Przez niemalże dwie godziny film był więcej niż dobrym, niepokojącym thrillerem. Świetne zdjęcia, szczególnie detale, dobrze zbudowana dramaturgia oraz muzyka spowodowały, że ze sporym napięciem czekałem na finał. Finał ów okazał się gore/body/monster horrorem, niemiłosiernie przeciągniętym, który wywołał śmiech. Nie do końca rozumiem tę zmianę konwencji. Uważam, że zaszkodziła filmowi.
Dla mnie cała podróż Sue ze studia do domu była kompletnie zbędna. Już wtedy wypadały jej zęby i można było ten temat pociągnąć, gdzie z tej rozpoznawalnej, pięknej kobiety, na scenie nagle zaczyna się rozpadać. Zamiast tego wróciła do domu gdzie de facto umarła, a narodziło się z niej groteskowe, do niczego ani do nikogo niepodobne monstrum. Poza tym film ładny wizualnie, ale do bólu przewidywalny i jak dla mnie zbyt karykaturalnie zagrany. No ale jak ktoś oglądał 'Revenge' tej reżyserki, to wiedział mniej więcej, czego można się spodziewał i to właśnie dostał x 10.
Oto kilka największych idiotyzmów fabularnych „The Substance”, które rozwalają sens historii i jawnie pokazują dlaczego ten film jest ładnie opakowaną kupą.
1. Świadomość Sue i Elisabeth jest nielogiczna
Na początku wygląda, jakby Elisabeth w pełni kontrolowała Sue (wymyśla wymówki dla szefa, żeby „Sue” mogła być w pracy).
Potem nagle Elisabeth nie wie, co Sue robi, odkrywa balangi i zaskakuje ją niezależność młodej wersji.
Film nie tłumaczy, kiedy i dlaczego świadomość się rozdziela.
Efekt: widz nie wie, jak działa świat przedstawiony, czuje się oszukany.
2. Sue świadomie działa na swoją niekorzyść
Sue celowo przekracza czas, jaki powinna spędzać w młodym ciele, mimo że wie, że to zabija Elisabeth.
Jeśli Sue jest tylko „wersją” Elisabeth, to zabijając Elisabeth, zabija samą siebie – więc po co to robi?
Efekt: postać zachowuje się irracjonalnie tylko po to, by reżyserka mogła dojść do finału.
3. Brak jasnych zasad działania substancji
Substancja miała „przywracać młodość”, ale nagle okazuje się, że rodzi nową istotę.
Nie wiemy, czy to klon, alter ego, halucynacja, efekt uboczny – wszystko jest rzucone na oślep. Efekt: metafora o starzeniu się traci sens, bo sama fantastyczna reguła jest mętna.
4. Finał jest wewnętrznie sprzeczny
Sue zabija Elisabeth, ale skoro jest jej młodszą wersją, logicznie powinna zniknąć razem z nią.
Chyba że Sue jest „oddzielnym bytem”, ale wtedy wymagałoby to wyjaśnienia (np. że substancja tworzy pełnoprawnego klona).
Efekt: finał jest efektowny wizualnie, ale bezsensowny fabularnie.
Podsumowanie: film jest tylko ładnie opakowaną metaforą, która nie wytrzymuje konfrontacji z logiką. Reżyserka chciała powiedzieć „kult młodości pożera kobiety”, ale zamiast spójnego body horroru zrobiła mętne obrazki bez zasad.
Już po pierwszym punkcie przestałem czytać bo brakuje Ci zdolności do łączenia kropek i zdolności do odnajdywania analogii do świata rzeczywistego. Każdy którego życie to gigantyczna sinusoida byłby w ciężkim szoku kiedy będąc na szczycie sinusa uświadamia sobie co robił kiedy był na dnie.
Dobra, przeczytałem jeszcze punkt drugi. I znowu jakieś wyssane z palca założenia. Skąd założenie ze oglądasz racjonalna osobę? Jak bedziesz oglądać film z osobà ktora ma jakiekolwiek ciezkie zaburzenie psychiczne tez bedziesz czynić irracjonalne zachowanie za zarzut? Oglądasz konkretny przypadek osoby, twoim zadaniem jest zrozumieć jakie emocje nią kierują, a nie oceniać ją obiektywnie. Tak jest na terapii, oczywiście oprócz dotarcia do emocji jest jeszcze kolejny krok - jak te emocje zmienić, ale to jest film, a nie terapia - polegająca na wyciagnieciu bohaterki z negatywnej spiralii i na zakończeniu filmu na happy endzie.
To jest film w którym bohater nie ma terapii i zatacza się w swoim obłędzie jak wiele ludzi w rzeczywistości którzy koniec końców kończą swoje życie.
No to wielkie dzięki, że poświęciłeś choć trochę swojego cennego czasu na te dwa punkty, jednakowoż wydaje mi się, że nie łapiesz do końca tego o co mi chodzi, a wyłożyłem to raczej wystarczająco literalnie. Ostatecznie, kwestia psychologii postaci to jedno a logika świata przedstawionego to zupełnie co innego. Zresztą, Elizabeth nie dosięga żaden obłęd! Gdzie to masz? Ona jedynie czuję się mega upokorzona, że nagle jej kariera tv nieodwołalnie się kończy, decyduje się zatem poddać nielegalnemu medycznemu eksperymentowi, W założeniu to ma być JEDNA I TA SAMA osoba tylko w różnym wieku. I kompletnie jako widz nie kupuję tego, że Elizabeth i Sue prócz różnicy w metryce różnią się fizycznie. Zakładając, że fizycznie tudzież fizjologicznie taki akt byłby możliwy, czyli że inne ja niczym motyl wykluwający się z poczwarki, wychodzi ze starego, zużytego ja, no to nie ma bata! Powinna to być identyczna osoba! IDENTYCZNA, tylko bardzo młoda. Tymczasem w filmie i jest to moim zdaniem durne rozwiązanie, jest to zupełnie inna kobieta. Elizabeth kompletnie nic z tego eksperymentu nie ma. DOSŁOWNIE, Nie kontroluje Sue, nie wie co ta robiła a czego nie. I Sue nie popada w żaden obłęd! Zachowuje się jak randomowa atrakcyjna panienka z leśnej prowincji która niemal po dziecinnemu chce zasmakować w hedonistycznych uciechach, tyle. Nie ma w tym kompletnie żadnego drugiego dna, a przynajmniej ja takowego nie dostrzegam. Pobierając ponad miarę płyn z samej siebie? I wstrzykując go sobie aby dłużej pobyć w swojej młodej wersji naprawdę powinna mieć świadomość, że niszczy samą siebie. Dlaczego? Bo ma to na gałach, widzi jak Elisabeth fizycznie się zmienia, jak się rozsypuje. Napiszesz, że to analogia do wszystkich alkoholików, narkomanów, etc. którzy wchodzą na ścieżkę autodestrukcji. Owszem, można by tak na to spojrzeć, ale jednak w przypadku osoby pijącej lub narkotyzującej się, mamy do czynienia z ograniczeniem wolnej woli właśnie poprzez nałóg. Taka osoba jest fizycznie niezdolna do tego aby się przeciwstawić się niszczącym ją nomen omen substancjom. W przypadku Sue ona na pełną kontrolę nad tym aby wypad na miasto odłożyć na później, konkretnie za dwa tygodnie. Nie robi tego, dlaczego? Bo jest poje...ana? Pewnie tak, ale czy Elisabeth też jest poje...ana? Z filmu to nie wynika. To osoba wydająca się myśleć całkiem trzeźwo. Sam obłęd o którym piszesz faktycznie ma miejsce ale dopiero w finale przy okazji ostatecznej transformacji (nawiasem mówiąc świetna sekwencja, ogólnie finał jest zdecydowanie na plus), ale ogólnie nie jest to dobry film. No, ale oczywiście można się kulturalnie! Posprzeczać.
Moim zdaniem, trzeci akt był robi głównie film, aby ukazać jak nasze bohaterki kompletnie się zatraciły. Z niecierpliwieniem czekałam na sylwestrową noc;)
Dokładnie, podążając za pięknem kobiety robią z siebie potwory, a scena kiedy jak Potwór idzie już na scenę, i te okrzyki jesteś piękna, też wiele mówią
Zgadzam się z Tobą , twarze - maski , które fundują sobie celebrytki po pięćdziesiątce zaczynają bardziej straszyć niż te z " Piątku trzynastego " albo z " Krzyku " .
Dla mnie trzeci akt to było coś przez co zastanawiałem się nawet nad oceną 9/10 - przegięty, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa/dobrze zrobiony. Na maxa przerysowany, momentami obrzydliwy, pokazujący kobietę w desperacji, która zrobi wszystko by się podobać, bez względu na koszta.
Zgadzam się. Końcówka to już jakiś mega absurd. Tylko czekałem na koniec filmu, bo tego się nie dało oglądać. Z oceny 6-7, którą dałbym temu filmowi, zszedłem na 4, bo na więcej nie zasługuje przez to co musiałem oglądać na końcu.
*spoiler* Myślę, że mogło chodzić o rozładowanie napięcia, ale… zupełnie niepotrzebnie, bo finalna przemiana i przebieranie się w kieckę, zakładanie kolczyków no i oczywiście sikająca fontanna krwi w widzów (czyli w nas, Ohoho, cóż to za metametafora) sprawiła, że cała sala w kinie się śmiała.
*spoiler* Myślę, że mogło chodzić o rozładowanie napięcia, ale… zupełnie niepotrzebnie, bo finalna przemiana i przebieranie się w kieckę, zakładanie kolczyków no i oczywiście sikająca fontanna krwi w widzów (czyli w nas, Ohoho, cóż to za metametafora) sprawiła, że cała sala w kinie się śmiała.
Dokładnie, u mnie podczas seansu widownia się śmiała pod koniec, a ja sama czułam lekkie zażenowanie. Uważam, że można było zrobić te zakończenie lepiej
Zgadzam się, końcówka z zupełnie innej mańki niż reszta filmu. Końcówka nie pasuje zupełnie.
Nie zgadzam się. Cały film nieuchronnie do tego zmierzał, zaczął się jakiś oklepany dramat o przemijaniu, ale stopniowo zmierzał do tego co się stało, choć nie w tak groteskowy sposób. Ale ta groteska była zamierzona.
Zdaję sobie sprawę z celowości stworzenia takiej końcówki. Wolałbym jednak braku tej, jak to ująłeś, groteskowości. Kontrast między końcówką a resztą filmu jest zbyt duży. Z jednej strony mamy poważną, surową historię przyprawioną obrzydliwością, a z drugiej strony (pod koniec filmu) dostajemy sceny pełne absurdalności. Zupełnie dwa inne typy filmowe zestawione ze sobą.
Gdyby nie ta końcówka to każdy by zapomniał o tym filmie godzinę po wyjściu z kina
Wybacz, ale wręcz przeciwnie, nie zdążyłem dokończyć oglądania filmu jednego dnia i w nocy przed snem o nim dużo myślałem i wywarł na mnie spore wrażenie. Niestety kolejnego dnia obejrzałem końcówkę od momentu przywrócenia Sue do życia i teraz chciałbym jak najszybciej o tej żenadzie zapomnieć.
Też tak myślę. Mnie rozbawiła ( do łez niemalże) prezentacja „ lepszej wersji siebie” ( któraż to wersja wyglądała jak wyglądała) pod muzykę z Odysei Kubricka ( która w Odysei pojawiała się gdy ludzkość przechodziła do kolejnego - wyższego co do zasady - etapu rozwoju -( wstawka dla tych, co może nie skojarzyli). Przecież to perełka dowcipu.
Uważam że byłoby lepiej gdyby film zakończył się tuż przed przetarciem lustra. Byłaby tajemnica, niedopowiedzenie. A tak to mamy wszystko podane na tacy i wypadające cycki...
Gdyby się zakończył przed przetarciem lustra to nikt by nie pamiętał o tym filmie godzinę po wyjściu z kina. Takie otwarte zakończenia to dla mnie jedynie lenistwo twórców, którzy nie mają pomysłu więc sobie zrobią tak aby każdy dopowiedział swoje zakończenie. A ludzie szukają sensu tam gdzie to nie ma - zwykł efekt Elizy.
Gdyby nie było absurdalnej, komediowej końcówki, wiele osób zapamiętałoby ten film jako spójny, porządnie zrealizowany od początku do końca dramat z naleciałościami body horroru.
Na pewno by pamiętali. Najciekawsze sceny były wcześniej. Sama końcówka przekroczyła wszelkie granice absurdu, nie wniosła nic do samej treści filmu. W gruncie rzeczy przez takie, a nie inne zakończenie doszedłem do wniosku, że mam do czynienia ze zwykłym gatunkowym kinem.
Ja jestem fanką zakończenia. Reżyserka składa tu hołd klasykom horroru, jest Martwica Mózgu, Carrie, Blob, Lśnienie i inne, podobało mi się odnajdywanie nawiązań do róznych dzieł przez cały film. Ogólnie body horror kojarzy mi się z czarnym humorem i groteską, film wpisuje się w gatunek, zakonczenie daje dobre rozładowanie. Hollywood zdaje się być tak samo przerysowane i absurdalne jak i ta końcówka, jak widzę niektóre gwiazdy i pęd ku sławie, który tam panuje, to nie wiem czy rzeczywistość nie jest bardziej groteskowa. Fajnie się czasem pośmiać na horrorze, jeśli jest to świadomy zabieg i wykonanie bez zarzutu, to ja to kupuję.
Ciężko dostrzec urok satyry, kiedy to my jesteśmy tym, kogo twórca jawnie wyśmiewa. Te hektolitry krwi wylane na pustą, oczekującą więcej "tyłków" i półnagich panienek widownie, równie dobrze mogłyby zostać zamienione na fekalia lub inne obrzydlistwo, które sobie tylko wymarzysz. Prawda jest taka, że nie zmienia to faktu, iż jest to wyśmianie samego widza, który nie różni się za wiele od osób przedstawionych na ekranie (zboczony producent, a nawet główna bohaterka). Taki środkowy palec dla nas, oczekujących po innych i nas samych jakiejś perfekcji, ideału, który nigdy nie istniał i nie będzie istniał, nie ważne jak wiele dziwnych substancji zaczniemy wstrzykiwać do naszego układu krążenia.
Jak wleciał ten trash rockowy riff to aż zacząłem klaskać. Lloyd Kaufman byłby ku--wsko dumny.
Konwencja od początku była właśnie taka i konsekwentnie dążyła do celu przez cały film.
Dokladnie mialam to samo odczucie. Mialam ocenic na 8, moze i na 9 a skonczylo sie na 6, za ta koncowke.
totalnie, ostatnie pół godziny to jakiś śmiech, chciałem dać 7, ale obniżyłem przez to ocenę, bo sam w sobie film nie taki zły
Moje odczucia są identyczne. Odkąd zdeformowana i ledwo już ruszająca się Demi zdołała naciągnąć rajtki i butki na zdeformowane ciało i żwawo pomknęła po ostatnią przesyłkę... równia pochyła. Może czegoś nie rozumiem, może ta niekończąca się krwawa łaźnia miała rozładować napięcie, wywołać śmiech lub była parodią czegoś. Może było jakieś drugie, trzecie czy fynfnaste dno takiego zakończenia....do mnie niestety nie trafiło, i po ciekawych dwóch godzinach stało się po prostu śmieszne. Czekałam tylko kiedy główna bohaterka się obudzi w swoim może nie najmłodszym ale ciągle pięknym ciele a to wszystko okaże się proroczym i ostrzegawczym snem przed pierwszym zażyciem Substancji....trochę jak w Adwokacie diabła....
O, to byłby fajny pomysł na zakończenie :) Mogłaby się obudzić, a potem jeszcze trochę pomyśleć... i mimo to zadzwonić po substancję ;) to by było przewrotne i niedopowiedziane, a to co nam pokazano, to mnie tez nie przekonuje...
Nie jestem wrażliwym widzem i nie ruszały mnie przesadnio wszystkie porąbane sceny z "Substancji", ale finał przede wszystkim nie pasuje. Można byłoby to zakończyć głębiej, subtelniej, spokojniej, mniej slasherowo, dzięki czemu teza tego filmu, a ten film bez wątpienia ma tezę od samego początku, zapadłaby w pamięć widzów, a tak... zapomną, o czym był ten film. A przecież z problemem starzenia się, zazdroszczenia młodym i ładnym i niszczenia samego siebie w imię obsesji, ludzie mierzą się jeszcze, zanim zaczęto lansować na Insta modne, bogate lale i ich pięknych Kenów z ich cudnym życiem na pokaz, które nie uznaje starości, biedy czy niepełnosprawności.
Jeśli widzowie zapomną co obejrzeli z powodu ostatnich 20 minut tzn. Że ten film nie jest dla nich intelektualnie przyswajalny. Końcówka to świetny pomysł na rozładowanie napięcia zbudowanego podczas 2h. Większość filmów nawet nie trwa 2h, a ten film jeszcze zagwarantował rozładowanie napięcia po 2h. Ten film można wręcz samemu wyreżyserować, możesz sobie wybrać wersję krótsza i wyjść z kina i samemu sobie rozładowanie napiecie, albo obejrzeć cały i doświadczyć kolejnych, z bardzo szerokiego wachlarza, emocji. Dla mnie jest to film kompletny, nie pamiętam kiedy doświadczyłem tylu bardzo różnych emocji podczas filmu.
Też uważam, że zakończenie poszło nie tak. Jakby wyciąć scenę z wyjściem na scenę, sikaniem krwią jak z hydrantu, a zostawić upadek na chodniku to byłoby znacznie lepiej.