Widziałam film kilkakrotnie. Jest tak kolorowy pod niektórymi względami, że aż sama chciałabym być chora i sobie żyć jak oni. Nie mówiąc już o młodszych dziewczynkach, typu 12 lat, które zobaczyły ten film. Moim zdaniem filmy o chorych osobach NIGDY nie powinny zachęcać co tego, żeby odbiorca sam sobie myślał, że chciałby mieć takie życie. Zdecydowanie za mało pokazali realiów tej choroby. Jedna scena z wykrztuszaniem śluzu tego nie zrekompensuje. W rzeczywistości sama choroba to raczej niezbyt miłe do oglądania sceny i sporo bólu, cierpienia. Nie mówiąc już o warunkach w szpitalu, gdzie po prostu zajeżdża biedą i depresją. Po tym filmie pomyślałam sobie przez chwilę, że naprawdę mogłabym żyć w ten sposób. Nie ma szkoły, pracy. Własny pokój lepszy niż mój cały obecny dom. W liczbie mnogiej iPhone’y, iPady, Macbooki. Szpital jak jakaś kraina miodem płynąca - siłownia, sala do medytacji, basen. Można sobie po nim swobodnie chodzić. Całość przedstawionego personelu to dobre ciocie z poczuciem humoru, którym jednocześnie bardzo mocno zależy na pacjentach i wkładają w to 200% siebie. No ideały. Do tego te dzieciaki dostają ATENCJĘ. I lekarzy i rodziców. Komuś na nich bardzo zależy. Bohaterowie zawsze są piękni, ładni i zadbani. Do tego mają lansiarskie wąsy tlenowe, które po "Gwiazd naszych wina" zapragnęła mieć każda nastolatka, nawet ta zdrowa. Żeby "być jak Hazel". Dołóżmy jeszcze wielką przyjaźń z Poe, ludźmi "spoza", no i wątek główny - romans (swoją drogą, łatwość i tempo tej relacji też przeraża). No ale wracając - no IDEAŁ. Teraz opowiem jakby to wyglądało w rzeczywistości: rozpadający się szpital. Wszędzie bieda, w powietrzu czuć tylko deprechę i smród z kuchni. Pielęgniarki to stare (po 50tce) pomarszczone i zmęczone życiem, olewające wszystko baby. Starych znajomych już nie ma, bo ciężka choroba niestety ucina znajomości, to wiem nawet po sobie. O pojedynczym iPhonie można pomarzyć, bo cała kasa (której i tak brak) idzie na leki. Poza tym sprawa funkcjonowania w takiej chorobie to też nie taka tęcza. W rzeczywistości to brak siły, podkrążone oczy, spierzchnięte usta i odkrztuszanie śluzu praktycznie co chwilę. W filmie z kolei największa drama to zepsuty PEG i pojedyncze odkrztuszanie. No kurde ideał, sama bym chciała takie życie... W prywatnym szpitalu nieco lepiej, ale nadal nie jest to nawet w 20% takie różowe jak na filmie. To jest moim zdaniem największy błąd i niebezpieczeństwo filmów o chorobie, zwłaszcza tych o nastolatkach. Mało który film o chorobie NAPRAWDĘ pokazuje jej tragizm. Rozumiem znajdowanie pozytywów i tak dalej, ale to inny temat.