Mało kto o tym pamięta (a nawet wie), ale w latach 60. Tobe Hooper był wziętym twórcą filmów krótkometrażowych i dokumentalnych. Jego 10-minutowa komedia "The Heisters" - utrzymana w slapstickowej konwencji parodia filmów ze stajni Hammer Pictures - zdobyła nawet prenominację do Oscara. "Heisters" przepełnia dużo twórczej ekspresji, która dziesięć lat później przydała się Hooperowi podczas kręcenia "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". To film dopracowany operatorsko i choreograficznie, film harmonijny i przede wszystkim bardzo zabawny.
Rzekłbym że już tutaj widać zapowiedź "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną", bo nasza trójka bohaterów lubuje się w kolekcjonowaniu kości i trucheł martwych stworzeń. Albo eksperymentach na nich, gdy jeszcze są żywe. Choć tutaj to zostało pokazane w konwencji żartobliwej. Jakkolwiek makabryczne są tu gagi, nie brak w nich dystansu.
Duży plus za nawiązanie do Poe'go oraz kolorystykę. Hooper może i po "Zjedzonych żywcem" nie nakręcił nic co by mnie wciągnęło, ale jego pierwsze dzieła były mega kreatywne.
Mnie bardzo zaskoczył ten film, właśnie między innymi przez kolory i odwołania do starszego kina. Chętnie zobaczyłbym inne shorty Hoopera.
"Lunapark" Ci się nie podobał?
Ani trochę. Zwykły slasher, do tego jak wspominam pozbawiony dynamiki. Już prędzej "Maglownica" i "Najeźdźcy z marsa" bo oczu nie szło oderwać od tych kiczowatych opowieści. Ten pierwszy film niezgrabnie, ale świadomie połączył kilka konwencji, a ten drugi bawił się z równie tandetnym oryginałem. W sumie "Miasteczko Salem" nawet lubię, więc jakiś tam sentyment mam do Hoopera.
Jeśli mam teraz wskazać najlepsze dzieła to "The Heisters", "Eggshells" i "Teksańska masakra". Zaraz potem właśnie "Zjedzenie żywcem". Między innymi dlatego że widzę indywidualizm w tych filmach. Trzy pierwsze pełne metraże są portretem Teksasu, osnutym na tamtejszych legendach. Później już Hooper imał się najróżniejszych zleceń, nie czułem w nich jednak żadnej cechy wspólnej.
Ja też dobrze wspominam "Najeźdźców". "Maglownicę" mniej... W klimacie "Najeźdźców" jest trochę "Siła witalna", więc jeśli nie widziałeś, koniecznie nadrób. Sam chętnie powtórzę, jak i większość filmów Hoopera, nawet tych nowszych. Ale póki co odrabiam zaległości z Argento ;)