"Szpieg, który mnie kochał" to dziesiąty film z serii o Jamesie Bondzie oraz trzeci z udziałem Rogera Moore’a. Jest to pierwszy obraz o agencie 007 do którego scenarzyści musieli napisać scenariusz od zera ponieważ tytułowe opowiadanie było z kobiecej perspektywy i zawierało niewiele Bonda. Za fabularny szkielet posłużył jak w większości filmów z serii schemat znany z "Goldfinegra". Jednak tym razem doprowadzono go do perfekcji. Poza efektownymi scenami akcji w różnych zakątkach świata w poszukiwaniu McGuffina poza Brytyjczykami reprezentowanymi przez agenta jej królewskiej mości i antagonistami jest jeszcze trzecia strona, której motywacje nie są do końca jasne.
Na początku filmu w równoległym montażu dowiadujemy się o zaginięciu dwóch atomowych okrętów podwodnych oraz kto otrzymuje za zadanie ich odnalezienie. Reżyser Lewis Gilbert nie marnuje czasu i już pierwszej sekwencji wprowadza głównych graczy, daje wskazówki jakie relacje będą ich łączyć oraz co jest ich celem. Tym samy pogrywa sobie z widzem. Pierwszy na ekranie pojawia się brunet, który mógłby być Bondem lub jego radzieckim odpowiednikiem. Jednak po otrzymaniu wezwania agentem XXX okazuje się być kobieta - major Anya Amasova (Barbara Bach). 007 pojawia się chwilę później w przywołującej "W tajnej służbie jej królewskiej mości" scenie pościgu na nartach zakończonego skokiem ze spadochronem w brytyjskich barwach z 2000-metrowej góry przy triumfalnych fanfarach motywu przewodniego. Filmy o Bondzie zawsze wyróżniały się wyczynami kaskaderskimi. W poprzedniej części "Człowieku ze złotym pistoletem" specjaliści od akrobatyki obrócili o 360 stopni samochód. W "Szpiegu, który mnie kochał" wykonano rekordowy skok. Jednak co istotne dla fabuły w pościgu na nartach ginie ukochany major Amasovej.
Relacja dwójki agentów jest jednym z motorów napędowych filmu. Podobnie jak w "Pozdrowieniach z Rosji", "W tajnej służbie jej królewskiej mości" czy "Casino Royale" mimo licznych scen akcji sercem filmu jest relacja Bonda z jego dziewczyną. O ile w wcześniej wymienionych poza końcowymi twistami przebieg relacji jest wiadomy od początku do końca o tyle w obrazie z 1977 roku nigdy wiadomo co zrobi major Amasowa. Agenci współpracują ze sobą gdy jest to dla nich wygodne. W sytuacji kryzysowej (walka z Buźką przy rusztowaniu) lub po osiągnięciu zamierzonego celu (scena na barce) nie wahają się siebie porzucić. Jednak nawet gdy działają razem da się zauważyć wzajemną rywalizację. Działając na zlecenie dwóch wrogich wywiadów w końcu nieuniknione może być wzajemne wyeliminowanie. Mimo to nie wydaje się to być specjalnie dużym zagrożeniem. Bond pokazał już wielokrotnie, że rozkochując w sobie kobiety potrafi przeciągnąć je na swoją stronę. Jednak dochodzi tu jeszcze poziom emocjonalny. Anglik zastrzelił ukochanego Anyi. Gdy pozna ona mordercę nawet rozkazy mogą zejść na drugi plan w obliczu zemsty. Wzajemna relacja bohaterów jest dla twórców nie tylko powodem do trzymania widzów w niepewności, ale pozwala im również przemycić sceny humorystyczne oraz lepiej przedstawić postaci bez wprowadzania scen wyłącznie w tym celu. Idealnym przykładem jest scena w barze Mudżaba. Fabularny splot wydarzeń sprawdza zarówno 007 jaki i XXX do Maxa Kalby. Jest to pierwsza scena, w której James i Anya mogą wymienić więcej niż jedno zdanie. Okazuje się, że nie tylko wiedzą kim są, ale również mają na tyle wiedzy, aby zamówić sobie nawzajem drinki. Dzięki temu twórcy pomysłowo unikają powtarzania wyświechtanego zamawiania martini przez protagonistę, ale jednocześnie mają ten punkt odhaczony. Podobnie jest z kultowym przedstawieniem się Bonda, które Kalba kwituje słowami „i co z tego”. Scena ta jest scenariuszowym mistrzostwem jeszcze ze względu na typowe dla angielskiego agenta, a w szczególności w wydaniu Moore’a gierki słowne np. po rozmowie Anyą James na pożegnanie odpowiada dwuznaczne „do zobaczenia”, Anya wprasza się do negocjacji mówiąc „zapomniał pan drinka”. Niby mała rzecz, a sprawia, że scena nie jest tylko zwyczajną ekspozycyjną wymianą informacji. Tego rodzaju dwuznaczności stały się charakterystycznym elementem filmów z Moorem. Jednocześnie czymś co wyróżniło go na tle Connery’ego. Roger Moore wnosi do roli Bonda wyjątkową lekkość i dystans od drobnych żartów, które rzuca w trakcie walk, po błyskotliwe riposty. Mimo dużej dawki elementów komediowych omawianym filmie jak i scenie w klubie Mudżaba znajduje się miejsce, aby pokazać twardszą mroczniejszą stronę Bonda. W pewnym momencie major Amasova wspomina o zmarłej żonie. Wówczas żarty się kończą, a Roger Moore poważnieje. W jednym ułamku sekundy aktor znakomicie uderza w poważniejsze tony ukazując stronę postaci, której nigdy wcześniej nie widzieliśmy poza momentem samej tragedii. W przeciwieństwie do trzech poprzednich filmów ten pokazuje, że Bond wciąż nosi w sobie śmierć Tracey. Bardzo podobna scena będzie miała miejsce wiele lat później w "Licencji na zabijanie".
Inną sceną dowodzącą, że Bond Moore’a wbrew scenie z "Ośmiorniczki" to nie klaun jest bójka z Sandorem. Sama potyczka nie jest zbyt imponująca. Mimo wszystkich swoich aktorskich zalet Sir Roger nie potrafił sprzedać walki na pięści w taki sam sposób jak Connery czy Bosman, ale wyróżniał się stylem nawiązującym do popularnych w latach 70 XX wieku filmów z Bruce’m Lee. Sama choreografia jest całkiem dobra. Niestety technicy nawet nie próbują ukryć niedopracowań kadrowaniem lub montażem. W efekcie widać, że aktorzy tylko udają. Jednak co istotne w tej scenie to jej zakończenie. Bond mimo uzyskania potrzebnych informacji bezwzględnie zabija bezradnego przeciwnika. Po 31 latach morderstwo to powtórzył Daniel Craig w "Quantum of Solance". Swoją drogą Bond w wersji Rogera Moore’a jest jednocześnie najbardziej zabawnym, ale i dopuszczającym się najbardziej brutalnych rzeczy agentem jej królewskiej mości (siłą pozyskuje informacje od Andrei w "Człowieku ze złotym pistoletem", spycha Locque z urwiska w "Tylko dla twoich oczu").
Będąc już w Egipcie nie można nie wspomnieć o lokacjach. Z całą pewnością "Szpieg, który mnie kochał" to najbardziej egzotyczny i globtroterski film z serii. Bond zawsze podróżował po przeróżnych zakątach świata, ale nigdy nie robiły one takiego wrażenia jak w tej części. 007 podróżuje ze Szkocji przez śnieżne Alpy, skąpany w słońcu Egipt aż do malowniczych Włoch. Miejsc akcji mógłby mu pozazdrościć sam Indiana Jones. W dodatku reżyser Gilbert zawsze znajdzie czas, aby pokazać, że kręci film w części świata, którą warto zobaczyć. Akcja zawsze dzieje się jakimś widowiskowym miejscu. Siedziba MI6 znajduje się w świątyni Abu Simbel, Fekkesh chowa się w piramidach, antagonista ma swoją futurystyczną siedzibę pod błękitami wód Morza Śródziemnego. Uwydatnieniu piękna lokacji pomagają szerokie kadry „malarza ekranu” Claude’a Renoira. Pod tym względem zdecydowanie najbardziej wyróżnia się scena u podnóża piramid. Ze względu na dziejący się u ich stóp pokaz oświetlane są różnokolorowymi lampami. Światło raz po raz przygasa spozierając cieniem scenerię co pozwala niepostrzeżenie przemieszczać się bohaterom co skrzętnie niczym wampir wykorzystuje Buźka. Współcześnie podobnie oświetlane są filmy z serii "John Wick" czy siódma "Mission: Impossible". Z kolei w późniejszej scenie śledzenia Buźki ogromne kolumny ruin świątyni ułatwiają zamianę ról i śledzący stają się śledzonymi. Żeby nie było, zdjęcia służą również opowieści. W scenach, w których Bond jest obserwowanych np. przez Sandora pojawiają się kardy za krat i/lub okiennic aby uwydatnić poczucie inwigilacji. Cały film można podzielić, że względu na barwę na cztery sekcje: śnieżno-białą w Alpach, pomarańczową w Egipcie, zieloną we Włoszech oraz niebieską w finale. Warstwa muzyczna poza klasycznymi przewodnimi motywami podobnie jak w "Człowieku ze złotym pistoletem" stara się klimatem nawiązywać do miejsca akcji zwłaszcza w Egipcie gdzie podobnie jak w starającego się o stanowisko reżysera Stevena Spielberga "Poszukiwaczach zaginionej Arki" da się zauważyć motyw bliźniaczo podobny do "Lawrence’a z Arabii".
Wracając jeszcze do sceny w ruinach, a przy tym relacji Bond – Amasova. Jest to jedna ze scen, w której XXX po osiągnieciu swojego celu zostawia 007 w opałach. Gdy tylko Anya odbiera mikrofilm zostawia Jamesa naprzeciw olbrzymiego Buźki, a sama ucieka do vana. Bondowi tylko dzięki pomysłowości udaje się uciec co operator skrzętnie wskazuje odpowiednio kadrując rusztowanie. Jednak James wziął kluczyki do auta przez co Anya jest zmuszona na niego czekać. Anglik odpłaca się jej za porzucenie powolnie szukając właściwego kluczyka podczas gdy kultowy antagonista demoluje auto. W myśl powiedzenia kto się czubi, ten się lubi Rosjanka po rozjechaniu Buźki komentuje „wstrząśnięty, nie zmieszany”. Chwilę później XXX osiąga swój cel. Na łodzi do Kairu Amasova wykorzystuje słabość Bonda do kobiet i ucieka z mikrofilmem.
Kolejną sceną godną omówienia jest podróż pociągiem do Włoch. Z jednej strony znów zetrą się tu ze sobą trzy strony konfliktu. Z drugiej scena sama w sobie jest hołdem dla "Pozdrowień z Moskwy" i co zabawne ma swój hołd od niedoszłego reżysera filmu w drugiej części Indiany Jonesa. Po nawiązaniu współpracy między rządami agenci podróżują pociągiem. Na tym etapie jedno i drugie coś do siebie czuje jednak żadne nie chce ulec pierwsze co prowadzi do zabawnej przebitki montażowej oczekiwania kto pierwszy się złamie. Ku zaskoczeniu w szafie pokoju kolejny raz niczym upiór z horroru zaczaił się Buźka. Jego obecność oznacza nic innego jak kolejną bójkę.
Na Sardynii główną akacją i najbardziej widowiskową sceną filmu jest pościg z udziałem białego Lotusa Esprit S1. Pościg składa się z trzech mniejszych sekcji. Zaczyna się od zwyczajnego pościgu samochodowego. Bond ścigany jest przez zbirów Stronberga z Buźką na czele. Gdy udaje mu się uciec do pościgu przyłącza się śmigłowiec. Przyparty do muru Bond wjeżdża do morza, a Lotus zamienia się w miniaturową łódź podwodną. Scena ta nie tylko pokazuje kreatywność twórców i mistrzostwo efektów specjalnych, ale też perfekcyjnie oddaje bondowski styl. Co zaskakujące praktyczne efekty specjalne dają radę nawet dziś, a nawet wyglądają lepiej niż 90% współczesnego CGI. Scena kończy się charakterystycznym mrugnięciem do widza - mężczyzna na plaży widząc wynurzający się z wody samochód spogląda na butelkę wina.
W chwili oddechu od sekwencji akcji, gdy wydaje się, że wszystko układa się po myśli współpracujących agentów z niepozornej rozmowy Anya dowiaduje się, że to Bond zabił jej ukochanego. Jest to moment, który musiał nadejść. XXX przysięga zabić Bonda po wykonaniu misji. Ten przyjmuje to z chłodem wyrzucając niebezpieczeństwa wykonywanego zawodu. Jest to rzadka sytuacji, w której filmowi szpiedzy muszą zmierzyć się z konsekwencjami swoich działań. Skutki niepozornego openingu stawiają obydwoje bohaterów w nowej sytuacji. O ile Bond jest tylko niepewny co do swojej przyszłości o tyle Major Amasova została wewnętrzne rozdarta. Na przestrzeni filmu pokochała Brytyjczyka, a teraz musi go zabić. Jednak James też nie może spać spokojnie. XXX wielokrotnie pokazała, że może stanowić dla niego zagrożenie oraz że potrafi go zdradzić bez mrugnięcia okiem. Niestety tego samego nie można powiedzieć o głównym antagoniście filmu Karlu Strombergu. Grany przez Curda Jurgensa ekscentryczny miliarder nie stanowi żadnego zagrożenia dla Bonda tak jak miało to miejsce z Goldfingerem, Scaramangą, czy Trevelyanem. Poza niesamowitą bazą i błonami między palcami nie ma nic do zaoferowania. Może dlatego, że pierwotnie zamiast niego miał być Ernst Stavro Blofeld. Jednak to nie jest duży zarzut ponieważ całą brudną robotę wykonuje Buźka (Richard Kiel). Zdecydowanie najbardziej rozpoznawalny i popularny henchman obok Oddjoba. Dzięki swoim rozmiarom, charakterystycznemu wyglądowi oraz metalowej szczęce Buźka stanowił poważne zagrożenie dla Bonda w każdej scenie. Niesamowite, że postać, która dosłownie nic nie mówi stała się aż tak kultowa.
Ostatni akt filmu to już tylko akcja. Iście wojenna sekwencja, w której pierwsze skrzypce gra scenografia Kena Adama. Podobnie jak w wcześniejszym filmie Gilberta "Żyje się tylko dwa razy" dwie wrogie armie toczą ze sobą pełną napięcia strzelaninę w pełni wykorzystując ogromną skalę planu filmowego, ale jednocześnie zachowując uwagę na agencie jej królewskiej mości. Co rzadko się zdarza Bond działa w grupie. Zdecydowanie jest to najdynamiczniej zmontowana scena akcji w filmie i mimo natłoku postaci nikogo nie traci się uwagi. W samym finale Bond mierzy się z Buźką i pokonuje go o ironio dzięki metalowej szczenne.
Podsumowując "Szpieg, który mnie kochał" to nie tylko jeden z najlepszych filmów o Bondzie to wzorcowy przykład, jak zrobić kino rozrywkowe na najwyższym poziomie. Spektakularna akcja, zabawne przemyślane dialogi, świetna chemia między bohaterami i wizualny rozmach czynią z tego filmu coś więcej niż szpiegowską przygodę. Jakby nie patrzeć na tych samych fundamentach opierają się późniejsze klasyki gatunku takie jak: "GoldenEye", "Indiana Jones i ostatnia krucjata", "Mission: Impossible – Rogue Nation".