Wszystko fajnie, nawet bym dał 9/10, bo bardzo dobrze mi się oglądało, ale... dwie rzeczy z brzegu:
1) Wypadek. Główny bohater wraz z żoną jadą z drogi podporządkowanej, gdzie mają STOP i nakaz jazdy w prawo. No, ewentualnie w lewo, pod prąd. Z kolei jazda prosto to walenie prosto w mur. I oni... TO ROBIĄ! o_o
Jakby nie jechało tam żadne auto, to z pełną prędkością waliliby w mur. Główny bohater nie wygląda na zażywającego cokolwiek bądź na "pijaka za kółkiem". No jeszcze jakby mu żona blowjoba robiła, to ja rozumiem, że mógłby nie ogarnąć drogi. A tak? Co to za bezsensowny wypadek?
Druga sprawa, że sytuacja miała miejsce 10 lat wstecz, więc mogliby choć trochę ucharakteryzować głównego bohatera i żonę na młodszych. A tak to charakteryzacja (broda i brak okularów) poszła na pana policjanta, zaś na powyższą dwójkę zabrakło.
2) Mooocno naciągane jest to, że główny bohater, gdy poznał Carlę, to nagle - bo się tak szaleńczo zakochał - ma zamiar stać się zabójcą żony, ot tak. Bo rozwód by go zrujnował itd. A zabicie żony to i spokój i pieniądze. Aż taki bezwzględny był od zawsze? Naciągana sprawa.
W ogóle wiele rzeczy ukartowanych przez policjanta i córkę jest mocno naciąganych - pewność, że się zakocha w młodej, chociażby. Albo to, że będzie chciał zabić żonę, więc wszystko później pójdzie tak jak sobie obmyślili. No i nasz zakochany głupek wyznaje - ot tak - Carli, że kiedyś wjebał się autem w jakąś rodzinę w innym aucie i uciekł z miejsca wypadku, a przez to kobieta nie przeżyła. No super!
W "Contratiempo", tego samego reżysera, jakoś nie odczułem takich durnoctw bądź mocno naciąganych rzeczy. A tutaj, jak się chwilę pomyśli po seansie, to jest trochę tego, przez co ma się scenariuszowy niedosyt.