Wszystko w tym filmie szwankuje, ale najgorzej jest z dialogami, aktorstwem (główna bohaterka deklamuje na poziomie podstawówki) i reżyserią. Poświatowska to świetna poetka, świadoma własnych mocy i niemocy, naznaczona przez chorobę, która w końcu przerwała jej krótkie życie. A tu, co mamy? Błądzącą w chmurach pensjonarkę, która, na Boga, nie mogłaby napisać wstrząsających strof, jak choćby te (przepraszam za brak interpunkcji):
"Halina Poświatowska to jest podobno człowiek
i podobno ma umrzeć jak wielu przed nią ludzi
Halina Poświatowska właśnie teraz się trudzi
nad własnym umieraniem
ona jeszcze nie wierzy ale już podejrzewa
i kiedy w sen zagłębia lewą rękę to w prawej
zaciska mocno gwiazdę - strzępek żywego nieba
i światłem poprzez ciemność krwawi
potem gaśnie za sobą wlokąc warkocz różowy
ciemniejący na wietrze nocy groźnej i chłodnej
Halina Poświatowska - te trochę garderoby
i te ręce - i usta co nie są już głodne."