Gdybym miała ocenić pod względem historycznym to totalna szmira-praktycznie nic się nie zgadzało...a już szczególnie to że to jednostka amerykańska przejęła enigmę (ten samolot który przelatuje przy końcu filmu). Jednak jeśli chodzi o grę to paluszki lizać. Coś wspaniałego, oglądałam już 2 razy i mam ochotę na jeszcze:). Polecam:)
No, jeżeli nie masz zastrzeżeń do gry... Ja na przykłąd podczas oglądania sceny zanurzania okrętu przez Niemców (początek filmu) prawie popuściłem ze śmiechu:) Tak to by się nawet starej balii nie zanurzyło. Jeżeli nie wiesz o czym mówię to obejrzyj sobie identyczną scenę (alarm bojowy) w "Okręcie" (też gdzieś na początku filmu), a potem porównaj i wyciągnij wnioski...
oj miałam na myśli grę aktorską...:) co do tych okrętów to mam wiele zastrzeżeń. Nie jestem w tej dziedzinie ekspertem ale podejrzane mi się wydawało to cudowne przepłynięcie u-571 pod niemieckim niszczycielem...z resztą oni mieli farta w ogóle (wspaniałe storpedowanie, ocalenie enigmy, no parę trupów się posypało ale poza tym pełna sielanka). A tak właściwie to co Ci nie pasi z tym zanurzeniem? (bo do tej chwili to był dla mnie jeden z najbardziej wiarygodnych fragmentów filmu:]) Jak będę miała okazję to zobaczę oczywiście "Okręt"
Akurat przepłynięcie pod wrogim okrętem nie jest niczym nadzwyczajnym, Kretschmer robił podobne numery. Sęk w tym, że U-571 zmieścił się tam na styk na głębokości 20m:) Jaki niszczyciel ma tak ogromne zanurzenie? :))). (kwestia niszczyciela - był niepodobny do niczego pływającego w barwach Kriegsmarine w latach 39-45, była to jakaś w miarę współczesna jednostka, niczym nie przypominająca niszczycieli typów "Z". sprawdziłem). Sam atak torpedowy (ten z początku) niepodobny był do niczego. Sama procedura odpalania byłaśmieszna: nie zalano nawet wyrzutni. Wybuch był jakieś 3 sekundy po odpaleniu - czeka się mniej 10-20 razy dłużej (podczas IIWŚ nie było torped superkawitacyjnych:). Atak torpedowy pokazany jest bardzo realistycznie w "Okręcie". Kwestia wzajemnej podwodnej walki okrętów podwodnych - śmiech na sali. Nie w tych czasach:) Wtedy nie było takich torped jak Gould Mk 48, więc nie było o czym mówić. Poza tym największa bzdura - torpeda przechodzi metr od kadłuba i nie wybucha. Przypominam, że Niemcy stosowali powszechnie wtedy torpedy z zzapalnikiem magnetycznym, które wcale nie musiały uderzyć w kadłub aby wybuchnąć. Dobrze ustawiona torpeda wybychała tuż pod stępką, wywalając dziurę w dnie statku - szedł on momentalnie na dno.
Co do sceny zanurzenia: - jest zagrana tak anemicznie i nieprofesjonalnie, że szkoda słów. Żadnego zamętu na okręcie, wszyscy grzecznie wykonują polecenia dowódcy (aż dziwne, że przy alarmie bojowym dowódca musi mówić członkom załogi co mają mówić. Nieźle wyszkolona załoga, nie ma co;). Jak na brak profesjonalizmu załogi zanurzenie przebiegło dziwnie szybko:). Acha, wytłumacz mi jeszcze jedno: po co przy zanurzeniu statycznym używano sterów głębokości? :)
O torpedowaniu ścigającego niszczyciela przez grzeczność nie wspominam.
Ciekawi mnie jeszcze parę kwestii: skąd Niemcy mieli pistolety maszynowe, skoro jedyną broń osobistą jaka znajdowała się na u-boocie posiadał dowódca?
W jaki sposób Amerykanie naprawili u-boota bez części i znajomości jednostki, skoro nie mogłą poradzić sobie z tym załoga niemiecka?
Rozwaliłamnie kwestia: włączyć silniki elektryczne. Trzeba podłądować akumulator. Bez komentarza...
Kwestia strzelania do rozbitków: oczywiście znowu źli Niemcy. Jakoś reżyser nie wspomina, że była to głównie domena Amerykanów (ze strony niemieckiej większy numer wyciął tylkoWilhelm Eck, który postrzelał sobie do rozbitków z "Peleusa", za co zresztą zawisł po wojnie. Za to istniał dowódca "Wahoo" Morton, który tylko za jednym razem załatwił coś około pięciuset japońskich rozbitków, ale on był oczywiście "bohaterem narodowym" :)
Bomby głębinowe wybuchające kilka metrów od kadłuba. Gratuluję efektu:) W rzeczywistości wystarczy około 50-100 metrów, aby zniszczyć okręt (zależnie od głębokości). Cóż, taśma filmowa wszystko przyjmie.
Lotnictwo. Samolotami niemieckimi przeznaczonymi do działań na morzu były Fw Kondor. Nie były to z pewnością samoloty jednosilnikowe:) Nie wiem czy dobrze zauważyłem, ale wydaje mi się że w filmie był to "Mustang" - jednosilnikowy amerykański samolot myśliwski, z pewnością przystosowany do walk na morzu :)))
Dziwne jest, że uzbrojony po zęby niszczyciel nie mógł zatopić okrętu podwodnego. Z reguły w takich sytuacjach nie trzeba było grzać z dział pokładowych, wystarczyło walić z kaemów po balastach (powszechnie stosowana metoda), żaden okręt podwodny tego nie miał prawa przeżyć. Cóż, widocznie typ VII w ręku Jankesów jest niezniszczalny :)
Najważniejsze: jak Amerykanie rozszyfrowali sygnał z u-boota, skoro nie mieli jeszcze enigmy? :)))
Mógłbym jeszcze wymieniać długo nieścisłości, ale po co? Nie mam już siły. jedyny plus: dość ładnie odwzorowany wygląd zewnętrzny VII (bo już wnętrze raczej nie...)
Teraz czym się różni "Okręt" od U-571?
Przede wszystkim realną fabułą. Fantastycznym odwzorowaniem szczegółów (zdjęcia kręcone na prawdziwym u-boocie). Brakiem patosu i propagandy (chociażby przemowa porucznika Thomsena w burdelu;). Prawdziwe życie. Zresztą jakże mogłoby być inaczej, skoro konsultantem był sam Heinrich Lechmann-Willenbrock. Jeżeli nie wiesz kim on był to odpowiem: szóstym asem ubootwaffe, autentycznym dowódcą u-96, pierwowzorem dowódcy filmowego. Jeden z nielicznych asów ubootwaffe, którzy przeżyli wojnę. To właśnie z nim Buchheim odbył patrol, który później opisał w powieści. Jedyna różnica między autentycznym rejsem a książką jest taka, że zakończenie jest całkowicie inne (ale nie będę zdradzał szczegółów:). Zdecydowanie warty film polecenia, w tej tematyce do tej pory nie nakręcono nic lepszego (no, i wreszcie będziesz wiedzieć o co chodziło mi z tym zanurzeniem w U-571 i atakiem torpedowym:).
Pzdr.
Można się było tego domyślić...czego się tu spodziewać po amerykańskim filmie historycznym. Chyba w tym tkwi sęk. Przez to że mało co się tu zgadza ten film trzyma w napięciu jak mało który :P, fakty są tak zmienione że nie wiesz co się stanie.
Zacznę od początku czyli od tego zanurzenia i muszę przyznać Ci rację bo max zanurzenie to najwyżej kilka metrów Jednak co do tej torpedy...przecież ona mogła mieć równie dobrze zapalnik uderzeniowy a nie magnetyczny (przez wielu uważany za kiepski). Jeśli chodzi o zanurzenie: przecież nie mogą go pokazywać przez 5 min bo wszyscy by posnęli...i dlaczego wydaje Ci się dziwne to, że dowódca wydawał załodze polecenia? Przecież to był okręt wroga a załoga nie była tak dobrze przeszkolona, żeby dać sobie radę. Poza tym dlaczego nie storpedować ścigającego niszczyciela, po co oddać życie valcoverem? A co do broni to przecież w czasie działań wojennych nie tylko dowódca ją ma, ale każdy członek załogi (tak jak jest to w samolotach). Jak można wykonywać zadanie bez broni???
A Niemcy nie potrafili naprawić u-boota bo nie mieli swoich mechaników... i nie tak do końca Amerykanom się udało go naprawić- przecież oni tylko wykorzystali resztkę energii z akumulatorów :] Jeśli chodzi o strzelanie do rozbitków- no sprawa skomplikowana...ogólnie jest przyjęte że nie można do nich strzelać tak jak do pilota który się katapultuje (prawo jak prawo-nie wszyscy przestrzegają). Prawdę mówiąc to efekt wybuchających bomb głębinowych też mnie zaskoczył-to wyszło znakomicie :P ALE
1.są rożne ich rodzaje i co do tego nie mamy pewności co to za bomby (nie wszystkie mają tak dużą siłę rażenia)
2. jak sam napisałeś „zależnie od głębokości” a niemiecki u-boot był na głębokości ok. 200 m a to dobre zanurzenie i w miarę bezpieczne.
Kolejna sprawa czyli lotnictwo: dlaczego uważasz że samolot jednosilnikowy taki jak Mustang czy inny myśliwiec nie jest odpowiedni do walki na morzu? Przecież on jest stworzony do takich działań (jak każdy myśliwiec)...najważniejsze, żeby lot bojowy odbywał się w granicach bezpiecznego zasięgu.
Niszczyciel nie mógł zatopić okrętu bo jakby się mu to udało to zadałoby kłam historii -i to całkowity :P ( no i U-571 zostałby zatopiony). Istnieje kilka metod zatapiania okrętów , ten o którym piszesz był dość rozpowszechniony, ale ostateczną decyzję podejmuje dowódca:P
Ewidentnym błędem jest oczywiście rozszyfrowanie sygnału z u-boota przez Amerykanów, enigmy jeszcze nie mieli, to prawda. Może przypominasz sobie (jeśli oglądałeś) scenę z Pearl Harbor, gdzie wspaniale (?) pokazano operację Tokyo. Odwet Ameryki 16 „odchudzonymi” bombowcami...coś zbliżonego do historii U-571 – no w końcu film też amerykański. Tyle że tam było jednak więcej przekłamania (i to nie tylko ze względu na długość:P)-Roosevelt i jego polityka...
Aha, po przeczytaniu komentarzy do „Okrętu” jestem zdziwiona taką zgodnością opinii. Nie tylko Ty uważasz ten film za kultowy, nabieram coraz większej ochoty na obejrzenie go
Pozdrawiam:)
Ok, weź tylko pod uwagę, że zapalnik magnetyczny był jednocześnie zapalnikiem uderzeniowym. Tak więc w wypadku bezpośredniego trafienia torpeda taka raczej nie zawodziła. Torpedy z zapalnikiem magnetycznym były w tej fazie wojny raczej podstawowym wyposażeniem, więc nie widzę potrzeby udowadniania, że były to tylko torpedy z zapalnikiem uderzeniowym.
Co do zanurzenia (chodzi mi o zanurzenie przez Niemców) - z tymi 5 minutami to trochę przesadziłaś, dobrze wyszkolona załoga potrafiłą zanurzyć VII w 15-20 sekund, ale nie w sposób pokazany na filmie. A co do wydawania jakiś specjalnych rozkazó w trakcie alarmu bojowego - raczej nie ma to sensu. Pięknie pokazane jest to w "Okręcie": drugi oficer drze się z mostaka "Alarm!!!" i cała załoga wie bez żadnych komend co ma robić. Czyli ci co są potrzebni trafiają od razu na stanowiska bojowe i robią swoje, cała reszta załogi (poganiana przez bosmana dla pewności) owczym pędem biegnie do przedziału dziobowego. Kapitan nie mówi ani słowa! Kilkanaście sekund i widzimy na ekranie tylko pianę na wodzie. A w U-571 załoga zachowuje się jak stado przedszkolaków, którym dowódca musi tłumaczyć (nieudolnie) co mają zrobić aby zanurzyć jednostkę.
Poza tym "Okręt" ma tę zaletę (dla wielbicieli filmów rambopodobnych jest to wada), że wiele rzeczy dzieje się tam w czasie rzeczywistym, na przykłąd atak torpedowy: po wystrzeleniu torped i zanurzeniu okrętu załoga ponad minutę czeka na efekt salwy.
Poza tym naprawdę wątpię, żeby nawet mając części Jankesi potrafili naprawić u-boota. Okręt klasy VII przy okręcie amerykańskim klasy S1 (wywodzącym się z IWŚ) prezentował się jak Mercedes przy Syrenie, i naprawdę, raczej nie doszliby z nim do ładu.
Co do torpedowania ścigającego niszczyciela: jestem mocno sceptyczny. Torpedować niszczyciel idący "całą naprzód" i to jeszcze nie w burtę tylko od dziobu? Nie w ytch czasach. Nie wiem, czy nawet torpedą akustyczną dałoby radę... Tu się nie dam przekonać.
Co do lotnictwa: zapewniam, że Mustangi (a jeżeli miałyby być to samoloty niemieckie tej klasy to Bf 109 lub Fw 190) raczej nie nadawały się do eskortowania okrętów, chociażby ze względu na zasięg. Były to samoloty stworzone do innych celów: przechwytywania wrogich samolotów blisko swojego terytorium i eskortowania bombowców. Typowym niemieckim samolotem morskim był Fw 200 Condor (http://samoloty.webd.pl/niemi eckie/fw200.htm), rozumiem że mogli takiego nie mieć, ale można było chociaż wykorzystać jakiegoś Mosquita, byłoby to mniej rażące (Wellington jest jednak zbyt charakterystyczny:).
Acha, co do bomb głębinowych: owszem, na większych głębokościach pole rażenia takiej bomby jest mniejsze, ale bez przesady. Nawet na 200m (Niemcy schodzili jeszcze głębiej) wybuch 10m od kadłuba takiej bomby jest śmiertelny dla okrętu. Nawet współczesnego.
Co do broni osobistej - mylisz się. Piloci rzeczywiście takową posiadają, natomiast na u-bootach jedyną bronią osobistą dysponował dowódca okrętu. Można łatwo sprawdzić.
A co do zatapiania okrętów podwodnych: faktycznie istniało kilka metod. Oprócz zniszczenia balastów najbardziej rozpowszechnioną metodą było po prostu taranowanie. A każdy niszczyciel jest zdecydowanie szybszy od u-boota, więc nie byłoby z tym problemu. Po prostu wszystko jest mocno naciągane i nie da się tej tezy obalić...
Co do "Pearl Harbor" - jest tam także mnóstwo bzdur, ale nie pamiętam wszystkiego, na pewno jest zrobiony lepiej niż U-571. Po prostu nie pamiętam go juz zbyt dobrze, obejrzałem go ze zniesmaczeniem i raczej nie zamierzam patrzeć drugi raz (podobnie jak na U-571).
Odnośnie "Okrętu": zdobądź wersję reżyserską, ale koniecznie w oryginalnej, niemieckiej wersji językowej. Wersje z dubbingiem są do bani. Zaręczam, że po obejrzeniu tego filmu już więcej nie spojrzysz na "U-571".
P.S. Poza tym Prochnow w niemieckim mundurze jest zdecydowanie przystojniejszy od tych gogusiów z U-571 :) Zdanie wielu koleżanek, nie tylko moje.
Pozdr.
Hmm... :D nic dodać nic ująć. Zastanawia mnie jednak ta sprawa broni...no bo tak na czystą logikę biorąc, jaką wartość ma żołnierz bez broni w czasie działań wojennych? I jak to wygląda od strony dowódcy skoro on jako jedyny ją posiada? Członkowie załogi muszą się czuć jak niewolnicy. Poza tym wydaje mi się to całkowicie pozbawione sensu. Weźmy np. prostą sytuację kiedy trzeba zawinąć do portu i uzupełnić zapasy, wróg nie śpi-wykorzysta każdą okazję. I co jeśli nastąpi atak? Czym będzie się broniła jednostka? Przecież nie wyskoczy na niego z pięściami... (każdy musi mieć na własny użytek chociaż broń krótką).
Powiedz mi jeszcze co sądzisz o „Polowaniu na Red October”? Jeśli oglądałeś rzecz jasna, bo tu zdania są podzielone (nie to co przewspaniały „Okręt” gdzie wszyscy jednogłośnie wręcz gloryfikują reżysera i całą bandę-nie znaczy że niesłusznie, obejrzę to się przekonam).
Jak dobrze widziałam jednym z Twoich ulubionych filmów jest również „Tora Tora...”. Czyżby Ben i Kate tak bardzo nie przypadli do gustu? Przecież historia z „Tora...” jest bardzo „sucha” ,w dodatku i tak nie pokazano całego meritum sprawy...
Pozdr
Żołnierze na okrętach podwodnych nie są bezbronni: konkretnie mają torpedy, działo, uzbrojenie przeciwlotnicze. Do zadań im stawianych całkowicie to wystarczy, naprawdę nie ma potrzeby posiadania broni osbistej. W przypadku uratowania sie z tonącej jednostki broń osobista i tak nie byłaby potrzebna (przecież nikt, no może oprócz dzielnych amerykańskich chłopców;) nie rzuci się z pistoletem na niszczyciel czy korwetę). Sytuacja przedstawiona przez Ciebie z wpłynięciem okręu do portu i próbie sabotażu przez wroga jest raczej hipotetyczna: raczej nie jest to możliwe. Duże jednostki są wprowadzane przez holowniki (spora garstka ludzi), małe jednostki i okręty podwodne wpływają samodzielnie, ale zawsze na nabrzeżu są uzbrojone oddziały wartownicze (przecież portu wojennego nikt nie zostawi bez ochrony), poza tym jest cała masa obsługi portowej, tak więc sytuacja, że samotny Rambo zaatakuje jednostkę wpływającą do portu jest raczej z gatunku s-f. A podczas postoju okrętu w porcie, nawet gdy załoga jest wyokrętowana, są rozstawione na jednostce warty i wtedy oczywiście są uzbrojone. Poza tym na okręcie podwodnym posiadanie broni osobistej przez załogę byłoby wręcz niebezpieczne - jeżeli obejrzysz "Okręt" i zobaczysz scenę z motorzystą Johanem będziesz wiedziała o co chodzi... A dowódca ma broń, której może użyć w wypadku niesubordynacji członka załogi, to jest raczej oczywiste...
Co do "Polowania..." - oglądałem ten film dość dawno i dokładnie go nie pamiętam - nie rzucił mnie jednak na kolana. Co nie znaczy, że jadę po nim jak po U-571 - jeżeli puszczą w TV to pewnie obejrzę. Różnica polega na tym, że jest to film stricte s-f i nikt nie robi z tego filmu historycznego. Można to obejrzeć, mimo pewnych nielogiczności w fabule. Kawałek porządnego kina rozrywkowego, nie zmuszającego do głębokiej refleksji (jak "Okręt";)), ale do strawienia i dość przyjemnie się ogląda.
Co do "Tora...." - być może nie pokazano całego meritum sprawy, ale to z kolei nie jest kronika filmowa. Być może jest suchy, ale nie zawiera ewidentnych bzdur i przekłamań jak PH. A co do Bena i Kate: rzeczywiście ten pierwszy nie przypadł mi do gustu (jest dla mnie co najwyżej średnim aktorem, boskiego Leo na przykłąd też nie trawię , może z racji niektórych ról, ale nie mogę mu odmówić umiejętności aktorskich. Affleck natomiast zupełnie mnie nie rusza). Poza tym naprawdę, za takie pieniądze jakie wyłożono na PH można było znaleźć scenarzystę potrafiącego napisać coś więcej niż wenezuelską telenowelę. Wystarczy porównać wątki miłosne chociazby z "Wrogiem u bram" żeby zobaczyć, jak kiepsko wypada tu PH.
Co do "gloryfikowania" "Okrętu" - rzeczywiście strona tego filmu w filmwebie wygląda jakby napisał ją dystrybutor (komentarze), choć oczywiście tak nie jest - ale skoro 99% komentarzy jest zdecydowanie pozytywnych, to jednak musi być coś na rzeczy, nie uważasz?
Pzdr.
Jasne że tak dlatego właśnie wzięłam się dziarsko do ściągania tego cudeńka, ale to w najlepszym wypadku potrwa kilkanaście dni (i mówię tylko o 1/4 filmu bo połasiłam się na pełną wersję:).
Jeśli chodzi o żołnierzy na okrętach podwodnych – owszem, są bezbronni. Uważam, że broń osobista nie zaszkodziłaby , a pomogła i to nie jednokrotnie ratując życie podczas spotkania z przypadkowym wrogiem.
1. Co do obsługi portowej i wpłynięcia do portu posłużę się filmem opartym na faktach z IIWŚ pt „Działa Nawarony”. Jest tu pokazane że wróg może być wszędzie (czego dowodem było wysadzenie tytułowych dział przez garstkę komandosów). Dodam jeszcze, że działa te były strzeżone lepiej (jeśli nie lepiej to na pewno nie gorzej) niż kwatera Hitlera.
Zagrożenie przez npla dla pojedynczego żołnierza istnieje i to niewątpliwie. Bez broni stanie się on ofiarą (bo przecież nie rzuci się na dobrze wyszkolonego komandosa z nożem kuchennym :P). Żołnierz podczas wykonywania zadania bojowego MUSI BYĆ wyposażony w odpowiednią broń – bez niej staje się tylko mięsem armatnim. Poza tym nie słyszałam nigdy opinii o przezbrojeniu żołnierza, natomiast wielokrotnie o jego niepełnym uzbrojeniu...
2. To że rozbitek po uratowaniu nie rzuci się z pistoletem na korwetę wcale nie oznacza że nie powinien jej w ogóle mieć. Ostatecznie podczas ratowania się może jednym ruchem dłoni pozbyć się balastu (tj broni osobistej)
3. Skoro stwierdziłeś że „Polowanie na Red October” nie jest tak kiczowate jak U-571 i obejrzałbyś je to masz ku temu okazję w poniedziałek ok14.00 na Polsacie;)
4. Wątek miłosny z „Wroga u bram” wcale nie jest lepszy od tego z „Pearl Harbor” (ten drugi nie wypada tu kiepsko-moim zdaniem to właśnie „Wróg ...” wypada dość blado) ale to rzecz gustu – de gustibus non est disputandum;)
Wyrazy szacunku i uznania za wszechstronną wiedzę wojenno – militarną:) (zaczynam się obawiać że mam do czynienia z zawodowym żołnierzem...:P)
Pozdr
Co do broni osobistej: nie ja ustalałem regulamin Kriegsmarine i nic na to nie poradzę, że tak było. Poza tym przy ataku komandosów ta broń na niewiele by się zdała: po prostu marynarze (no, możę poza dzielnymi Jankesami z u-571:) nie są szkoleni w walce wręcz czy w strzelaniu z broni osobistej ponad poziom podstawowy i jednostki specjalne po prostu zrobiłyby rzeź na okręcie.
Co do "Dział Navarony" - nie jest to jak piszesz historia autentyczna, film jest nakręcony na podstawie powieści Macleana i jest to wytwór jego wyobraźni.
Natomiast mogę napisać o innej, autentycznej akcji komandosów z okresu IIWŚ, która mogłaby Cię zainteresować: operacja Chariot (http://www.historycy.org/inde x.php?s=0c02d1671587fbf9014463 693ac39a96&showtopic=3290), ale była to raczej odosobniona akcja, co do sensu której można mieć wątpliwości...
Co do "Polowania...." - może bym i obejrzał, ale przeraziła mnie myśl, że będzie lecieć to w Polsacie:) Naprawdę, nie znoszę reklam przerywanych filmem... Ostatnio coś próbowałem obejrzeć, to w pierwszej przerwie reklamowej zdążyłem wyprowadzić psa, odśnieżyć podjazd, załatwić potrzeby fizjologiczne, wziąć prysznic, zrobić sobie kolację i wrócić do pokoju, gdzie na ekranie TV leciały jeszce reklamy podasek ;))) Piszę może trochę ironicznie, ale naprawdę, przez takie coś traci się tylko nerwy i wątek w filmie...
Co do "Wroga..." - film ten ma sporo niedociągnięć, ale nie ma go nawet co porównywać do PH! Różnica klas... No, i tam oprócz kochania się mieli jeszcze czas powalczyć :)
P.S. Co do "Okrętu" - poczekaj cierpliwie na ściągnięcie całości, tego filmu nie powinno sie oglądać fragmentami, najlepszy nastrój jest przy zaciemnionym (jak to pięknie wojennie brzmi;) pokoju i dźwięku 5.1. Miodzio. Jeżeli chcesz poczytać o różnicach między wersją reżyserską a pierwotną daję link z fajnymi zdjęciami z filmu (http://www.kmf.org.pl/dir_cut /das_boot.html)
Pzdr.
Jeszcze jedno: przez fatalne polskie tłumaczenie napisałem w poście powyżej "porucznik Thomsen". Błąd tłumacza, który nie zerknął na mankiety tylko wpisał stopień "na pałę". Szczegół ten umknął mej uwadze... Trzy paski to Kapitänleutnant (kapitan), zresztą tak samo zapowiedział go kolega po fachu. Porucznik nie dostałby dowództwa okrętu, a Thomsen na głowie miał przeciez białą (nieregulaminową;) czapkę... Mea culpa (bezmyślne przepisanie), ale też wielka wina tłumacza! (porucznik to dwa paski -Oberleutnant zur See).
P.S. Jeszcze jedna ciekawostka oddająca dążenie do realizmu w filmie - aktor grający Thomsena był autentycznie narąbany jak bąk:)
Pzdr.
Skoro twierdzisz że nie ustalałeś regulaminu to ok... :) Ja jednak sądzę że przy ataku komandosów broń zdałaby się i to na wiele. Wystarczy tylko podstawowe wyszkolenie w strzelaniu żeby wiedzieć jak tego cacka używać (skutecznie). Owszem jednostki specjalne zrobiłyby rzeź na okręcie ale w przypadku gdy załoga nie posiadałaby broni.
„Działa Nawarony” są nakręcone na podstawie powieści MacLeana, która jest uważana za fikcyjną (co nie znaczy że tak jest w rzeczywistości). Jakiś czas temu spotkałam się z artykułem, w którym sekretna akcja została przedstawiona jako fakt historyczny (z tego co udało mi się wywnioskować i przypomnieć to gazeta, z której on pochodził ukazała się w czasie, gdy zaprzestano drukowania na początku książki informacji, że jest to historia autentyczna a nie tylko wytwór wyobraźni). Dobrze była tu przedstawiona hipotetyczna przyczyna. MacLean na początku swojej kariery powiedział że nie jest pisarzem, stwierdził że po prostu opowiada historię (dopiero u kresu swojej kariery a także życia pisywał powieści wymyślone i uznane przez znawców literatury historycznej za kiepskie). W całą, nazwijmy to aferę było wmieszanych kilkunastu ludzi. Niestety nie pamiętam nazwisk i w ogóle cała ta historia zatarła się w pamięci bo artykuł czytałam dawno , dawno temu, a on sam był już wtedy stary jak świat. Ale autor artykułu uznał, że komuś się nie podobało i tyle (ech ta polityka...). a że miał władzę to mu się udało i po dziś dzień „Działa...” są dla 99% fikcją. Mimo że wyspy da się nanieść na mapę (autor w książce nadał autentycznym wyspom jedynie zbliżone nazwy) wszyscy z uporem maniaka mówią „bujda”. Przecież cała afera mogła być rzeczywiście misternie uknutą intrygą. Jednak na dzień dzisiejszy będzie trudno tego dowieść.
Aha, „Polowanie...” jest jednak ok20.50 , ale i tak na Polsacie...kanał się nie zmienił;) (tak na wszelki wypadek podaję:P). Co do tych reklam to też ich nie lubię, ale Twój przypadek jest wyjątkowy. Jesteś pewny że nie natrafiłeś już na np. trzecią reklamę z kolei po przyjściu do domu?:P bo to bardzo możliwe... i tym sposobem ominąłeś z połowę filmu...
Co do sprostowania o kapitanie - przecież porucznik mógłby dowodzić okrętem... (w sprawy filmu nie wnikam, mam na myśli to że w ogóle mógłby)
Czy amerykańskich chłopców nie trawisz w ogóle ( Hiroszima? Nagasaki? )czy tylko przez U-571?
A ta operacja Chariot to rzeczywiście ciekawa sprawa...coś w tym jest...
Możesz pogratulować – 5 MB filmu ściągnięte :))P
pozdr
Co do "Dział Nawarony" - muszę pogrzebać, następny mit do sprawdzenia:)
Co do amerykańskich chłopców: nie chodzi o to, że ich nie trawię. Nie trawię po prostu głupich filmów typu "U-571" czy "Szyfry wojny" robiących za Amerykanów nieskazitelnych bohaterów, najlepiej wyszkolonych, najbardziej bohaterskich i w ogóle naj..., zaś z Niemców tępaków nie potrafiących celnie strzelić, ślepo zapatrzonych w fuhrera, zbrodniarzy wojennych... Dlatego pod względem autentyczności najbardziej cenię niemieckie filmy wojenne: właśnie "Okręt" czy "Stalingrad", filmy pozbawione cienia propagandy, pokazujące Niemców jako normalnych ludzi rzuconych w wir wojny, którym tak samo jak Amerykanom i Brytyjczykom chodziło głównie o to aby przeżyć... Poza tym jestem przeciwnikiem demonizowania którejkolwiek ze stron, pokazywania Niemcóc jako zbrodniarzy: owszem, jednostki typu SS czy Gestapo to z reguły byli specjalnie wyselekcjonowani psychopaci i fanatycy, natomiast Wehrmacht był normalną armią złożoną w gruncie rzeczy z poborowych, którzy byli najzwyklejszymi ludźmi wcielanymi tam często na siłę (słynna sprawa dziadka Tuska). Zresztą nawet w mojej rodzinie był podobny przypadek: wujek był wcielony na siłę do Wehrmachtu ze względu na nazwisko (chociaż Niemcem był tylko ze strony swego dziadka żonatego z Polką), został ranny we Francji, dostał się do niewoli i służył potem w Armii Polskiej w Anglii).
Jestem przeciwnikiem, powtarzam, demonizowania Niemców, należy zachować równowagę we wzajemnych oskarżeniach i prawdę historyczną: skoro Niemcom wypomina się Ecka strzelającego do rozbitków z Peleusa należy Amerykanom wypomnieć ich dowódców dziesiątkujących japońskich i niemieckich rozbitków. Skoro to źli niemieccy piloci z Luftwaffe strzelali do pilotów ratujących się ze spadochronem nalezy przypomnieć, że jeden z polskich asów, Łokuciewski, robił to samo i nawet nie krył tego w raportach, a dowództwo nawet nie ukarało go naganą (nie mówiąc o sądzie wojennym). I nie był to po stronie alianckiej odosobniony przypadek. Żołnierze zarówno polscy, jak też amerykańscy czy angielscy (o rosyjskich nie mówię, bo to inna skala...) dopuszczali się zbrodni na niemieckiej ludności cywilnej, tak samo jak niemieccy na alianckiej. Oskarża się Niemców o bombardowanie Londynu - Londyn to pikuś przy tym co Jankesi zrobili z Dreznem... I tak dalej i tak dalej...
Co do dowództwa okrętu przez porucznika: oczywiście, porucznik teżmógł dowodzić u-bootem, ale w pierwszej fazie wojny nie było to przyjęte. Dopiero w drugiej, gdy alianci zaczęli masowo tępić u-booty i po stronie niemieckiej wystąpiły braki kadrowe masowo powierzano porucznikom dowództwo tych jednostek. Poza tym porucznicy często byli dowódcami we flotyllach szkoleniowych (chociażby 23 gdańskiej czy 33 królewieckiej), natomiast we flotyllach bojowych dowodzili z reguły kapitanowie.
Poza tym w "Okręcie" też są błędy ;) U-96 służył w 7 Flotylli z St. Nazaire (miała emblemat z rozjuszonym bykiem), zaś w filmie jest emblemat 9 Flotylli (ryba piła na kiosku okrętu) z Brestu, dowodzonej przez Korvettenkapitäna (komandora podporucznika)... Willenbrocka, który nim został po awansie z dowódcy U-96, na którym był kapitanem :) Potem awansował na komandora porucznika i objął dowództwo 11 Fotylli w Bergen, gdzie zastał go koniec wojny... Tak więc nie wiadomo czy to jest celowa zagrywka reżysera, czy przypadkowy błąd...
Jeszcze co do Hiroszimy i Nagasaki - nie mam do Amerykanów o to pretensji, był to jedyny sposób na przestraszenie Japończyków i wcześniejsze zakończenie wojny, paradoksalnie, prawdopodobnie bomby te uratowały więcej istnień niż zabrały... Zresztą i tak zniszczenia były mniejsze niż w Dreźnie, tylko to umyka pamięci, bo zastosowano tam środki konwencjonalne...
Pozdr.
Wina leży oczywiście po każdej ze stron, tak Niemcy jak Amerykanie czy Anglicy mają na swoich kontach mniej lub bardziej haniebne wybryki (Polacy oczywiście też - święcie przecież nie są). Mimo tego odnoszę wrażenie, że jeśli chodzi o Amerykanów to nie piętnuje się ich postępowania w takim stopniu jak Niemców (czyli jednak demonizacja;) i pewnie jest to głównie przez obozy zagłady.
Jednak absolutnie nie zgodzę się z tym że bomba atomowa uratowała (???) życie tysiącom ludzi i że zniszczenia były mniejsze niż w Dreźnie. Przecież obszar zupełnego odparowania (Hiroszima) w podmuchu mierzył 800m średnicy. Na obszarze o średnicy 3.2 km wszystko zostało doszczętnie zniszczone, a w obrębie 4 km - spalone. Pozostały obszar rażenia rozciągający się do śr. ponad 5 km pokrywały znaczne zniszczenia - w końcu siła eksplozji wyn. 10 KT. Fizycy którzy badali jej skutki stwierdzili ze w bombie został wykorzystany tylko promil jej zdolności wybuchowej (!!!). Apokaliptyczna wizja... Chociaż sama bomba jest wystarczająco śmiercionośna to jej siła niszcząca nie kończy się na eksplozji (o zgrozo!). Dodatkowe zagrożenie powoduje opad radioaktywny (i w tym cały sęk). Charakterystyczny czarny deszcz następujący po każdym wybuchu niesie radioaktywne cząstki... Fakty mówią same za siebie...Nagasaki – w jednej chwili zginęło 74 tys osób, rannych-75 tys., Hiroszima – 118 661 zmarłych, 79 130 tys. rannych. To oczywiście nie wszystko, śmierć zebrała, zbiera i będzie zbierać ogromny plon. I to się nie skończy za rok, dwa, 10 lat. Wielu z tych którym udało się przeżyć na zawsze pozostało inwalidami przekazującymi następnym pokoleniom swoje kalectwo fizyczne i psychiczne...i wydaje mi się że o tym wszyscy zapominają bo jak kiedyś czytałam takie jałowe dyskusje to 90% twierdziło że zrzucenie bomby było najlepszym wyjściem (gdyby wojna trwała dłużej ofiar byłoby znacznie więcej itp.) otóż nie!!! Wszyscy zapominają o fakcie tak istotnym jak promieniowanie!!! Była to tak silna dawka że osoby znajdujące się wiele kilometrów od epicentrum wybuchu cierpiały na chorobę popromienną (coś przeraźliwego: krwawienie z nosa, dziąseł, ostre wymioty, biegunka, utrata włosów...) i masowo umierały bo lekarze nie wiedzieli jak im pomóc, nie znali tego. Ten koszmar będzie się ciągnął przez wieki. Materiał genetyczny tych ludzi uległ mutacjom i jeszcze przez co najmniej 10 pokoleń będą tego widoczne skutki (wystarczy przypomnieć sobie ile trwa okres połowicznego rozkładu plutonu i pierwiastków wspomagających)
Każda wojna jest tragedią ale zniszczenia spowodowane przez bron nuklearna wykraczają daleko poza granice zwykłej, ludzkiej wyobraźni...Drezno przy tym to pikuś. Zostało odbudowane jak Nagasaki czy Hiroszima ale jakie piętno ciąży na tych japońskich miastach!!!! One dalej tętnią życiem i właśnie to jest kolejny problem...te tereny tak „bogate w śmiercionośne promieniowanie gamma” są gęsto zamieszkane.
Poza tym Japonia na swoim terenie prawie nie miała surowców i wkrótce musiałaby skapitulować. Momentem przełomowym jednak było włączenie się ZSRR do wojny. Sam Eisenhower był przeciwny zrzuceniu bomb (nie był osamotniony). Dziwię się tylko skoro było tylu przeciwników (bo stwierdzili że wojna mogła się bez tego szybko zakończyć)to musiał być jakiś inny powód że jednak do tego doszło. Wielu wskazuje tu atak na PH, ale moim zdaniem było to tylko pretekstem. Atak na PH był tylko efektownym fajerwerkiem i niczym poza tym. Ameryka była przecież taką potęgą że ten atak udowodnił to na skalę światową i pomógł innym dostrzec.
Wiele się też mówi że piloci amerykańskich B-29 nie wiedzieli , że lecą z TAKĄ bombą...przez to potem Raymond Gallagher przepraszał że spuścił bombę (co za krzepa:)
Jeśli znajdziesz coś ciekawego odnośnie „Dział Nawarony” to oczywiście podziel się faktami:) ja wszystko odczytam i skomentuję za tydzień (wyjazd służbowy:P) – muszę się wytłumaczyć bo nasza dyskusja stała się bardzo regularna :))
Pozdrawiam;)
Co do bombardowanie Drezna - choć oficjalna liczba ofiar wynosi ok. 39000 ludzi, to większość historyków twierdzi, że jest znacznie zaniżona (skutek ruchów migracyjnych, nierejestrowana ludność), tak więc (np: wg. Daviesa) prawdziwa liczba ofiar szacowana jest na około 120-150 tys osób, a to więcej niż w Hiroszimie. Oczywiście znane są mi skutki działania bomby atomowej w latach późmiejszych (promieniowanie) i rosnąca liczba ofiar... Ale mądrzy jesteśmy po latach, tak naprawdę to był pierwszy wypadek użycia broni atomowej na prawdziwym celu (nie na poligonach) i nikt nie zdawał sobie do końca sprawy ze skutków które to może przynieść. Tak naprawdę nie chciałbym być w skórze amerykańskiego prezydenta - najważniejsza decyzja w życiu i same niewiadome... Ale z drugiej strony każdy przywódca stara się oszczędzić swoich żołnierzy, i dla Amerykanów było to najlepsze wyjście (przy konwencjonalnym sposobie prowadzenia wojny na pewno zginęłoby wielu żołnierzy amerykańskich). A Japończycy? Cóż (jakby to nie zabrzmiało), to oni rozpoczęli tę wojnę nie USA...
Poza tym Hiroszima i Nagasaki były ważnymi celami wojskowymi ze względu na przemysł i port. A jaki (poza psychologicznym) miał cel ataku na Drezno, miasto bez większego przemysłu wojennego, bez portu czy stoczni?. Bo o ile rozumiem bombardowanie Kolonii, Hamburga czy Berlina (ze względu ne cele opisane powyżej), to bombardowanie Drezna uważam za ludobójstwo z premedytacją (powtarzam, użyta była broń konwencjonalna, efekt bombardowania był w 100% przewidywalny).
Co do mitu "Nawarony" zajmę się tym kiedy indziej... W tej chwili czytam "Żelazne trumny" Herberta Wernera i weryfikuję z rzeczywistością... Gdyby nie szkoda mi było książki (50zł) to byłaby czerwona od podkreśleń :) A miało być prawdziwie o u-bootach (w końcu autor był dowódzcą na dwóch z nich, choć bez sukcesów). Dziwi mnie tylko, że nigdzie nie pojawiają się sprostowania, ta książka uważana jest za autentyczną (autor przedmowy A. Ryba jedzie po "Okręcie" Buchheima, ja jednak uważam "Okręt" za lepszy, i mimo iż to jest powieść a nie dokument za lepiej oddający realia wojny). Bo jeżeli prawie 30 lat po wojnie Werner nie wie ile zatopiły jednostek okręty na których służył (zawyża ilość i tonaż dwukrotnie...), ba, myli nawet numery Flotylli (sic!) to o czym tu mówić? Tak więc mam robotę na jakiś czas (tylko z materiałami kiepsko, "dostały nóg" kiedyś i nie wiem gdzie są, na szczęście koledzy wszystkiego nie roznieśli:) i może będę pierwszą osobą w Polsce, która odważy się "pojechać" po książce gdzieś w necie ;).
P.S. Jeżeli by Ci się znudziło ściąganie "Okrętu" (cztery płytki to nawet w torencie masakra, co najmniej miesiąc) wyślij mi na maila swój adres to podeślęwersję reżyserską po niemiecku we względnie przyzwoitej jakości (ta w dobrej jakości "dostała nóg" i nie mogę zlokalizować miejsca spoczynku;).
Pzdr.
Jeszcze jedno: na allegro looknąłem na wersję reżyserską "Das Boot" :nówka, język angielski i niemiecki (i tak po angielsku bym nie oglądał;), 5.1, napisy polskie, DVD. Cena 10 zł + 6zł za przesyłkę. Chyba za prąd do ściągania torentów więcej się zapłaci;) W każdym razie ja chyba sobie odpuszcze szukanie komu pożyczyłem tę lepszą wersję filmu i skorzystam z oferty.
P.S. Ja też wracam pod koniec tygodnia :)))
Pzdr.
Co za historia...dzięki za propozycję ale w iście cudowny sposób udało mi się zdobyć Das Boot w wersji reżyserskiej z różnymi bajerami !!! W jaki sposób do tego doszło...długa historia, jak będzie okazja to opowiem. Niesamowite ale prawdziwe (a ściągałoby się przeraźliwie długo...:) Jak obejrzę to skomentuję tylko zastanawiam się gdzie...tzn na którym forum;) może jakieś sugestie :P?
Jak już zdecydujesz się ostro skrytykować "Żelazne trumny" to też daj znać gdzie będzie to miało miejsce - bardzo chętnie poczytam :))
Aha co do mnie to chyba film obejrzę po angielsku bo wiem że zrozumiem, z niemieckim gorzej.
Powracając do sprawy Nagasaki to wyczytałam ciekawą rzecz, w sumie nie chce mi się w to wierzyć...ale pozwól że zacytuję: "Dwunastoosobowa załoga złożona z członków Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych 109 Dywizji z bombą o wartości 2 miliardów dolarów na pokładzie przed świtem opuściła wyspę Tinian i leciała w kierunku pierwszego celu - miasta Kokura. W trakcie lotu z powodu złej pogody i niewystarczającej ilości paliwa cel zmieniono na Nagasaki"
(Kokura to miasto na pn-wsch krańcu Kiusiu) Dziwne, prawda? Ten fr nie jest z żadnej gazety usprawiedliwiającej amerykańskich chłopców...:P Ciekawe kto się odważył coś takiego napisać.
Skąd Davies wziął tak ogromną liczbę ofiar po bombardowaniu Drezna? 150 tys a 39 tys to ogromna różnica, niebo a ziemia.
Amerykanów wcale bym nie usprawiedliwiała tym że nie wiedzieli o skutkach wybuchu bomby. Po operacji Manhattan, kiedy zamienili pustynię meksykańską w taflę zielonego radioaktywnego szkła...rozumiem że prezydent chciał zaoszczędzić życie wielu rodakom, ale w taki spsosób? Odrażające. Ufam że jednak zmieniłeś zdanie i nie uważasz zrzucenia bomby za najlepszy sposób zakończenia wojny ;)
Pozdrawiam:)
Co do Kokury - to jest prawda, Nagasaki było celem rezerwowym, rzeczywiście mieszkańców uratowała zła pogoda. Pokazane to było nawet w jakimś czeskim (to nie żart) filmie, którego tytułu niestety nie pamiętam...
Co do języka w Das Boot - oglądam go po niemiecku nie dlatego, że znam ten język lepiej niż angielski (wręcz przeciwnie), ale dla większego realizmu. Po prostu na u-bootach rozmawiało się po niemiecku:) A i tak są tam dwa angielskie akcenty: "I'm not condition to fuck!" pijanego kapitana Thomsena w burdelu i piosenka "Tipperary" śpiewana na okręcie, aby zrobić na złość pierwszemu oficerowi - aktywiście NSDAP i HJ :) Poza tym po angielsku, nawet z dobrą znajomością, nie byłby to film łatwy do obejrzenia - trochę tam terminologii marynistycznej i technicznej. Od tego są napisy (mimo nienajlepszego tłumaczenia na polski).
Odnośnie operacji "Manhattan": nie wiem czy był to najlepszy sposób zakończenia wojny... Być może był jeszcze jeden powód, że Amerykanie się na to zdecydowali: brak zaufania do koalicjanta (jak pokazuje historia nie ma się co dziwić...). Jedno jest właściwie pewne: już wtedy zaczął się wyścig zbrojeń i niezależnie kto by pierwszy taką bombkę stworzył byłaby użyta... A co do liczby ofiar w Dreźnie - nie tylko Davies uwaza tę ilość za zaniżoną, czytałem różne opracowania w których padała liczba ponad 100000. Cytuję Daviesa, bo uważam go za wiarygodnego i obiektywnego historyka, który nie waha się dołożyć lub bronić każdej ze stron konfliktu.
Co do krytyki "Żelaznych trumien" - może zrobię to innym razem. Nie notowałem błędów, musiałbym czytać drugi raz i podkreślać. A nie mam na to ochoty - tak to jest, jak się zaufa recenzjom, kupi książkę w dobrej wierze a tu wychodzi, że jest tak historyczna jak "Sąsiedzi" Grossa... Poza tym najlepiej chyba skrytykował ją Prof. Dr. Rohwer: "If one were to pencil in with red all the factual mistakes in this book it would look like a bloodbath". Szkoda, że nie dotarłem do tego przed zakupem. Ale cóż, powtarzam, nie należy wierzyć notom wydawniczym... Niektóre rzeczy nie zgadzały mi się przy czytaniu nawet bez zaglądania do źródeł, a te które sprawdziłem po prostu powalały na kolana. Zauważyłem między wierszami próbę stawiania się na równi z dowódcą U-96 (znowu Das Boot:))) Willenbrockem: że to niby tylko Willenbrockowi i Wernerowi udało się przebić z Brestu do Bergen. To ja mogę dosunąc z innej beczki: Willenbrock zatopił 27 statków na łączny tonaż 181.206BRT i 3 okręty wojenne na tonaż 33.043BRT i był szóstym asem ubootwaffe, Werner 0 statków (choć obiektywnie działał w trudniejszym okresie). Werner skończył wojnę jako porucznik, Willenbrock jako komandor i dowódca flotylli. Po wojnie Werner żyje sobie w USA, Willenbrock jest kapitanem statku nuklearnego Otto Hahn. Resztę pominę litościwym komentarzem. Choć wspólnym sukcesem obu panów jest to, że obu udało sie przeżyć wojnę.... Generalnie Willenbrock prezentuje się lepiej pod względem inteligencji - z tego co można zauważyć nie dał sobie wyprać mózgu hitlerowskiej propagandzie tak jak Werner (Werner przypomina mi pierwszego oficera z Das Boot:). Zresztą widać to po jego (Wernera) podejściu do Guntera Priena - ten as u-bootwaffe raczej nie był specjalnie lubiany przez kolegów, zaś Werner wyraża się o nim dość ciepło...
Poza tym, pomijając historyczną prawdę, książkę "Okręt" czyta sie zdecydowanie lepiej niż "Żelazne trumny". Z jednego prostego powodu: Buchheim to znakomity pisarz-marynista i do tego krytyk sztuki, zdolności literackie Wernera są co najwyżej średnie...
Pozdrawiam :)
Acha, co do opini o "Das Boot" - myślę, że właściwe byłoby forum tego włąśnie filmu. Daj tylko cynk jak obejrzysz, to możemy sobie o nim podyskutować:) Mam nadzieję, że nie będzie to jedna z nielicznych opinii negatywnych :)
Pzdr.
Do Daviesa nic nie mam tylko zastanawia mnie to czy on chodził i trupy liczył :P (do tego ten CZESKI film ). Recenzjom przestałam wierzyć już dawno bo przekonałam się że jeśli się chce dobrą książkę przeczytać czy obejrzeć film to trzeba wybrać ten, który jest najbardziej zgnojony (nie jest to reguła ale mnie się wiele razy sprawdziło:) oj tak, znów ta polityka...:P Das Boot pewnie jest i tak perfekcyjny mimo tych komentarzy...w weekend będę mieć więcej czasu to obejrzę, bo we fragmentach podobno nie wolno :P skoro tak to się dostosuję żeby otrzymać najlepszy efekt. Później oczywiście podzielę się wrażeniami na forum tegoż filmu (no no no a po tym cytaciku to bardzo ciekawie się zapowiada: )))
A skoro przetrawiłeś już “Żelazne trumny” to możesz zabrać się za coś równie zajmującego jak “Działa Nawarony” (hehe :D)
Aktualnie zamierzam przeczytać jakąś książkę Wołoszańskiego bo facet ma klasę i świetnie pisze. W ogóle ostatnią interesującą książką jaką przeczytałam były pamiętniki paru zbrodniarzy oświęcimskich. Czytało się z zapartym tchem. Jeszcze wcześniej było “Ano hi, ano toki. Hibaku - taikeneki” czyli wspomnienia ofiar które przeżyły wybuch bomby atomowej. Też bardzo zajmujące. Z resztą jak tylko do księgarni wchodzę i patrzę na dział historia to mam ochotę połowę kupić, jest jeden problem (no może dwa): brak czasu do czytania i zawrotne ceny. Dlatego ostatnio przerzuciłam się na filmy :P
Żeby było z niemieckim akcentem na cześć dzielnego Willenbrocka – sei gegrűßt! ;)
Działami Nawarony na pewno się kiedyś zajmę, problemem jest tylko dostęp do materiałów źródłowych. Akurat tymi frontami wojny się nigdy specjalnie nie zajmowałem - moje ulubione fronty walk to oczywiście Atlantyk (kochane u-booty, to były okręty podwodne, ta sylwetka - nie takie parówy jak teraz produkują;))) i front zachodni - szczególne uwzględnienie bitwy o Anglię. Ceny książek rzeczywiście są powalające. A źródła internetowe są mało pewne - przeważnie są to steki bzdur tworzone przez internautów, trudno oddzielić ziarna od plew. Z pewnych stron o u-bootach mogę podać tylko dwie: uboat.net i ubootwaffe.net. Obie anglojęzyczne. Polskie strony nie prezentują niestety wysokiego poziomu. Na obu stronach są zweryfikowane dane dotyczące tonażu zatopionych jednostek, dane techniczne u-bootów, opisany jest każdy zbudowany u-boot z dokłądną historią, przynależnością, dowódcami itd. Mamy kompletną listę dowódców u-bootów wraz z sukcesami i zdjęciami. Poza tym na ubootwaffe.net mamy dokłądne opisy misji bojowych i nawet skład osobowy załóg! Ciekawa lektura dla pana Wernera, mógłby zweryfikować swe wyczyny bojowe:) Poza tym z literaturą jest ten problem, że dostaje nóg: chyba faktycznie przestanę pożyczać, bo później trudno to odzyskać. Rozeszły mi się w ten sposób między innymi: "Hitlera wojna u-bootów", "Wilk na Atlantyku. Biografia Otto Kretschmera", książka o "Orle" (tej szczególnie żałuję, bo pozycja nie do odzyskania w księgarniach) i wiele innych pozycji :( Nawet "Dywizjon 303" gdzieś wcięło:)))
Poza tym wiem, że należy uważać z notami wydawniczymi i zapowiedziami reżyserów. Problem w tym, że poza wspomnianym cytatem z uboat.net (zakopanym głęboko na stronie, dotarłem całkiem niedawno) nie było żadnych negatywnych recenzji w necie i się dałem nabrać. Chociaż mogę jako ciekawostkę powiedzieć, że pan Mostow zapowiadał, że "U-571" zamierza zdetronizować "Okręt" i jest pewny że mu się to uda. Pominę milczeniem...
Co do dzielnego pana Lehmanna-Willenbrocka:), piszę o nim dlatego, że mimo iż nie był on najskuteczniejszym podwodniakiem zafascynował mnie jako osobowość, oficer, podobnie jak Kretschmer czy Topp. Ci ludzie są zaprzeczeniem stereotypu podwodniaka - bezwzględnego faszysty i mordercy. To nie SS! A niestety, w szkołach często "świadome" panie od historii powielają takie stereotypy... Poza tym, jak już mówiłem, wyczytałem między wierszami próbę porównania się Wernera do Willenbrocka (do Kretschmera nie mógł, bowiem ten pod koniec wojny był w niewoli;), a to według mnie różnica klas! Jedyne co ich łączy, to fakt, że obydwaj przedarli się z oblężonego Brestu do Bergen i że obaj przeżyli wojnę. Nic więcej! Różnica jest ta, ze Werner w książce usiłuje tłumaczyć, że to była w dużej mierze zasługa jego doświadczenia, zaś Willenbrock otwarcie się przyznaje, że to było najzwyczajniejsze szczęście i nieuwaga aliantów. To też mówi za siebie. (poza tym Wernerowi, jako pierwszemu oficerowi udało się sforsować Gibraltar, a Willenbrockowi jako kapitanowi nie;)
Co do książek mam dylemat: czy kupić "Moją drogę do Scapa Flow" Guntera Priena, czy sobie darować. Jest to bowiem książka z epoki, pisana bez dystansu tylko z punktu widzenia wielkiego zwolennika polityki Hitlera jakim był Prien... Ale tu przynajmniej wiem na czym stoję...
P.S. Sieg Heil! nie miało być broń Boze pozdrowieniem, tylko dalszym ciągiem cytatu "I'm not...." :)
Pozdrawiam.
To teraz będziesz miał niepowtarzalną okazję poszukać czegoś intrygującego, co nigdy zbytnio nie przykuło Twojej uwagi:P o czym jest ten "Orzeł"? Jakaś perełka literatury wojennej czy co? A pan Mostow był bardzo zadowolony z wysięgników do sztucznego deszczu (podobno były największe jakich użyto przy kręceniu filmu:P) Aha i nie zapomnij dobrze poczytać recenzje o "Meine Weg nach..." a nóż widelec może się okzać że to co stanowi zawartość tej książki wcale nie jest tak oczywiste... osobiście nie mam nic przeciwko książkom bez dystansu (a ta zapowiada się ciekawie)
Panie z historii powielają też wiele innych stereotypów (wrrrr...) a polskie strony są zwykle wybrakowane i to obojętne o jaki temat chodzi(żenujące). Więc jeśli odkrywać historię prawdziwą a nie stek bzdur to nie z netem;)
P.S dobry zwyczaj nie pożyczaj (nadgorliwie:P) co do zgubionych książek radzę spisać listy gończe - czasami pomaga ;)
P.P.S czy ktoś coś wspomniał o tym że Sieg Heil miało być pozdrowieniem? Po prostu przerzuciłam się na niemiecki żeby był lepszy klimat (no bo po ang nie pasuje:P) więc jeszcze raz mit herzlichen Grüßen pełna podziwu dla nieustraszonego Willenbrocka :))
Orzeł - (nie pamiętam dokładnego tytułu), była to książka poświęcona najbardziej znanemu polskiemu okrętowi podwodnemu zo kresu II WŚ. Dość dobrze opisane losy okrętu, ze zdjęciami i hipotezammi dotyczącymi zaginięcia. Zresztą, przez "Orła" miałem kłopoty z panią od historii, bowiem wyraziłem swoje zdanie na temat tego okrętu, jakże odmienne od tego co wyniosła z WSP:). Mianowicie zachwycałą się nowoczesnością okrętu (jakby miała o tym pojęcie, ale tak w książce napisali;), oraz faktem, że zakupiony został ze skłądek społeczeństwa. Na co ja odpowiedziałem z grubej rury, że zakup tego okrętu był pomysłem poronionym, przejawem polskiej megalomanii itd. No bo po co komu na Bałtyku okręt podwodny klasy oceanicznej, większy od niemieckich IX, projektowanych na Atlantyk (że o mniejszych atlantyckich VII nie wspomnę)? I że Polska powinna zainwestować w okręty podwodne podobne do niemieckiej klasy II, idealne na płytki Bałtyk, do działań dywersyjnych i na wodach przybrzeżnych. Nie wspominając o wyposażeniu takich jednostek w urządzenia hydrolokacyjne, w które polskie okręty podwodne nie były wyposażone pozostając w zanurzeniu całkowicie głuche i bezbronne (głupie teorie Kłoczkowskiego). Ale pani od historii nie wiedziała ani co to jest niemiecka klasa IX, VII ani tym bardziej II, o aparaturze hydrolokacyjnej nie wspominając, stwierdziła że się nie znam i w podręczniku wiedzą najlepiej;) Poza tym zareaguwała alergicznie na moją uwagę ,że nie ma czegoś takiego jak "łódź podwodna", istnieje natomiast "okręt podwodny". Były przeboje;)
Co do książki Priena - jest to dokładny przedruk z roku 42, z dodanym rozdziałem o ostatnim rejsie Priena. tak więc wiem zcego się spodziewać, problem w tym, że nie znoszę książek i filmów agitacyjnych, a tu będzie śmierdziało hitlerowcem...
Co do ksiażek - odwiedź historyton.pl - ceny nie są najatrakcyjniejsze, ale wybór jak nigdzie!
A co do "Sieg Heil!" - napisałem to, aby jakiś osioł przypadkowo nie zgłosił adminowi, że szerzę faszyzm na forum. Strzeżonego...
Pzdr.
Hmmm...pogratulować odwagi:) największym błędem mojej historyczki było stwierdzenie na pewnej lekcji że "Zygmunta Dzwon waży 120 ton"...(dodała że warto zapamiętać - no i się tak pięknie rymuje...) nie skomentuję. Jeszcze takiego dźwigu nie skonstruowano który by to podniósł, a co dopiero w tamtych czasach. Super:P mądra kobieta.
A od soboty wymiatamy na forum Das Boot:P (już się nie mogę doczekać)
Przyznam się że oglądałam trailer ale nic tu nie zdradzę bo to nie jest odpowiednie miejsce ani czas. Widać różnicę oczywiście, ale się nie wypowiadam. Niech pozostanie tajemnicą do soboty:P no...ale co do muzyki to te kawałki które słyszałam nie były rewelacyjne...( a muzyka z U-571 podobała mi się - nie to co Pianista oczywiście, ale ok;)
Poza tym nie wiem czemu ale lubię czytać wyznania hitlerowców. Pewnie dlatego że mam świadomość o tym iż to są na pewno ich słowa a nie jakieś spreparowane szczątki wypowiedzi... no i zawsze fascynujące są takie wspomnienia fanatyków. Extra.
Pozdrawiam;)
Co do muzyki z "Das Boot" będę się upierał, że jest co najmniej bardzo dobra:) Ma swój niepowtarzalny klimat. Tytułowy kawałek był dość znany - parę lat temu koleś o ksywie "U-96" go zmiksował, podłożył fragmenty filmu do teledysku i rządził w MTV dość długo (to się nazywa zdobyć sławę i pieniądze po najmniejszej linii oporu - specjalność głównie twórców techno:) Osobiście wolę oryginalną wersję. Chociaż muzyka w U-571 była niczego sobie - tyle że reszta zepsuła całkowicie efekt.
Co do trailera "Das Boot" - zgadzam się, że niektóre sceny w U-571 mogą się prezentować lepiej pod względem technicznym - nie zapominajmy że "Okręt" to film z roku 81, ale naprawdę nie ma się czego wstydzić, niejeden współczesny film jest gorzej zrobiony. Zresztą nie jest to najważniejsze - takie filmy jak "Tora!..." czy "O jeden most za daleko" nie mogą się równać efektami z filmami współczesnymi, ale (przynajmniej mi) ogląda się lepiej niż większość współczesnych filmów (we współczesnym kinie tak naprawdę powaliła mnie tylko scena lądowania na Omaha w "Szeregowcu..."). Poza tym liczy się każdy szczegół - czy zauważyłaś, że w "U-571" w jednej ze scen na szkopskich mundurach gapa była przypięta nie z tej strony? :))) Rozumiem trudności z odtworzeniem jednostek z epoki (niszczycieln czy samolot w U-571:), ale z mundurami chyba nie ma problemów? Wystarczyło się zwrócić do producentów "Das Boot" o wypożyczenie:)
Odnośnie muzyki filmowej - muza która mnie najbardziej powaliła nie pochodziła z żadnego filmu wojennego. Był sobie taki filmik "Fortepian". Cały tydzień po obejrzeniu miałem tę muzę w głowie...
Wyznania hitlerowców wolę od wyznań komunistów - z racji epoki w której żyliśmy tych ostatnich było aż za dużo na rynku:) Wyznania jedynie słuszne:) Wyznania hitlerowców faktycznie mogą być jakimś urozmaiceniem. Chociaż mimo kilku prób nie udało mi się przebrnąć przez "Mein Kampf" Adolfa... Szybko odpadałem...
A co do dźwigu to Cię zaskoczę:) 120 ton to pestka. Największy dźwig z jakim pracowałem miał udźwig 350 ton (oczywiście na najkrótszym raieniu). Ale z tą masą dzwonu to pani historyczka rzeczywiście się pomyliła o rząd wielkości:) A faktura za wynajecie dźwigu 350t może dostarczyć większych wrażeń niż niejeden film wojenny:)
Odnośnie cen literatury: znalazłem w necie ciekawą dla mnie pozycję "Ubootwaffe, Marine–Kleinkampfverbänd e 1939 – 1945". Problem z ceną - jedyne 295zł! Bez komentarza... A potem mędrcy w TV narzekają, że Polacy nie czytają książek...
Pozdr...
No proszę proszę "Fortepian" - kto by pomyślał? Oglądałam go również (smutna historia:( i podoba mi się najbardziej główny temat (nawet teraz sobie słucham:P) cała ścieżka dźwiękowa jest w porządku ale nie żebym po nocach spać nie mogła:P a techno wykorzystuje rózne motywy - jakiś czas temu miałam okazję słyszeć przerobione "Jezioro łabędzie" Czajkowskiego...i powiem że brzmiało dość dobrze (nawet niedawno można było usłyszeć "Bittersweet Symphony" czy coś takowego - znowu klasyka). Nie mam pretensji do tego że twórcy idą po najmniejszej linii oporu (to jest sztuka - tak zrobić aby się nie narobić a żeby zrobić;)
Nie zauważyłam tej źle przypiętej gapy...pewnie dlatego że oglądałam film z zapartym tchem - fabuła była ciekawa (nie zwracałam uwagi na wszystkie błędy tylko oddałam się lenistwu:P)
"Mein Kampf" uważam za wybitne dzieło naskrobane przez wybitną osobistość. Fajnie się czyta :D - dla miłośników:P
Dobra...przyznam że na dźwigach się nie znam, ale i tak nie zmienia faktu o błędzie nauczycielki:)
Kurcze ta cena jest na serio bardzo wygórowana...(może okładka ze szczerego złota:P)
Co za roztargnienie, zapomniałam się zapytać skąd Twój login. Intryguje mnie bardzo ze względu na brzmienie i tak ogólnie...:P
pozdr:)
Cóż, oprócz filmów wojennych oglądam też inne gatunki, po prostu lubię dobre kino. Akurat z "Fortepianu" też chodził za mną główny temat:) W ogóle parę razy mi sie to zdarzyło, chociażby z motywem z "Requiem dla snu" czy "Pornografii" Kolskiego. No i kawałek "Titel" z "Okrętu" :)))
Hitlera akurat nie uważam za wybitną osobowość. W gruncie rzeczy to był prymitywny despota, niezrównoważony psychicznie, który został kim został na skutek przypadku, szczegółnej sytuacji politycznej i niedocenieniu jego sprytu przez niemieckich wpływowych ludzi, którzy myśleli że popierając go zrobią sobie z niego marionetkę. Przeliczyli się... Obserwując sytuację polityczną w Polsce można za podobny przykład kariery politycznej uznać przypadek Andrzeja Leppera z Samoobrony (zachowując proporcje).
O dźwigach mam jakieś pojęcie z racji zawodu, jednak nie są tak pasjonujące jak u-booty:)
Książka nie ma okładki ze szczerego złota tylko z tektury. Jest za to dwujęzyczna i waży 2,6 kg:) Zgadzam się, że tego typu publikacja nie może kosztować tyle co harlekin, ale ta cena jest rzeczywiście wzięta z kosmosu. Wydawcy życzę powodzenia...
Szeregowca Ryana obejrzeć warto, nawet trzeba. Problem w tym, że padła mi płytka bez powodu. Nie pierwsza: na jednej był "Szeregowiec...", na drugiej "U-571" a na trzeciej soundtracki (min. "Okręt" i "Fortepian"). Wszystkie te płyty łączy jedno: marka Samsung. O ile wiedziałem, żeby nie kupować ich dziadowskich napędów i twardzieli (jedyne co robią dobrze to kości pamięci i monitory), to nie wiedziałem że mogą spieprzyć nawet płytkę CD. Po prostu padają ze starości od leżenia w szufladzie! Tandeta!. Z innymi markami (nawet "no name") nie mam tego problemu. I o ile "U-571" mi nie szkoda, to pozostałych pozycji tak. "Szeregowca" już zapodałem w torencie, mam już 4%:)
Co do nicka - wiele osób o to pytało, ale jest to słodka tajemnica :)
Pzdr.
Rzeczywiście płyty "no name" są bezkonkurencyjne :P niedawno chciałam posłuchać ścieżki dźwiękowej z jakiegoś filmu ale po chwili z głośników wydobył się tylko trzask i skrzek...
Nie zgodzę się z tym że Hitlera uważasz za prymitywnego despotę (niezrównoważony psychicznie był i to pewnie przez ciężkie dzieciństwo). Dla mnie oprócz tego że jest zbrodniarzem, jest również genialnym strategiem. W pewnym sensie podziwiam go za to bo stworzył potęgę (zabrakło tylko trochę szczęścia). Nie będę się teraz o nim rozpisywać bo jestem po pewnym seansie i przenoszę się na inne forum :P
Hitlera nie uważam za genialnego stratega, popełnił zbyt wielę błędów, nie słuchał specjalistów tylko sam podejmował idiotyczne decyzje. Bardzo pięknie podsumował to Thomsen w "Das Boot", w miejscu nie za bardzo przystającym do wieców politycznych:)
Geniusza w tych czasach z przywódców widzę tylko jednego: Churchil!
O nie!!! owszem Hitler popełnił wiele błędów ale kto ich nie popełniał? (Polacy też mu szyki pokrzyżowali przez niszczenie transportów podążających na wschód) Uważam że był prawdziwym geniuszem (nawet przez historię Tripitz'a). Jak sobie czytam o planach jakie chciał zrealizować w niedalekiej przyszłości to podziwiam go jeszcze bardziej. Wystarczy tylko sam fakt że nie wiadomo co się z nim stało po wojnie...jakoś nie chce mi się wierzyć w tą znalezioną szczękę z zębami - jakaś atrapa;). Trzeba pochwalić go za finanse III Rzeszy które składował w podziemiach Berlina (tony złota...;), sama organizacja państwa była bez zarzutu. I sposób w jaki zdobył tysiące fanatyków...jestem pewna że gdybym była Niemką to w duchu cieszyłabym się że mój kraj miał takiego dowódcę...W rachubę mógłby jeszcze Stalin wchodzić ale ten to największy zbrodniarz...co nie wylkucza tego że po II WŚ czuł się jak gruba ryba i dyktował warunki.
Filozofia jaką propagował Hitler jest oczywiście poroniona i woła o pomstę do nieba ale co zrobić...był minęło.
Poadrawiam ;)
Hitler był beznadziejnym strategiem. Twórcami jego sukcesów byli tacy ludzie jak Erwin Rommel, Karl Dönitz czy Heinz Guderian. I nie zabrakło mu szczęścia, tylko rozsądku.
Lepiej obejrzeć sobie "Das Boot", zamiast tracić czas na taką szmirę. W "Okręcie" masz piękną muzykę, wspaniałą grę aktorką, zapierające dech w piersiach bitwy no i PRZECUDNISTE u-booty (3 Zapewniam Cię, że widok wynurzającego się u-boota jest tysiące razy piękniejszy od jakiegoś badziewnego amerykańskiego samolotu xP
Gdyby film "Das Boot" pociąć na dziesiątki osobnych scen, to każda z nich, ze względu na grę aktorską, nastrój i charakter obrazu, mogłaby stanowić najlepszą klasę. Trudno byłoby mi z tego powodu wskazać ulubiony kadr filmu. Z nostalgią wspominam moment wyjścia U-boota w morze, ale również ten niesamowity ciąg scen, gdy padającej ze zmęczenia załodze udaje się uruchomić diesla i poderwać okręt z dna. Co jeszcze? Prawie na samym początku filmu zaskoczyła mnie półniema scena z udziałem załogi i kapitana, który wszedł na pokład okrętu: ludzka, bez patosu, zadęcia, z poczuciem obowiązku i z zarazem lekkim na tym etapie wojny do obowiązku dystansem.