Niektórzy twierdzą, że jest to film o tolerancji. Według mnie w ogóle o niej nie jest, a przynajmniej nie w dzisiejszym znaczeniu tego słowa.
Żyją sobie autochtoni spokojnie, przybywa nowy - imigrant. Jest inny - ma inny kolor skóry, należy do innej kultury, wyznaje inne wartości, inną religię. Jest ciekawy tubylców, a oni jego. Zbliża się do nich coraz bardziej, robi rzeczy nowe dla siebie w imię nowej znajomości. W końcu zdobywa zaufanie społeczności, asymiluje się na tyle, że poślubia kobietę, mającą co prawda takie samo pochodzenie jak on, ale wychowaną w różniącej się znacznie społeczności.
Pobratymcy zasymilowanego imigranta dowiadują się o jego czynach. Może wyrzec się nowego życia i próbować częściowo się zrehabilitować, jednak nawet i wtedy jego los nie jest w dobrym stanie. Nigdy już nie zmaże z siebie tej hańby. Natomiast jeśli nie zechce prostować swoich czynów, zasługuje nawet na śmierć. Niezależnie od tego, jakim człowiekiem był wcześniej.
I kto tu jest "tym złym"? Czy wam to czegoś nie przypomina? Czy muszę mówić, gdzie teraz żyją Indianie i jak to życie wygląda?
Gdzie żyją? Np. na federalnie wydzielonym terytorium w Kalifornii: https://en.wikipedia.org/wiki/Pechanga_Band_of_Luiseno_Mission_Indians . Mają one dość wyraźnie ustaloną samodzielność rządzenia swoim terytorium. Dzięki temu obecnie utrzymują się z legalnego łupienia białych twarzy w kasynach gier hazardowych i legalnego sprzedawania im wody ognistej. Co więcej wszyscy zjeżdżają się tam dobrowolnie, Indinie Mission nawet sami wysyłają autobusy do okolicznych miejscowości aby można było bez problemu łączyć pijaństwo z hazardem.
Jak żyją? W wyżej podanym artykule przytaczają fakt, że pasywny dochód z ich kasyna wynosi 290,000 dolarów rocznie na każdego członka plemienia. Ponad ćwierć miliona dolarów rocznie bez potrzeby wstawania z łóżka to nie w kij dmuchał. Każdy teraz chciał by być takim Indianimem.
Fortuna kołem się toczy.
Szkoda, że zabrakło w Twoim wpisie informacji, że Indianie mający zyski z kasyn to mniejszość, bo też i przeważnie dotyczy to takich właśnie małych plemion. Tysiące żyją tymczasem w rezerwatach, należących do najbiedniejszych obszarów współczesnego USA.
A jak napiszę, że ta "mniejszość" to dokładniej "większość plemion na terenach przybrzeżnych stanów USA (n.p. Kalifornia czy New York)" to uwierzysz?
Stany Zjednoczone to już i tak jest kraj o wielkich kontrastach pomiędzy terenami blisko oceanów (coastal) a terenami centralnymi kontynentu (tzw. flyover; kraina, nad którą się przelatuje).
Obecna sytuacja to nie jest problem rasizmu przeciwko plemionom autochtonicznym, choć wielu próbuje taki z tego zrobić. To jest coś o wiele bardziej skomplikowanego, choć rzeczywiście ma podłoże we wcześniejszych wojnach o terytoria.
"A jak napiszę, że ta "mniejszość" to dokładniej "większość plemion na terenach przybrzeżnych stanów USA (n.p. Kalifornia czy New York)" to uwierzysz?"
Nie, bo to kolejna bzdura.