Tureckie sci-fi, które rozgłos i wątpliwej jakości sławę zyskało sobie poprzez fakt, iż zawiera dosyć obszerne fragmenty wycięte z paru hollywoodzkich hitów (w tym ze "Star Wars"), oczywiście bez wiedzy i zgody właścicieli praw autorskich. Sama fabuła wbrew pozorom nie jest zżynką z obrazu Lucasa, choć trudno też określić to inaczej jak małpowaniem. Małpuje się, rzecz jasna, amerykańskie blockbustery, i to z porażającym miejscami wręcz skutkiem. "Man Who Saves the World" to przykład tworu tak bezwstydnie tandetnego, że aż przyjemnego w odbiorze. Okazji do śmiechu jest masa, choć przyznać muszę, że nieudolność tej produkcji z czasem zaczęła być dla mnie męcząca. Gdy po raz setny widzimy, jak główny bohater skacze jak jakiś poje.bany królik (uwierzcie mi - to dziełko mogłoby równie dobrze nosić nazwę "Film o skakaniu") w starciu z kolejnym tekturowym stworem, to nie do końca wiadomo już, czy jest to zabawne, czy czas zacząć płakać. Ocenę wystawiam jedyną możliwą, poszukiwacze celuloidowego badziewia i tak się nie oprą.