Na początek twórcy nas uraczyli przezabawnym, metafizycznym wstępem, w którym narrator stwierdza, że Polacy wyłączyli solidarnie światło i jednocześnie wyzwolili energię emocjonalną na niespotykaną skalę. Skrótowo rzecz ujmując, bo jest tam jeszcze jakiś bełkot o potwierdzeniach naukowych, ale to już bardziej żałosne, niż zabawne. Od razu pomyślałem, że jeśli chodzi o energię w dziedzinie skvrwysyństwa, to może być faktem, jednak jest tu istotna nieścisłość - Polacy nie dokonali tego wyłączając światło w 2005r., tylko pracują nad tym sukcesywnie, a wyniki w tej dziedzinie na skalę niespotykaną w dziejach świata, osiągają już co najmniej od paru dziesiątków lat. Poza tym humorystycznym akcentem nie wiem, jaką rolę miał do spełnienia ten wstęp – może Ślesicki chciał rozbudzić zainteresowanie niezbyt rozgarniętej części widzów, żeby przykuć ich uwagę przez resztę seansu w oczekiwaniu na jakiś magiczno – mistyczny finał. Jeśli tak, to musieli się srodze rozczarować, bo poza tekstami z wydarzeniami wokół śmierci papieża, niejako w tle (notabene też nie wiadomo po co), nic takiego w scenariusz na całe szczęście nie wmontowano.
Dwa - zazębiające się niejako - wątki romansów w relacjach dziadek – wnuczka, są nie tyle śmieszne, co niesmaczne, ale tu akurat Ślesickiego rozumiem. Podstarzali twórcy z rozległymi kontaktami i sporymi możliwościami zawodowymi (przynajmniej teoretycznie) bardzo lubią myśleć, że takie uczucie spontaniczne i bezinteresowne jest możliwe. W każdym razie ani Stroiński w roli reżysera – alkoholika, ani Linda, jako pacjent w śpiączce nie wypadają przekonująco; sztampowe role rutyniarzy – nawet Benny Hill wykrzesałby z nich więcej dramaturgii. Kobiece role, to w tym przypadku dekoracja, więc nie warto o nich pisać.
Wątek właściciela psa niezbyt klei się z całością, choć Ruciński zagrał całkiem przyzwoicie. Jest to chyba pomysł z dużym potencjałem, który jednak Ślesicki zrealizował w sposób niezbyt udany.
Wszystko kiepskie? Otóż nie. Bardzo ciekawy jest wątek ojca i syna, z nieprzekombinowaną symboliką i dobrą kreacją Królikowskiego. Pomijam tu dość siermiężnie sklecone teksty komornika, których autor zapewne nie kojarzy, iż komornik realizuje wyroki sądów, a nie zlecenia wierzycieli. No, ale twórcy filmowi mają prawo tego nie wiedzieć i nie starać się dociec, słusznie zakładając, że znaczna część widzów również nie ma o tym pojęcia.
Gdyby Ślesicki zechciał trochę popracować nad tym wątkiem i uczynić go główną osią filmu, zmarginalizować pozostałe elementy i pominąć idiotyzmy o mocy przybywającej przy zgaszonym świetle, to powstałby znakomity obraz, może nawet wybitny. Gdyby..
Otrzymaliśmy za to w miarę solidnie zrealizowany średniak dla mas, który i tak wyróżnia się pozytywnie na tle tego ścieku, jakim raczą nas rodzimi twórcy od kilkunastu lat.
Niestety film jak dla mnie to niestety straszny bełkot, doczepiania do wydarzeń śmierci Jana Pawła II kompletnie bezsensowne i zbyteczne.
Zgodzę się że jedyny plus to wątek młodego chłopaka z ojcem najbardziej realistyczny i dobrze zagrany, tylko znowu po co do tego dodawanie wątku konia jest dla mnie kompletnie kolejnym bezsensownym i bezcelowym zabiegiem.
Całość filmu ostatecznie i tak mocno męczący wiec oceniłem na dwójkę ):
Ja oceniłem mimo wszystko znacznie wyżej - jest w tym pewnie trochę hipokryzji, bo dla zagranicznego obrazu nie byłbym tak łaskawy; no i na na tle innych krajowych produkcji..