Sekty to zło – taki oto odkrywczy przekaz tego filmu, jest chyba jedynym jego motorem
napędowym. Bo horror z tego żaden. Horrory o satanistach z lat 90-tych są śmieszne
prawie zawsze. Jednak z reguły to sataniści budzą śmiech, a w tym przypadku śmiech budzi
nasz główny bohater. Przyjeżdża on do domu zamieszkałego przez setkę, szukając
zaginionej dziewczyny, czy coś w ten deseń. Jest koszmarnym aktorem i wygląda jakby go
wywalili z kastingu na bohaterów BV 900210. Jest do bólu szlachetny, „przystojny”,
szarmancki, inteligentny i w ogóle rzygamy tęczą. Wszystko to wiąże się z jego postawą –
jest agnostykiem, co zostaje na wyłożone tak łopatologicznie, że można sobie wbić widelce
w uszy i oczy, jednocześnie płacząc ze śmiechu. I nasz szlachetny agnostyk walczy z naszą
strasznie diaboliczną sektą, choć sam dej się uwieść femme fatalne, a na deser serwują
nam jeszcze jedno durne zaskoczenie. Całość jest nudna, pozbawiona stylu i atrakcji w
postaci gore czy piekielnych pomiotów. Odradzam.