu. Zrobiłem to w notatniku bo na filmwebie wystarczy kliknąć nie to co trzeba i publikowana jest niepełna wypowiedz. Niestety kiedy próbuję wkleić swój wywód strona się zacina :/ Może to przeciążenie serwerów. Spróbuję później :)
Ech, ta strona jest upośledzona od dawna i Pisanie na niej, to często strata czasu.
Zacznę może od tego że dla mnie osobiście ten film to strzał w 10tkę jednak jest to kino tak specyficzne że doskonale rozumiem że może się nie podobać. Dodam jeszcze że doskonale rozumiem kobiety narzekające na dyskryminację ponieważ na świecie nadal są miejsca gdzie kobiety nie mogą wyjechać z kraju bez zgody męża (o.O) a jeszcze kilkadziesiąt lat temu Panie nie miały prawa głosu. „SUBSTANCJA” nie jest jednak typowym kinem feministycznym, dążenie do wiecznej doskonałości zostało tutaj wyśmiane. Napisałeś że - „ Elizabeth zamiast cieszyć się pięknem, którego tak rozpaczliwie szukała (!), zaczyna schizofrenicznie czuć urazę do dawnej siebie (to jest dopiero żałosne!)„ - wnioskuje więc że traktujesz dramat bohaterki jako wynik zaburzeń psychicznych. Moja interpretacja może wydać się śmieszna ale dla mnie historia przedstawiona w SUBSTANCJI symbolizuje i poniekąd wyśmiewa… kobiety nadużywające zabiegów upiększających i operacji plastycznych. I teraz zaczynają się SPOILERY więc jeśli ktoś nie chce psuć sobie seansu to bardzo proszę nie czytać. Film rozpoczyna scena w której Elizabeth zostaje wyrzucona z wieloletniej pracy. Jak Elizabeth wyglada każdy widzi, niejedna 30tka chciałaby tak wyglądać (i nie ma tu ani odbrobinę przesady, Demi Moore to najlepiej „zrobiona” gwiazda Hollywood). Starość wydaje się jednak czymś całkowicie normalnym dopóki samemu się Jej nie doświadczy. A Elizabeth właśnie tej starości doświadczyła. Cóż z tego że fani (zapomniany kolega z klasy) twierdzą że jest najpiękniejszą kobietą na świecie skoro Ona sama czuje się przegrana a patrząc w lustro widzi gospodarza krypty z popularnego w latach 90tych serialu. Przyjęcie substancji = rozpoczęcie „majstrowania ze skalpelem”. Tak oto rodzi się Sue, odmłodzona, idealna wersja Elizabeth. Co się dzieje gdy pojawia się Sue wiemy doskonale. Mówiąc krotko powrót na szczyt. Wersja bohaterki grana przez Margaret Qualley symbolizuje nową odświeżoną wersje Elizabeth, natomiast Demi Moore jest symbolem „wewnętrznego Ja” bohaterki. Problemy zaczynaja się gdy Sue zaczyna robić się zachłanna, chce więcej lepiej, natomiast coraz bardziej prochniejąca Demi to wewnętrzny rozsądek bohaterki (ktory stopniowo zaczyna zanikać) jak i Jej nienawiść do samej siebie. „Wewnętrzny rozsądek” wnioskuje po tym że Elizabeth dwukrotnie waha się czy aby nie lepiej byłoby przerwać tego ciągu. Moment w którym Sue zamyka nieprzytomną Elizabeth w tym „tajnym pomieszczeniu” symbolizuje zatracenie, uzależnienie od tytułowej Substancji (uzależnienie od operacji plastycznych). Sue/Elizabeth staje się coraz piękniejsza ale siebie samą postrzega jako tą powykrecaną, przerażającą staruchę którą pod koniec staje się Demi. Dochodzi w końcu do walki Sue z Jej wewnętrznym Ja. Moment w którym Sue zabija powykrecaną Elizabeth odbieram jako całkowite zatracenie i utratę resztek zdrowego rozsądku. Monster ElizabethSue to natomiast symbol bohaterki ktora w dążeniu do doskonałości zrobiła o kilka zabiegów za dużo i zamieniła się w żywe monstrum (z takich realnych przykładów przychodzi mi tu na myśl Jocelyn Wildenstein). Monster ElizabethSue czyli zdeformowana operacjami bohaterka pojawia się publicznie i zostaje wyśmiana i skrytykowana przez publikę oraz ostatecznie odrzucona przez branżę rządzoną przez starych oblechów (Denis Quaid). Bohaterka nie ma już co liczyć na powrót na ekrany a publika traktuje Ją z politowaniem więc ostatecznie traci resztki nadziei i resztę życia spędza rozpamiętując dawną sławę (symbolizuje to scena w której „meduza” Elizabeth desperacko czołga się do swojej gwiazdy na Hollywood Walk of Fame). Wiem że to bardzo pokręcona interpretacja ale w końcu każdy może film interpretować po swojemu :D według mnie pokazane to zostalo w rewelacyjny sposób i jestem w stanie przymknąć oko na obrzydlistwa. Jest obrzydliwie ale trafnie. Napisałem zresztą w innym poście ze dla mnie Substancja to „Wszystko o Ewie” (tutaj się zgadzamy), filmy Cronenberga, „Czarny łabędź” i „Martwica mózgu”. Napewno przed seansem trzeba odrzucić wszelkie prawa logiki. Uważam ze niektóre filmy są traktowane zbyt dosłownie. Tak jak podkreśliłem na początku rozumiem jednak że film mógł się nie wszystkim spodobać bo to mega specyficzne kino.
Mnie właśnie przez cały film irytowało podejście do mężczyzn, którzy za przeproszeniem, wyszli na skończonych przegrywów. Każdy z nich odzwierciedlał spaczone podejście do kobiet - teraz to taka moda, żeby uważać facetów za debili umysłowych. Poza tym, jak można być tak szajbniętą kobietą, żeby dla urody wszystko poświęcać, to trzeba mieć naprawdę niezdrowe zaburzenie na tle lękowym. Wszystko tu jest krzykliwe, i jak wcześniej mówiłem, to bardzo kiepsko zrealizowana taśma ze sztuką Oscara Wilde, bo też mamy portret pięknej kobiety na ścianie, która po maleńku gnije przez własną zidiocienie mediami. Mnie bardziej wkurzał podczas oglądania, niż fascynował, jego forma to kiepski żart, a nie sztuka.
Co do operacji plastycznych - jest to jak najbardziej wyśmiane i niezaakceptowane przez społeczeństwo, bo ludzie zaczęli widzieć w niej potwora, a nie wartej uwagi dziewczynę, która błyszczała ciałem. Choć jest to po prostu efekt uboczny chciwości tej małej nie wdzięcznej, która nie może odmówić sobie kolejnej dawki młodości.
Tak samo odczytałam ten film jak Ty, ale po godzinie, może po godzinie z kawałkiem zaczęłam się nudzić. Moim zdaniem można odczytać podobnie, ale ocenić zupełnie inaczej. Dla mnie dobry film, to taki, który mnie wciąga. Rozumiem, że dokładnie ten sam może nie wciągnąć kogoś innego. Uważam, że tematy ciekawe i początek też, ale później nie dla mnie.
ale dupcysz ,szkoda że dłuższego elaboratu nie napisałeś, zakładam po początku, że dalej są takie same kretynizmy
Skoro nie przeczytałeś, to jesteś tak samo wiarygodny, jak gadanie o mnie, że piszę z rozwinięciem.
Których nie znasz i jeszcze masz czelność się tym chwalić, jak jakaś sierota umysłowa.
O tym rzekomym samuraju, którym nawet nie jestem i którzy są ci pewnie obojętni z punktu historycznego.
Ty chyba nie zrozumiałeś tego filmu. Naprodukowales się a za wypracowanie dostałbyś 1. Ten film właśnie pokazuje kontrast, że jakiś stary, obleśny facet, któremu podczas jedzenia wszystko wypada z buzi, ma łyse placki na głowie itd mówi ślicznej, zgrabnej Demi, że jest za stara. Od razu widać przesłanie, żeby ludzie przestali atakować kobiety ze względu na pesel bo jak widać trzymają się zajebiście.
Ten film to Łopato logia, a nie finezja. Kubrick 50 lat temu tworzył ciekawsze rzeczy, Mike Leigh bardziej zniuansowane, a tutaj masz tani popis, efekciarski kicz, który imponuje chyba dzisiejszej widowni.
Film to pastisz Hollywood, podany w sosie klasy B. Jak tego nie czaisz to może po prostu nie lubisz kina - z jego kiczem, prostotą i innymi kolokwializmami. Dla mnie fajna zabawa przestawiającą życiową prawdę - dupą jesteś w stanie wejść wszędzie.
Pastisz pastiszem, ale widziałem trochę filmów w życiu, wiec gloryfikowanie przecietniactwa zostawiam innym.
Kubricka do tego wmieszałeś? Poważnie?! Ja bym obstawał, że to jednak inna półka... I do tego 50 lat temu, czyli że co? Ramota? Ja bym powiedział, że generalnie każdy rodzaj sztuki był ciekawszy 50 lat temu niż teraz. Z wyjątkiem muzyki elektronicznej, bo wtedy była w powijakach.
To były pierwsze przykłady z brzeg. Kiedyś jakoś potrafili tworzyć sztukę na poziomie, a teraz mają możliwości, i nie potrafią? To dopiero wstyd!
To co napisałaś idealnie oddaje sedno problemu, na który zwraca uwagę autor posta. Tani kicz, dosłowność, zero kreatywności tylko wulgarność i łopatologiczna symbolika, albo wręcz para-symbolika, bo ten film daleki jest od jakiejkolwiek finezji tylko wali między oczy oczywistościami. To, że widownia odbiera go tak dobrze to smutny dowód na to jak bardzo współczesne gusta i wymagania wobec kina cofnęły się w rozwoju o parę dekad co najmniej. W końcu nie mówimy tu o kinie mainstreamowym tylko rzeczy w teorii bardziej ambitnej. Dzisiejsze ambitne kino to w sumie podobna papka jak blockbustery, tylko na małą skalę.
Ale skąd przekonanie, że to jest kino ambitne? Bo jakiś "krytyk" tak obwieścił?! Pytanie brzmi, czy widownia odbiera ten film jako genialny, ambitny, ważny, wizjonerski, bezkompromisowy, niebywały, etc., bo faktycznie tak uważa sama z siebie, czy dlatego, że jest zgrają pawianów bez właściwości, które przeczytały zachwyty "krytyków" oraz upoiły się widząc wysoką ocenę? Pod rozwagę, bo się najwyraźniej sam dajesz wpuszczać w maliny, skoro aż tak emocjonalnie ten film oceniasz i nie widzisz np. urody zdjęć, kunsztu aktorów, udanej charakteryzacji.
Ja oceniam ten film emocjonalnie? Gdzie to widzisz? Uznaję go jednak jako dzieło autorskie, niezależne, które chce przekazać jakąś treść/spostrzeżenie widowni, w tym względzie uważam, że jest to dzieło "ambitne", artystyczne, a nie rozrywkowe w czystej formie jak John Wick, Szybcy i wściekli czy filmy Marvela. Widzę te rzeczy, o których pisałeś na końcu, jednak nie recenzowałem całego filmu, skupiłem się na jego największej słabości, czyli tym jaki jest dosłowny i marnie kiczowaty. Wygląda jakby autorzy chcieli naśladować Cronenberga, ale nie starczyło im talentu w opowiadaniu historii i tworzeniu wizualnych metafor. Całość oparta jest na banałach. Nawet jeśli uznamy, że nie jest to ambitne kino, to w kategorii kina klasy B również nie jest rzeczą udaną. Dobre zdjęcia, charakteryzacja i aktorzy wynoszą dany film o poziom wyżej, ale nie sprawią, że coś słabego stanie się dobre jak scenariusz i reżyseria kuleją.
Stary obleśny facet jest cynikiem, który wie, gdzie leży forsa. Natomiast problem leży w głowie starzejącej się, atrakcyjnej kobiety, która nie chce przejść na emeryturę i gotowa jest zrobić sobie krzywdę, byleby udawać młodość.
C.d . Wydaje mi się, że mimo wszystko film zachęca do przemyśleń. Główna bohaterką jest po prostu głupia. Mimo wieku a nawet ostatnich przeżyć, które pokazuje film (wypadek samochodowy) nie nabiera mądrości życiowej, nie potrafi przewartościować swojego życia. Los na jej drodze stawia dawnego znajomego, który mógłby okazać się prawdziwym skarbem. Co wybiera bohaterka? Wybiera wartości, które reżyser na końcu porównuje do marzeń bezkształtnej masy.
Na dobrą sprawę, to telewizja wyprała jej mózg. Trzeba pamiętać, że środki masowego przekazu wpajają nam rzeczy całkowicie fikcyjne. Kiedy odłączys się od bzdur, zdasz sobie sprawę, że w telewizji kłamią i to na masową skalę. Tam wszystko jest przesadzone. Nawet komentarze polityczne są przesadzone.