Mimo że ta tematyka jest już wyeksploatowana na wszystkie możliwe sposoby, to od czasu do czasu fajnie jest trafić na tego typu filmy, które w jakimś tam stopniu pokazują w miarę świeże podejście.
Większość filmu rozgrywa się nocą, co jest oczywiście fajne, ale już np. aktorstwo nie jest zbyt przekonujące, tak samo jak tytułowy nieznajomy, który jest nijaką postacią (swoją drogą wyglądał jak Jake Gyllenhaal :D). Zakończenie w sumie nie zaskakuje, choć nie jest to typowy happy end, no i zdjęcia w niektórych momentach były bardzo ładne.
Ogólnie taki średniaczek na raz.
Też jestem tego zdania. Poza tym, kino chilijskie, kojarzyć się może widzowi bardziej z jakimiś tasiemcami, a nie z horrorami heh.
Trochę tak subtelnie, bardziej dramatycznie (też dzięki muzyce), a mniej przerażająco, czy też ohydnie.
Praktycznie każda postać potrafiła poirytować, a zwłaszcza główny bohater. Koniec końców, to film, odbiegający od typowych amerykańskich produkcji.
Najdziwniejsze dla mnie było to, że wszyscy mówili w języku ...angielskim.
Ta Canada, to jakieś ...miasto? Nakieruj proszę mnie na ten motyw, bo ja nic takiego nie uświadczyłem.
Poza tym, wszyscy bohaterowie (jak i aktorzy) są Chilijczykami, produkcja jest chilijska, twórca również pochodzi z Chile. Dlatego też, może dziwić brak języka hiszpańskiego.
Ale pomińmy już ten drobny szczegół....