kiepski scenariusz, bez polotu, aktorzy zagrali jak w kółku teatralnym (żeby to była chociaż ta grecka tragedia). całość przypomina telewizyjną rekonstrukcję w stylu tych polsatowskich, czy tvnowskich tanich programów sensacyjnych.
Albo - pamiętacie scenę z iguanami ze Złego Porucznika? "Synu..." jest jak tamta półminutowa scena rozciągnięta do półtorej godziny.
Film ratuje to, że jest momentami ciekawy wizualnie i przyjemnie absurdalny (np motyw flamingów), a główny bohater rzeczywiście sprawia wrażenie mocno zagubionego i niekontaktującego ze światem.