ja w przeciwienstwie do was nie potrafiłam podniecic sie tak zwykłym filmem (aczkolwiek pozytywnym), film o milosci tak przecietny ze az w moczu drze, muzyka tak załosna ze az smieszna, fabuła dosyc lakoniczna, momentami do obrzydzenia przesłodzona, niektore sceny są wrecz załosne i dorosły czlowiek powinien je wysmiac, podam jeden przykład - jak ta blond laska ktora wyszła za mąz dostaje szanse od losu - aby mogła byc z typem ktory był w niej zakochany - i jej afro zakochuje sie w jakiejs blond cipie, ktorej nie zna i domysliłam sie ze rzucił zone bo tamta miała ładniesza gębe i to rzucanie sie tych ludzi w ramiona kochanej osoby... pare wzruszających tekstów i widz zauroczony.... ten slodko zarozowiony film ma tyle wspólnego z prawdziwym szarym zyciem co ja z bezgusciem. ale na szczescie film nie jest tak do konca mało oryginalny, niesie ze sobą pozytywne emocje mimo ogólnej lipy i Billy Mock to jednyne udane rzeczy w tej marnej produkcji
Oj teraz akurat nie popieram. Wyraził(a) swoje zdanie w sposób kulturalny, nie obrażając ani Ciebie, ani nikogo innego.
Hymm.... Czego się spodziewałam? Na przykład, że tak wysoka ocena na filmwebie i osób, które mają podobny do mnie gust (w tym wypadku np. 70% podobieństwa), nie jest oceną bezpodstawną. Do tego obsada filmu, po której się czegoś tam można spodziewać. Ja nie przepadam za komediami romantycznymi, ale czasami właśnie mam ochotę się odmóżdżyć i wtedy sięgam po takie filmy, ale wciąż oceniam je obiektywnie. Są komedie romantyczne, które mi się podobały, bo miały klimat, muzykę, grę aktorską, fabułę, fajne dialogi i nie zalatywały mi tandetą, pospolitością i tuzinkowością, a przede wszystkim "słodkością". Niestety "Love actually" nie spełniło tych wymogów. Nie dla mnie.
Wydaje mi się, że całą dyskusję prowadziłam w sposób nieurażający nikogo, a jeśli było inaczej to przepraszam, nie taki miałam zamiar.