Gdybym miał wytypować, którą produkcję okrzyknę ,,najbardziej przechwaloną'', to ,,Substancja'' będzie wisieć smętnie na podium. Gromkie oklaski, do obrzydzenia pozytywne recenzje, temat feministycznej niezgody na starzejące się ciało. O, losie - wszystko, co najgorsze w dzisiejszym pokoleniu, które dało sobie wmówić, że piękno zewnętrzne jest największą wartością kobiety! Bzdura do kwadratu, powielana przez zgorzkniałych samców i niedowartościowane samiczki, które nie mają nic ciekawego do powiedzenia, więc swoją głupotę maskują nieskazitelnym ciałem, podkręconymi rzęsami i malinowymi ustami do bankietu. I z góry uprzedzam - nie jednym oberwie się za promowanie szkodliwych wzorców. Cwaniaki w garniturach myślą, że starsze kobiety nie są zdolne do wybitnych kreacji aktorskich, więc na scenę wkracza oraz paraduje bez śmiesznych kompleksów Demi Moore (już po sześćdziesiątce!) i sieje popłoch wśród zagubionych ludzi, którzy nie potrafią starzeć się z klasą.
Obrzydliwe Hollywood, które nie szanuje własnych aktorów, jak Sean Penn (który gardzi feministyczną poprawnością, bo śmiał skrytykować czwartą generację feminizmu za jej bezpłciowość), obrzydliwa społeczność, która piękna szuka jedynie w witrynach własnych luster, standardy piękna narzucane przez mętnych, nieinteresujących próżniaków, którzy mają nierówno pod sufitem, to wszystko sprawia, że ,,Substancja'' jawi się jako arogancja zlodowaciałego świata zmęczona własnym odbiciem, które pęka, jak tafla szkła. ,,Substancja'' miał być swego rodzaju satyrą na podstarzałe aktorki, gdyż opowiada o gasnącej celebrytce w średnim wieku, gdzie marketingowcy uznali, że jej przemijające piękno uleciało, więc nie może robić dalszej kariery jako modelka (banda sflaczałych ponuraków, przecież w modzie liczy się elegancja, a nie, kto jak wygląda). Zostaje wypchnięta z branży przez młodszą koleżankę, która błyszczy, rzekomym, seksapilem - prezentując wdzięki na ekranie wyposzczonym odbiorcom.
Porzucona kobieta przez branżę, której oddała się bez reszty - pogrąża się w rozpaczy i planuje akt zemsty za stracone lata młodości. Nihil novi - casus ,,Wszystko o Ewie'' (1950) czy ,,Twarze na sprzedaż'' (1966), gdzie ludzkość dała się nabrać, że młodością nadrobisz za osobowość, a twój image jest ważniejszy od duszy. Próbuje zgrywać makabryczny thriller po narkotycznych pigułkach, ale irytuje swoją jaskrawą paletą kolorów, bezmyślnymi zbliżeniami na tyłek młodej aktorki, gdzie seksualizacja przybiera formę opresji. To ironiczna pop-drama, dla smutnego pokolenia, która nie potrafi wyjść na przeciw zgrabiałej modzie, nie wykazując sprzeciwu przeciwko obowiązującym normom i standardom w kolorowych gazetach, która ma przyciągać napalonych chłopców. Nie dopowiada niczego niezwykłego, ani nie prezentuje kontrowersyjnych opinii, chyba że szczytem ,,oporu'' nazwiecie niechęć do Zachodu, że Hollywood promuje niezdrowe nawyki, jak fakt, że dyskryminuje starsze kobiety względem seksownych dziewcząt przed trzydziestką? Jeśli to ma być szokujące dla publiczności, to jest to niepoważne, bo o tym wiedzą wszyscy wtajemniczeni w realiach dzisiejszego świata.
Film nie stara się niczego zgłębić, tylko wypluwa znane, ograne piosenki, że uroda przemija, lecz każdy boi się utraty piękna powierzchownego. Nasza bohaterka o imieniu Elizabeth ulega wypadkowi samochodowemu na trasie międzystanowej, co prowadzi do mizernej fabuły, gdzie prowokacja jest tanim substytutem rzeczywistości, ludzi, którzy boją się przyznać, że daliśmy innym władzę nad naszym pięknem, którzy za nas decydują, co jest atrakcyjne, a co uważane za brzydkie kaczątko. Ta produkcja tylko pogłębia problem, skąd homogenizacja kultury oraz urody. Nie wykazuje niczego świeżego, to chore jabłko - zepsute, nadgniłe od potwornych naleciałości medialnej sensacji. Próbuje być ostrą satyrą na starzejącą się skórę, a jest próżnym pseudo-horrorem, gdzie bohaterka zażywa narkotyk (zastrzyk rewitalizującej skóry), aby odzyskać szlachetną młodość (co za kpina z tematu, kiedy próbujesz obalić stereotyp o pięknie, a jednocześnie go powielasz!). Demi Moore w zaawansowanym wieku wciąż wygląda świetnie, ale oczywiście musieli zagrać perfidną kartą, żeby proklamować młodszą wersję kobiet, bo tylko takie mają szansę przyciągnąć publiczność. ,,Substancja'' nie wzmaga dyskusji, lecz dystansuje i sprawia, że jest kolejnym prototypem filmowym, o którym zapomnę za tydzień.
Tak bardzo skupia się na odmładzaniu, że nic nie mówi o starzeniu, o tym, że jest to cecha naturalna, tymczasem próbuje skrobać po tandetnych emocjach, zagrzebując się w płytkim, jednomyślnym punkcie, zamiast na sofistycznych dysputach o pięknie. Bazując na motywach ,,Doktor Jekyll i Mr. Hyde'' - nasza Elisabeth po zażyciu środka nowej reklamy odmładzającej rozdziela się na dwa ciała, gdzie z kręgosłupa wyrasta jej młodsza wersja - rozpuszczona swoim pyskatym pięknem młodszej ,,ja''. Jej starsze ciało powoli wygasa, gdy młodsza wersja hasa po wybiegach telewizyjnych i zgarnia niezasłużoną sławę. Ironicznie stwierdziłbym, że jej ,,wypuszczona'' wersja dawnej piękności z okładek i magazynów, to gwałt na oryginale oraz potwarz dla widowni, która woli celebrować sztuczną lalunię na wzmocnieniach. To uboga kaseta demonstracyjna wynaturzeń błyskotliwego Cronenberga, który nie bał się okazywać ,,szpetoty'' ciała, tymczasem ,,Substancja'' chce estetycznie zadowalać się ,,podkręconym'' ciałem, powielając hipokryzję telewizji oraz mediów, że tylko piękne, doskonałe ciało się sprzedaje (przypominam, że Lena Dunham w serialach potrafiła pokazywać niedoskonałości czy cellulit bez wstydu).
Niestety, ale ten film powiela toksyczne wzorce, że starzejące kobiety czują się przygnębione, bo ich czar przemija, a Elizabeth zamiast cieszyć się pięknem, którego tak rozpaczliwie szukała (!), zaczyna schizofrenicznie czuć urazę do dawnej siebie (to jest dopiero żałosne!). To obrzydliwy, paskudny pokaz, który nie pogłębia drażliwego tematu, jak społeczność czy telewizja zamyka się na ,,kanon'' urody. Wychodzi niejako hipokryzja dzisiejszych czasów, gdzie próbujesz przekonać widza, że przemijanie jest nieuniknione, a jednocześnie perfidnie zagrywasz młodością, aby jej kibicować. To słaba, obła satyra na miałkie pokolenia, puste dziewuchy, które same sprowadzają się do skorupy, i zewnętrznej fasady czy blichtru Hollywood. Utożsamiają się z żałosnymi kanonami mody, identyfikując się z płytkimi mężczyznami, którzy myślą między nogami, zamiast błyszczeć elokwencją na salonach. To bajka o ponurej rzeczywistości, którą nikt nie chce strącić z tronu. Nawet sam reżyser. Żadnego wyzwania, żadnej polemiki, tylko telegraficzny skrót z prasówki, że kobiety mają termin przydatności (według manipulacyjnych ustaleń, jakiegoś upośledzonego intelektualnie anonima od marketingu).
Opinia pierwotnie pojawiła się na Literackiespelnienie.blogspot.com
Ale wy się prujecie na filmwebie, jakby człowiek nie miał własnego zdania. Czy wy myślicie, że w Stanach każdy polubił ten film? Odpowiedź brzmi: nie!
Początkowo czytając część Twojego komentarza oraz ocenę którą wystawiłeś temu filmowi biorąc pod uwagę zachwyty krytyków zanim jeszcze obejrzałem film pomyślałem że być może jesteś jakimś hejterem/trollem przecież te zachwyty zawodowych krytyków nie mogą być wyssane z palca? Ale jednak. Oglądając przed chwilą to "dzieło" szczególnie ostatnie ok. 20 minut czułem raczej zażenowanie, jakby brakowało pomysłu na zakończenie i wlepiono całkiem inny film na koniec. Po obejrzeniu całkowicie się z Tobą zgadzam i odnoszę wrażenie że co niektórzy nie mogą zaakceptować faktu że można mieć inną od narzuconej przez "ekspertów" opinię.
płykich stereotypiarzy ciemiężących kobiety (jak również same kobiety, które również mogą mieć płytką percepcje) poruszają płtkie krytyki i łopatologiczne moralitety w formie jaką mamy fabularnie w Substancji i może zabrzmieć gromkie ooo jak tak można przecież komercjalizować i stawiać na piedestał ideał-piękne-młode-zgrabne... ? Fabularnie banał i frazes ale wizualnie i głównie poprzez kreacje aktorskie mi się podobało - solidne kino do zapamiętania ale nie ubóstwiam.
Zgadzam się, to jest właściwie dobra recenzja tego filmu, a nie to, co pisze Walkiewicz i daje 10. Trzeba być MONSTRUM, żeby tak bezkrytycznie zachęcać ludzi do obejrzenia czegoś, czego nie da się od-zobaczyć. Przekaz filmu jest prosty, nic nowego, ale trzeba epatować okropnością rozpadu, turpizmem, zeby go sprzedać. Dziękuję.
Ale nikt Cię nie prosi o elokwencję czy przebój na Filmwebie, tylko że jak powiesz samo nie, to nie wiadomo o co chodzi.
Dla mnie film petarda 10/10 ale! mam zagwozdkę, bo po co tej starej ktoś kto jest młody a jednocześnie ma swój mózg/ jest osobnym bytem, a nie jest tą samą wersją tylko odmłodzoną na tydzień przecież ona jako ta starsza osoba nie czerpie w ogóle korzyści z bycia młodą przez te 7 dni kiedy tamta żyje bo tamta w ogóle jest jakby poza świadomością tej która jest starą wersją
Och, próba tłumaczenia czegokolwiek tylko pogrąża film w nieścisłościach. Sam motyw z odmładzaniem okazuje się tandetą, bo młoda nie zważa na żadne konsekwencje, jakby nie istniały żadne zasady, dopiero sam finał pokazuje do czego prowadzi brak samokontroli. To jest problem substancji, poniekąd, ponieważ nie wyjaśnia zasad gry, ona sponiewierała własne ciało, które dawało jej życie. Można mnożyć nieścisłości, znalazłoby się nie jedno.
Wyłaczyli ci poczucie humoru od razu przy porodzie, czy się nabawiłeś tego stanu w wyniku jakichś traumatycznych przeżyć? Wymaściłeś epistołe, jakby film był jakimś nieudanym traktatem filozoficznym, a to przecież lekka komedyjka jest
Taka z tego komedia, że nieśmieszna, płytka i bezcelowa. Na poczekaniu pisze lepsze żarty.
Czy ktoś ci już powiedział, żeś bufffffffon? Różnych ludzi, różne rzeczy śmieszą, ja miałem niezły ubaw. A film nie taki znowu płytki (psychologicznie trafiony - większość kobiet ma problemy z akceptacją tego, że się starzeją, w dodatku jak są młode, też widzą obsesyjnie multum mankamentów, tutaj objawy podkręcone do ciężkiej paranoi), choć przypisywanie mu przez niektórych ambitności, czy wybitności - mocno na wyrost.
Jak masz mnie obrażać, to nie pisz. Nie znasz mnie, a piszesz takie nie miłe rzeczy na mój temat.
Nie miałem takie zamiaru. Zresztą czym Cię obraziłem? Bufonem? Czy nie jest lekką bufonadą twierdzenie, że się lepsze żarty pisze na poczekaniu? Umówmy się, że Ty żartowałeś i ja też ;)
Po prostu na forum, czasem ciężko się domyśleć, czy ktoś trolluje, czy mówi serio, ponieważ niektore dysksuje na tym forum stoją na absurdalnym poziomie.
Twoja krytyka filmu „Substancja” ujawnia wiele zrozumiałych emocji, jednak koncentrując się na powierzchownych aspektach, takich jak zewnętrzne piękno czy stereotypy związane z wiekiem, pomijasz głębsze znaczenie tej produkcji. Zamiast oceniać ją jedynie przez pryzmat feministycznej narracji, warto przyjrzeć się, jak film dotyka fundamentalnych pytań dotyczących ludzkiej egzystencji, tożsamości i kondycji w obliczu przemijania.
Film nie jest jedynie opowieścią o kobiecie walczącej z utratą młodości, lecz holistycznym spojrzeniem na nasze Ego i wewnętrzną walkę, której wszyscy doświadczamy. Elizabeth, w swojej desperackiej próbie odnalezienia akceptacji, reprezentuje nie tylko kobiety, ale każdego z nas, kogo nękają wątpliwości i lęki związane z postrzeganiem siebie w świecie ceniącym młodość.
Twoja uwaga o dehumanizacji w branży rozrywkowej jest ważna, ale film „Substancja” sięga głębiej, odkrywając uniwersalne pragnienie bycia dostrzeganym i akceptowanym. Dążenie do zewnętrznych atrybutów piękna może być interpretowane jako projekcja naszych wewnętrznych lęków, a nie tylko krytyka społecznych norm. Film stawia pytania o to, co oznacza być „człowiekiem” w zglobalizowanym, często bezdusznym świecie.
Warto dostrzec, jak „Substancja” bada dynamikę pomiędzy tym, co zewnętrzne a wewnętrzne. Mówi o złożoności ludzkiego Ego, które jest poddawane społecznym presjom, prowadząc do alienacji. Elizabeth staje się nie tylko symbolem starzejącej się aktorki, ale także archetypem każdego, kto zmaga się z upływem czasu i zrozumieniem swojej wartości.
Film nie propaguje toksycznych wzorców, lecz je demaskuje, stawiając na konfrontację z tym, jak powierzchowne standardy wpływają na naszą psychikę. Przeplatając wątki horroru z dramatem, „Substancja” staje się metaforą naszej wewnętrznej walki, w której każda postać jest lustrem naszych lęków.
Ostatecznie film „Substancja” to nie tylko opowieść o starzejącej się kobiecie, lecz także o pokoleniu zmagającym się z egzystencjalnym kryzysem. Zamiast zatrzymywać się na krytyce wizualnej, warto dostrzec, jak poprzez metaforyczną narrację film ukazuje dynamikę między wewnętrznymi dążeniami a zewnętrznymi oczekiwaniami. To w tej złożoności tkwi prawdziwa siła i znaczenie tej produkcji, które umyka wielu widzom, skupionym na płytkich analizach.
Mógłbym bronić tę tezę, dopóki autorka nie przedstawiła tego świata w sposób wręcz na granicy autoparodii. Mężczyźni to kulawe dzieciaki bez mózgu, a to sprawia, że historia traci powagę, i staje się kolejnym tanim pastuszem dla dzieciaków zaopatrzonych w kobiece atrybuty. W tym filmie nie ma nic o prawdziwych lękach, jak opowiadał niegdyś Polański czy nawet Almodovar w wersji komediowej. Wszystko zostało przedstawione w jednych szatach i z obrzydliwą maniera candy cam.
W samo sedno - zgadzam się w 100 procentach. Obecnie krzyczy się tyle o seksualizacji, feministki wyją o prawach kobiet w tym zakresie, krzyczy się że tylko ciało ciało itd. A kto to tworzy? Media. I poprzez takie filmy (które mają coś "obnażyć" w założeniu a jednak nadal powielają schemat "taki jest świat dzisiejszy"). Trzeba włączyć myślenie samodzielne. Chętnie obejrzałabym film, o "podstarzałej" modelce, która ma więcej oleju w głowie i wartości większe niż ładne cycki i znajduje w tym większy sens. To mogłoby być pewnym "obnażeniem". A tutaj - nic nowego. Dalej bazowanie na starych schematach.
Eileen Jones - amerykański pani krytyk ładnie podsumowała to dzieło w swojej recenzji na Jacobin. Ludzie doszukują się w wydmuszkach sensu życia, więc taka ,,Substancja'' jawi im się jako coś satyrycznego, ale nie ma w tym ani grama soczystej satyry.
Użycie przerysowanych, niemal groteskowych przedstawień mężczyzn – które określasz mianem "kulawych dzieciaków bez mózgu" – jest nie tyle oznaką braku powagi, co świadomą stylizacją, której celem jest uwypuklenie społecznych konstrukcji, dominujących ról płciowych oraz ich destrukcyjnych konsekwencji. Wbrew temu, co sugerujesz, te elementy nie służą autoparodii, ale są narzędziem do krytycznego odczytania społecznych mechanizmów.
Film operuje na poziomie symboliki i przesady, gdzie konstrukcje patriarchalne są przerysowane do granic absurdu, aby tym silniej oddziaływać na widza i skłonić go do refleksji nad strukturalnymi patologiami. Twórczyni doskonale zdaje sobie sprawę, że w rzeczywistości te mechanizmy są subtelniejsze i bardziej zakorzenione, jednak użycie estetyki przejaskrawienia służy wydobyciu ich esencji – jest to zabieg zbliżony do Brechtowskiego "efektu obcości", który ma za zadanie wstrząsnąć percepcją widza, zmuszając go do krytycznego dystansu wobec tego, co obserwuje.
Odwołując się do Twojego porównania z Polańskim i Almodóvarem, muszę zaznaczyć, że oba te przykłady, choć znaczące w kontekście filmowego języka psychologicznej grozy i komedii, działają na zupełnie innym poziomie narracyjnym. Autorka filmu, o którym mówimy, nie dąży do realizmu ani do konwencjonalnej psychologizacji postaci. Zamiast tego tworzy świat przesadny, niemal surrealistyczny, co jest zabiegiem celowym i głęboko zakorzenionym w tradycji kina eksperymentalnego. Przez to świadomie oddala się od naturalistycznych lęków, jakie eksplorowali Polański czy Almodóvar, i proponuje coś znacznie bardziej abstrakcyjnego: psychologiczny koszmar wynikający nie tylko z osobistej traumy, ale także ze społecznej struktury władzy i oczekiwań.
Rzekoma „obrzydliwa maniera candy cam”, którą krytykujesz, to w istocie wyrafinowany chwyt artystyczny. Kolorystyka i styl wizualny są w pełni spójne z tematyką filmu – iluzorycznym światem, gdzie wszystko jest fasadowe, piękne na powierzchni, ale podszyte gniciem. Ten kontrast między estetyką a treścią to właśnie narzędzie, którym twórczyni posługuje się, aby wzmocnić dystans pomiędzy powierzchownym postrzeganiem rzeczywistości a jej destrukcyjnymi mechanizmami działającymi w głębi.
W końcu, zarzut, że film „nie mówi o prawdziwych lękach”, wydaje się nie tyle komentarzem na temat samej treści, ile raczej ograniczeniem wynikającym z wąskiej interpretacji tego, co stanowi „prawdziwy” lęk w kinie. Film dotyka najgłębszych egzystencjalnych lęków współczesnej jednostki – nieustannej presji doskonałości, rozpadu tożsamości, dehumanizacji i instrumentalizacji ciała – tematów, które są z pewnością równie ważne, choć mniej bezpośrednie niż te eksploatowane przez Polańskiego czy Almodóvara. To są lęki związane z późnym kapitalizmem, z kulturową obsesją na punkcie młodości i perfekcji, lęki, które dotyczą nie tyle jednostkowej traumy, co całej struktury społecznej.
Twórczyni wyraźnie odwołuje się do szerszych mechanizmów rządzących społeczeństwem, a jej film, mimo estetycznej ekstrawagancji, jest intelektualnym wyzwaniem. To nie jest dzieło, które można zrozumieć poprzez proste odczytanie fabuły. Wymaga ono wejścia na głębszy poziom analizy, w którym każda warstwa obrazu, od estetyki po przerysowanie postaci, stanowi integralny element większej całości. To właśnie te złożoności sprawiają, że film wciąga, wytrąca z komfortu i skłania do refleksji nad naszymi współczesnymi lękami – lękami, których być może wielu z nas nie jest jeszcze w pełni świadomi.
Ładnie przedstawione argumenty, ale ciężko przełączyć się z groteskowej linii twórczej, na pełny etat gloryfikowania wizji autorki. Ona przesadnie wali kontrastami, które psują efekt, a kicz, który nadużywa w swojej kompozycji prowadzi do spłaszczenia tematu. Co z tego, że to gore, hiperbola i automatyczny przesada. Autorka, nawet na chwilę, nie potrafi przełączyć się w rejony poważnej dialektyki o współczesnej kulturze, w której dominuje, nomen omen, powierzchowność. Ten film jest tako samo powierzchowny, co telewizja bzycząca o Trumpie, czy kolorowe gazety, gdzie piękni ludzie noszą piękne rzeczy. Jaki to ma związek z ludzkim wnętrzem - gnije od środka, bo autorka wszystko przerysowała, i nie widzi własnych odcieni swojej groteskowej wizji. Zatraca się w tej magmie kolorowych wodotrysków, by potwierdzić, że świat zewnętrzny jest ważniejszy od naszych osobistych gustów. To ma być satysfakcjonujące dla widza, który oglądał lepsze filmy o podobnej tematyce?
Dałeś się nabrać na reklamę korpo-konsumenciku, a teraz płaczesz bo ludzie obrażają produkt :D
Nie marnuj impulsów, pogódź się z tym
nie zrozumiałeś filmu, po prostu, to, że wywołuje skraje emocje i oceny, a krytykujący poświęcają wiele czasu a krytykę, rozpisując się w wodolejstwie i banałach, to tylko świadczy o tym, że reżyserka trafiła w czuły punkt, tworząc obraz koszmaru, który lansują media o byciu pięknym za wszelką cenę. Film jest znakomity i uświadamia jak daleko my jesteśmy z naszą zaściankową kinematografią...
Co za brednie amatorów, którzy nic nie wiedzą o kinie, a filmy z lat 60. Uważają za prehistorię. To dziecinada pisać w ten sposób. Autorka siedzi 100 lat za murzynami myśląc, że jest intelektualnie wyzwolona. Intelektualne filmy to kreślił Kieślowski, Antonioni czy Kubrick, a nie ta amatorka, która nie potrafi odróżnić walenia łopatą widza po głowie, od subtelnej karty położonej na stole.
Nie trafiła, ani w czuły punkt, ani w dobre górę. Ludzie stali się mało wymagający, więc wszystko chwalą bezmyślnie.
Nie widzę w tym nic odkrywczego, co więcej - jest dosłowna na każdej płaszczyźnie. Radzę zobaczyć dowolny film Bressona, który robi tematyczne filmy ze smakiem.
Śmieszne, że zarzucasz mi taką pretensjonalną odpowiedź. Znam się z kinem od dziecka, więc zarzucanie mi braku smaku - jest co najmniej niedorzeczne.
Napisałeś już z 50 odpowiedzi tutaj, zaglądasz codziennie, każdemu starasz się udowodnić, jaki jesteś oczytany, obeznany z kinem i mądry. Piszesz z randomami w internecie, co Ci tak zależy? Każdemu wmawiasz, że nie może mu się podobać jakiśtam film, jeden z miliona filmów. Kogo to obchodzi, co Ty uważasz na temat jego zdania na temat filmu?
A największy problem masz chyba z tym, że ci randomowi ludzie w internecie nie chcą przyznać, że jesteś największym znawcą i krytykiem w dziejach amatorskiego filmwebu. Myślę, że łatwiej znaleźć poklask wśród prawdziwych ludzi z prawdziwego życia, którzy Cię znają i na pewno docenią Cię należycie jako eksperta od Hollywood, filmów sprzed lat 50 i więcej i erudytę na miarę naszych czasów. Pozdrawiam ciepło.
Daj ludziom żyć z ich opiniami i emocjami na temat filmu, Ty masz swoją i gratulacje, elo.
Jestem z charakteru zadziorny, a skoro podjęli dyskusję, to odpowiedziałem. A że bywa ostro, to dla mnie nic nowego. Pozdrawiam.
W sumie.. o ile sprawia to frajdę uczestnikom (a po ilości poświęconego czasu ewidentnie musi tak być), to z drugiej strony nic w tym złego. Inny sposób spędzania wolnego czasu, lepszy od wielu :)
po przeczytaniu tego twojego referatu muszę stwierdzić, ze jesteś debilem wstecznie inteligentnym.
przestań oglądać filmy, bo oglądac ich nie umiesz.
obejrzałeś właśnie prosty body horror, prosty nie mniej niż barbie czy piątek 13, a doszukujesz się w nim objawień na miarę drugiego przyjścia chrystusa. to co napisałeś to tak wielka bzdura, ze szkoda słów na komentowanie.
filmy nie są dla ciebie, jesteś za głupi by je oglądać, nie umiesz ich doświadczać, a już z pewnością ich nie rozumiesz. idź na spacer następnym razem, bo pozbawiając internet takich głupot uczynisz świat lepszym.
A ty takimi uwagami, to sobie możesz pisać do innych, a nie do mnie. Nie będę wszystkim przyklaskiwał, jak jakiś klakier. Pastisz też trzeba umieć robić, a nie udawać super zdolną dziewczynę, która nawet nie tego nie potrafi. Beznadziejne uwagi, które nie mają nic wspólnego z niczym.
Jak cię tak bardzo uwiera mój wpis, to nie zawracaj sobie głowy, tylko idź gdzie indziej, i tam sobie wrzucaj takie postulaty. Pozdrawiam.
jak jestem w Biedrze to wcale nie widze wsrod ludzi z zakupami dąrzenia do jakiegoś holiłuckiego biegu do piekna ;DDD