Faye Dunaway - nigdy nie przepadałem za jej osobą (ani urodą), ale w tym filmie wygląda wprost olśniewająco. Jako kobieta, jako aktorka wypadła naprawdę rewelacyjnie. Prawie że się zakochałem w niej :))
Deborah Kerr - jest całkowitym przeciwieństwem. Zmęczona, podstarzała, zrezygnowana. Jest właśnie tym kogo gra. Żoną łudzącą się, że mąż ją jeszcze kiedyś pokocha. Aktorką, która usilnie stara się zatrzymać nimb minionej chwały. Ale jakże śmiesznie brzmią jej własne słowa: "Przecież jestem ładniejsza od niej". Przykro powiedzieć, ale tym filmem ostatecznie niszczy pamięć o lodowatej piękności z Hawajów (Stąd do wieczności). Szkoda, bo choć wiadomo, że "All Things Must Pass", trzeba też wiedzieć "kiedy ze sceny zejść".
Porównując te dwie aktorki - jest to stare kontra młode Hollywood. Które wypada lepiej sami sobie odpowiedzmy!